– Przypuszczam, że powinniśmy mieć wyrzuty sumienia – powiedziała.
– To prawda. Masz?
– Nie. A ty?
– Ja też nie – odparł. – Tego nie dało się uniknąć. Dzisiaj, jutro, w przyszłym tygodniu, i tak by się stało, bez względu na to, jak byśmy się przed tym bronili.
– Nie walczyliśmy zbyt zapamiętale – cierpko zauważyła Tiril
– Wiem. – Roześmiał się. – To było cudowne! Wiem, że sprawiłem ci ból, ale teraz będzie lepiej. Tylko co my powiemy twojej matce?
– Mamy dwa wyjścia. Albo ją okłamiemy, albo postawimy przed faktem dokonanym. Byle tylko nie zjawiła się z tak zwanym odpowiednim kandydatem, na męża, bo teraz musimy się pobrać, czy tego chcesz, czy nie.
– Raczej czy ona tego chce, czy nie. Ja od początku pragnąłem cię poślubić. Obawiałem się tylko zagrożenia, jakie stanowi mój mroczny świat, a potem twego wysokiego urodzenia.
– A kiedy to pozamałżeńskie dziecko cieszyło się powszechnym szacunkiem? – spytała Tiril.
Móri pomógł jej wstać i ubrać się. Przygotowali się do opuszczenia zagraconego strychu.
– To takie dziwne. – Móri rozejrzał się dokoła. – Zawsze chciałem, aby ten pierwszy raz, miałem nadzieję, że kiedyś nastąpi, był dla ciebie piękny. Aby stało się to w jedwabnej pościeli, na łożu z baldachimem, przy świecach, z winem. Ale, o dziwo, miałem wrażenie, że i tutaj jest pięknie. Tutaj! Wśród tych rupieci, kurzu i…
– Nie mów nic. – Przyłożyła palec do jego ust. – Nie niszcz obrazu tego miejsca! Czułam jedynie twoją bliskość i miłość, jaka nas łączy. Co, wobec tego, może być brzydkie?
– Masz rację – przyznał Móri. – Ja także właśnie tak czułem.
Ucałował ją delikatnie, chcąc jeszcze raz jej podziękować i potwierdzić swą miłość.
– Porozmawiam z twoją matką – oświadczył, kiedy przez noc wędrowali do domu. – Sądzę, że ona zrozumie. Jej samej nie jest to obce.
Nagle lęk na nowo obudził się w Tiril. Chłód nocy stał się dotkliwy.
– Nero! Zapomniałam o Nerze! Och, nie!
Ale Nero był w domu. Przyprowadził go rozgniewany sąsiad. August i Seline musieli wysłuchać opowieści, jak to ten piekielny pies przypędził w zaloty do jego suki i nie pozwalał im wyjść (I ty, Brutusie, pomyślała Tiril, patrząc na Nera w poczuciu wspólnoty). Po przygotowanej przez Seline dobrej kolacji, obficie zakrapianej gorzałką, sąsiad się udobruchał, kiedy więc Móri i Tiril wrócili do domu, panowała już pełna zgoda.
– Wyszedłem raz, bo usłyszałem strzał – opowiadał, August. – Ale mamy sezon polowań i za każdym krzakiem czai się strzelec. Słyszałem też z oddali jakieś krzyki, ale to nie były wasze głosy. Zrozumiałem, że państwo szukają psa, więc przestałem się już tak przejmować. Gdybyście jednak wkrótce nie wrócili, zabrałbym muszkiet i poszedł po was.
– Dobrze, Auguście – powiedział Móri, postanawiając opowiedzieć mu o dwóch napastnikach i losie, jaki ich spotkał, dopiero następnego dnia. August, po wypiciu takiej ilości gorzałki, mógł nie znieść widoku mężczyzny oplątanego wierzbowymi gałązkami. Prawdę,mówiąc Tiril i Móriemu na pewien czas udało się zapomnieć o prześladowcach i bardzo się z tego cieszyli.
Wkrótce jednak będą musieli wrócić do rzeczywistości.
Móri w każdym razie radował się, że Tiril nie stało się nic złego, jak obiecali jego towarzysze. Strach, dręczący go przez tyle lat, okazał się bezpodstawny.
Tak właśnie sądził Móri. Nie patrzył dalej, niż miał ochotę spoglądać.
Tej nocy Tiril nawiedziły niezwykle sny.
Zabarwiło je, naturalnie, przeżycie tego dnia, które miało dla niej największe znaczenie: miłosne spotkanie z Mórim, długo wytęsknione spełnienie.
Raz po raz budziła się, na nowo przeżywając tę wielką chwilę, kiedy ulegli pożądaniu. To było takie piękne, Tiril w samotności w swoim pokoju śmiała się uszczęśliwiona.
Nad ranem jednak sny się zmieniły.
