Выбрать главу

To nic — pomyślałem — przywołam automaty, teraz już przyjdą i naprawią antenę.

Kiedy podszedłem do pulpitu sterującego, błysła myśl, że automaty nie przyjdą. Wezwać je mogłem tylko przez radio, które nie działało. Trzeba było wezwać automaty poprzedniego dnia, zaraz gdy Zorin wrócił; nadajnik działał wtedy jeszcze jako tako. W zamęcie o wszystkim zapomniałem. W pierwszej chwili to odkrycie podcięło mi nogi, ale opanowałem się i ruszyłem do śluzy. Gdy przechodziłem przez pokój, Zorin odezwał się. Był przytomny.

— Już po audycji?… — spytał. — Jakie wieści?

Nie mogłem mu powiedzieć prawdy. Zresztą jutro radio będzie już działać. Tak więc domyślając się treści audycji z zasłyszanych urywków, zrekonstruowałem ją całą. Zaraz potem zasnął i wymknąłem się cicho do śluzy. Nałożyłem skafander, zamknąłem przyłbicę i już rękę kładłem na korbie, gdy poraziła mnie nagła myśclass="underline" A jeśli zginę i Zorin zostanie sam — niezdolny poruszać się, bezradny i ślepy?

Może minutę stałem jak martwy, a potem równie cicho zdjąłem skafander i wróciłem do kabiny.

Tak było w drugim dniu. A w trzecim radio zamilkło zupełnie i zmyśliłem cały komunikat, i tak było odtąd co wieczora. Musiałem to robić, bo dopiero wysłuchawszy wieści zasypiał. Kiedy spytałem go, dlaczego nie wrócił zaraz po wypadku, odpowiedział:

— A ty byś wrócił? — i popatrzył na mnie tak, że zrozumiałem wszystko.

Od pierwszej chwili pojął, że nie ma nadziei, i powiedział sobie: „Dwa razy się nie umiera”. Dlatego, oślepły, wyłączył bezpieczniki automatów. Dlatego nie chciał brać ode mnie krwi, więc wytaczałem ją sobie skrycie i mówiłem, że mamy dodatkowe rezerwy. Po czterech dniach takiego postępowania ledwo się na nogach trzymałem; obawiałem się zemdlenia, więc bez rachuby brałem wszystkie wzmacniające leki, jakie były pod ręką, i przychodziły chwile, w których łapałem się na tym, że półprzytomny od znużenia i senności szepczę do siebie, błagając szpik kostny, żeby szybciej produkował krew…

Idąc na górę za każdym razem myślałem: nie mogę okłamywać umierającego, to jest nie do zniesienia, tak, dziś mu już powiem, że antena jest zniszczona, a jednak kiedy schodziłem i widziałem, jak nadstawia oślepłą twarz w stronę moich kroków, jak, wyrażając najwyższe oczekiwanie, drga jego tak mocne kiedyś i zwinne ciało — nie miałem siły i do starych kłamstw dołączałem nowe.

W ciągu ośmiu kolejnych wieczorów opowiedziałem mu, jak Gea zbliżyła się do planety, jak na jej spotkanie wyleciały wielkie statki o dziwnych kształtach, jak nieznane istoty porozumiały się z ludźmi dzięki automatom tłumaczącym, a kiedy tak opowiadałem, gęstość potoku meteorytowego rosła, jak gdyby czeluście miotały w nas wszystkie ukryte w kosmosie martwe rzeki żelaza i kamienia. Ściany, przedmioty, ciała przechodził dreszcz, wszystko chwiało się i w tym febrycznym dygocie opowiadałem Zorinowi o wysokiej cywilizacji istot i jak wielki spotkał je wstrząs, kiedy zbadawszy szczątki strąconych rakiet Gei zrozumiały swą pomyłką.

Zorin nie gorączkował teraz, tak osłabiony był jego organizm. Wiedziałem, że go nie uratuję, że to jest niemożliwe. Wedle wszelkiej wiedzy lekarskiej powinien był umrzeć do dwóch dni, a jednak żył i doprawdy nie wiem, co podtrzymywało go bardziej: moja krew czy moje kłamstwa. Chyba one, tak się odmieniał, kiedy opowiadałem trzymając go jednocześnie za rękę. Czułem wtedy, jak tętno napina się i pełnieje, jak drgają mięśnie wielkiego ciała, jak z ostatnim słowem na powrót zapada w odrętwienie. Siódmego wieczoru Zorin mógł już tylko pić. Przyrządziłem na grzejniku polewkę odżywczą i nagle tam, w kącie kabiny, poraziła mnie myśclass="underline" Kiedy umrze, będę mógł wyjść i naprawić antenę.