Seline już wcześniej napaliła w kominku, w pokoju było ciepło. Tiril, spocona, odrzuciła na bok kołdrę, żeby trochę się ochłodzić.
We śnie była razem z Mórim, ale nie wszystko działo się jak należy.
Nagle Móri zniknął, lecz ktoś jednak znajdował się przy niej. A może tych istot było więcej? Sen stał się tak niewyraźny, mglisty, a dźwięki stłumione i głuche.
Z daleka usłyszała zawodzący śmiech, drwiący, drażniący, nieprzyjemny. Próbowała zawołać Móriego, ale spomiędzy warg nie wydobył się jej żaden dźwięk.
Nagle dostrzegła ich dość wyraźnie: wielkogłowego, Nauczyciela – Hiszpana, Ducha Zgasłych Nadziei, któremu właściwie nigdy nie zdołała się przyjrzeć, bo jego widok budził taką odrazę, i bladego Nidhogga o długich zębach i członkach.
Tiril zdawała sobie sprawę, że to sen, i usiłowała się z niego wyrwać. Wyczuwała, że to się może źle skończyć. Nie mogła się jednak obudzić, choć z całych sił starała się unieść powieki. Niemym krzykiem wzywała pomocy.
Nagle uświadomiła sobie własną nagość, roztrzęsionymi dłońmi odnalazła kołdrę, naciągnęła ją pod brodę. Zorientowała się, że kołdra leży w poprzek, długo trwało, zanim ułożyła ją właściwie. I tak stopy wystawały spod przykrycia, nic jednak nie mogła na to poradzić.
Duchy otoczyły ją kręgiem. Najbliżej stał Nauczyciel, powiedział coś niewyraźnie, miała wrażenie, że jego głos brzmi, jakby wydobywał się z butelki, trudno było zrozumieć słowa.
Użalał się nad nią, jakby oskarżał Móriego, że ten myślał tylko o sobie. Tiril usiłowała protestować, bronić przyjaciela. Lecz jak zawsze głos uwiązł jej w gardle.
Powiedział coś także Duch Zgasłych Nadziei. Co takiego, twierdził, że ona jest wtajemniczona? Albo ma zostać wtajemniczona, nie bardzo zrozumiała, o co mu chodzi.
Nidhogg nic nie mówił. Stał oparty o ścianę i przyglądał się jej z krzywym uśmiechem.
W końcu wyłapała kilka słów.
– Jesteś teraz naszą pośredniczką – oświadczył Nauczyciel.
Co ma na myśli?
– Jesteś dla nas święta.
Tiril ogarnął strach.
Dlaczego nie było innych? Kobiet, Hraundrangi-Móriego, Zwierzęcia?
Dlaczego tylko ci trzej?
– Czekają – rzekł Duch Utraconych Nadziei. Jego głos brzmiał, jakby pochodził z przestworzy i epok, które przestały już istnieć.
– Kto czeka? – spytała, nie była jednak pewna, czy ją usłyszeli.
– Czekają od dawna, od bardzo dawna. Teraz zbliża się chwila ich wyzwolenia.
Nic nie pojmowała.
– Ty jesteś pośredniczką – powtórzył Nauczyciel.
– My także czekamy – wtrącił Duch Utraconych Nadziei.
– Czy możecie mi to wyjaśnić? – poprosiła.
– Z czasem się dowiesz – odparł Nauczyciel. Stanowiło to dowód, że ją usłyszeli, jej głos do nich dotarł.
Nauczyciel podał jej jakiś osobliwy przedmiot.
– Zatrzymaj to do chwili, gdy właściwy człowiek będzie tego potrzebował.
– Skąd będę wiedzieć, kto jest…
– Po prostu zrozumiesz – powiedział spokojnie.
Tiril trzymała przedmiot w dłoni. Kształtem przypominał kawałki węgla brunatnego, na których Móri rył swe magiczne runy.
Ogarnął ją nastrój powagi przemieszanej ze strachem. Rozumiała, że to wielka chwila. Magiczna runa, jak w myślach nazywała przedmiot, choć jeszcze się mu dobrze nie przyjrzała, paliła jej dłoń. Tiril zaniosła się krzykiem bólu, lecz runy nie mogła wypuścić.
Obudził ją jej własny jęk. Triumfalne wycie rodem z innego świata ucichło.
Pokój oczywiście okazał się pusty, nikogo w nim nie było, ani teraz, ani wcześniej. W dłoni nie trzymała nic. Czuła tylko, że jest mokra od potu, jakby przyśnił jej się koszmar.
Kiedy wyrównała już oddech, a drżenie ciała ustało, spróbowała zrozumieć to, co wydarzyło się we śnie. Tiril nie była jedyną osobą na świecie, która przekonała się, że we śnie objawia się człowiekowi cień tego, co oczywiste. Pojawiają się zawoalowane prawdy i trzeba nauczyć się je objaśniać.