Zadrżałem, jakby leżący za moimi plecami mógł przejrzeć mnie na wylot i odczytać tę myśl. Najwyższym wysiłkiem woli chciałem wtłoczyć ją do ciemności, z których wypełzła, lecz jak echo bez słów, zawierające jednak pełną wagę treści, huczała we mnie nieustannie, cokolwiek robiłem.

Podałem mu gotowy posiłek, a gdy spytał, czemu marudzę, poszedłem na górę i ślęczałem tam przy martwej aparaturze, od czasu do czasu sprawdzając, czy drzwi są szczelnie zamknięte. Odczekawszy dwadzieścia strasznych minut zszedłem na dół i rozpocząłem kolejną historię o istotach, o ich wspaniałej cywilizacji i o tym, że już nie nasza mała stacja, lecz potężny radar Białego Globu będzie w przyszłości wiódł ziemskie rakiety transgalaktyczne w kierunku Obłoków Magellana.

Ósmego wieczoru drgania gruntu poczęły stawać się rzadsze. Wychodziliśmy z potoku meteorów. W godzinę po zachodzie słońca nastała zupełna cisza. Mimo to nie mogłem wyjść z komory, tak ciężki był stan Zorina. O nic już nie pytał. Oczy miał zamknięte, twarz jak z kamienia. Od czasu do czasu ostrożnie brałem go za rękę. Wielkie serce wciąż jeszcze walczyło. Późno w nocy odezwał się nagle:

— Bajki… pamiętasz?

— Pamiętam.

— Dzieci nie chciały… smutnych, więc ja… dorabiałem im wesołe… zakończenia…

Dreszcz mnie przeszedł. Zamarłem. Co chciał przez to powiedzieć?!

Oddech nieregularnymi zrywami podnosił jego szeroką, mocno sklepioną pierś.

Nagle szepnął:

— Łódki… takie łódki…

— Co mówisz? — pochyliłem się nad nim.

— Z kory brzozowej… wycinałem, mały… daj…

— Tu… tu nie ma kory brzozowej…

— Tak… ale gałązki… bez… daj…

Skoczyłem do stołu. Pęk suchych gałązek stał tam w szklanym naczyniu. Kiedy z nimi wróciłem, już nie żył.

Wtedy zakryłem jego twarz, wyszedłem do śluzy, włożyłem skanfander, wziąłem narzędzia i poszedłem do schronu automatów. Razem z nimi przez trzy godziny zakładałem nowe segmenty do reflektora anteny, prostowałem maszt, spawałem go, naciągałem liny. Wszystko to robiłem jak w dziwnym śnie, nadmiernie rzeczywistym, przeraźliwie realnym, ale jak we śnie, bo u dna myśli tkwiło głębokie przeświadczenie, że jeśli bardzo, ale to bardzo zapragnę — obudzę się.

Wróciwszy udałem się na górę, do radiostacji, i włączyłem prąd. Rozległ się głuchy szum głośników. Nagle niewielką przestrzeń wypełniły donośne, mocnym, czystym głosem wypowiadane słowa:

— …i czterokrotnie koordynaty. Jutro rano o szóstej czasu lokalnego Gea przechodzi na wasz kurs i dotrze do asteroidu w ciągu dwunastu dni. Jesteśmy nadzwyczaj zaniepokojeni waszym milczeniem. Będziemy dalej wywoływali was przez okrągłą dobę. Tu mówi Yrjöla z pokładu Gei, w szóstym dniu po nawiązaniu łączności z Białą Planetą. Teraz będzie mówić Anna Ruys.

Głośnik szczęknął i zamilkł na chwilę. Ale ja słyszałem tylko poprzednie słowa, którymi huczała krew; zerwałem się, dopadłem drzwi i zbiegłem na dół krzycząc rozdzierająco:

— Ja nie kłamałem, Zorin! Ja nie kłamałem! To wszystko prawda! To prawda!!!

Chwyciłem w objęcia wielkie ciało i targałem je, aż ciężka głowa zamiatała jasnymi włosami wezgłowie…

Opuściłem ją. Legła bezwładnie. Upadłem na twarz łkając. Coś dobijało się do mojej świadomości, coś mnie wzywało, błagało, prosiło… Ocknąłem się. To była Anna. Głos Anny. Chciałem biec na górę, lecz nie śmiałem zostawić Zorina samego. Ruszyłem w stronę schodów powoli, tyłem, patrząc wciąż w jego zastygłą twarz. Wówczas Anna zawołała mnie po imieniu i odwróciłem się od umarłego. Głos jej był coraz bliżej. Wstępując na schody spojrzałem w górę i w otwartym soczewkowym oknie stropu zobaczyłem Krzyż Południa, a niżej bladą mgiełkę: chłodnym, spokojnym światłem jaśniał tam Obłok Magellana.