Выбрать главу

— Byłem tutaj.

— Tak — skinął głową Schrey. — Nie chciał wzywać lekarzy przez sieć ogólną, by nie wzniecać niepokoju. Musimy się przygotować, zaraz zaczną tu przynosić rannych…

Z korytarza dobiegły kroki i głosy. Anna otworzyła drzwi, weszła tyłem. Podskoczyłem ku niej i znieruchomiałem, wciąż z dzieckiem na rękach. Korytarz był ciemny, tylko korowód migających ogników zbliżał się z głębi, płynąc o metr nad podłogą. To były nosze okryte białym płótnem. Spod najbliższego okrycia wysuwała się bezwładna, wahająca się biernie, kobieca dłoń.

Gea, przebywająca w każdej sekundzie 177 000 kilometrów, spotkała na swej drodze meteor. Echo radarowe wykryło go, gdy znajdował się w odległości 90 000 kilometrów. W ciągu tysięcznej części sekundy automaty wycelowały dezyntegrator. Meteor, trafiony pociskiem promienistym, rozpadł się. Gea, mknąca z jednakową wciąż chyżością, dobiegła do miejsca eksplozji, gdy proces rozkładu atomowego jeszcze się toczył. Fala płomienistych szczątków trafiła grzbietowy pancerz i rozdarła go na przestrzeni dziewięciu metrów. W przestrzelinę wdarł się kłąb rozżarzonych gazów, rozsadził wszystkie warstwy wewnętrznej powłoki izolacyjnej i przebił zbiorniki wody w miejscu, gdzie biegną pod nimi przewody sieci chłodzącej, w których krążył skroplony hel.

Stało się to w czasie, kiedy automaty sprawdzały szczelność rur; płynny hel krążył pod ciśnieniem, a wszystkie krany, które samoczynnie wyłączają jego dopływ, były zablokowane. Płynny gaz o temperaturze trzech stopni nad zerem absolutnym wyrwał się z olbrzymią siłą, rozpruł rury na znacznej długości i burzliwym potokiem począł wpływać przez rezerwowy szyb odpowietrzający do centralnej nastawni, ściekając po okapach automatów. Wszystkie przewody elektryczne, z którymi się stykał, oziębione, stawały się nadprzewodnikami. Miejsce ładu impulsów i sygnałów zajął chaos skłóconych prądów. W miarę jak nieustannie napływający hel zatapiał coraz wyższe części nastawni, automaty, rażone nadprzewodnictwem, zawodziły jeden po drugim.

W sterowni, która znajduje się bezpośrednio pod nastawnią, tak że strop pierwszej stanowi podłogę drugiej, przebywał wtedy — była godzina trzecia czterdzieści siedem — jeden tylko człowiek, dyżurny astrogator, Songgram. Nie mógł zablokować głównej magistrali płynnego helu ani opuścić grodzi szczelnych, ani zamknąć przestrzelmy pancerza prowizorycznym tamponem: jedne elektryczne mózgi zostały całkowicie sparaliżowane, inne działały jak w obłędzie, zniekształcając polecenia i w ułamkach sekundy wysyłając dziesiątki sprzecznych rozkazów. Songgram nie mógł porozumieć się z nikim i ledwo był w stanie ogłosić alarm przez awaryjną instalację foniczną, gdyż na pewnej długości i jej kable zetknęły się z płynnym gazem.

Był sam, przed tablicami zegarów i wskaźników, które niczego już nie mierzyły ani nie wskazywały; wszystkie kontrolne światła gasły i zapalały się bez najmniejszego sensu, korpusy transformatorów drżały, jedne obwody wypadały, w innych przetężenie paliło seriami bezpieczniki, tak że tablice izolacyjne osmalał fioletowy płomień. Songgram wiedział, że prędzej czy później hel, przybierający nad jego głową, wypełni całą nastawnię i porazi najgłębiej nawet skryty elektryczny rozrząd stosów atomowych, a to będzie oznaczało zagładę okrętu.

Nie wiadomo, co myślał. Ale wszystko, co robił, zostało utrwalone, bo aparatura rejestrująca pracuje na zasadzie nadprzewodnictwa, nie została więc porażona. W sterowni stawało się coraz zimniej, strop, dźwigający grubą warstwę płynnego helu, ział straszliwym mrozem, na taflach pulpitów osiadał szron, oddech białą parą wyrywał się z ust, a na górze hel wciąż burzył się, kipiał i zalewał coraz wyższe sekcje automatów, przez przestrzelinę zaś pancerza w każdej sekundzie uciekały z głębi statku setki metrów sześciennych powietrza. Songgram raz jeszcze spróbował wprawić w ruch odśrodkowe pompy, zdalnie sterowane zawory bezpieczeństwa i równoległą do głównej sieć awaryjną — daremnie.

Był jeszcze jeden sposób. Wiedział, że jeśli otworzy klapy wentylacyjne w suficie, hel, zebrany nad nim metrową warstwą, zacznie spływać do sterowni, a zanim ją wypełni, na górze temperatura podniesie się nieznacznie, lecz wystarczająco, by automaty mogły zacząć normalną pracę, a wtedy same już odetną jego dalszy dopływ. Elektryczny rozrząd był zablokowany, musiałby więc odemknąć klapy ręcznie, za pomocą kół szprychowych, które znajdują się w bocznej ścianie sterowni. Gdyby odemknął jedną tylko klapę, zdążyłby wybiec ze sterowni, lecz nie był pewny, czy przez tak powstałe ujście będzie z nastawni wypływać więcej helu, niż przypływa do niej przez rozdarte rury. A pewność była konieczna. Gdyby otworzył wszystkie klapy, nie zdążyłby uciec. Płynny hel zamraża tak szybko, że zanurzony w nim człowiek po sekundzie staje się szklistą mumią. Songgram raz jeszcze usiłował uruchomić pompy odśrodkowe — bez rezultatu.

Wówczas przestał naciskać kontakty. Przez cztery i jedną trzecią sekundy nie robił nic, a potem jął otwierać klapy, jedną po drugiej. Zdążył otworzyć cztery. Hel począł spływać poczwórnym wodospadem do sterowni, na górze automaty wynurzyły się i wszystko stało się tak, jak przewidział. Jedne automaty odcięły dopływ helu, inne uruchomiły pompy, które wyssały go ze sterowni, jeszcze inne zamknęły przestrzelinę pancerza plastrami wstrzykiwanego pod ciśnieniem szybko stygnącego, metalicznego cementu; odciążając strop nastawni, wyłączyły zespół grawitacyjny i opuszczały kolejno szczelne grodzie w głębi Gei, żeby ulatniający się hel nie mógł się zmieszać z powietrzem w przestrzeni mieszkalnej. Potem z luk awaryjnych wynurzyły się długie szeregi mechanoautomatów, wpełzły do rezerwowych szybów, między izolacyjne przegrody nastawni i pod rozsadzony zbiornik wody. Pracowały bez przerwy do szóstej rano, kiedy ostatni ślad katastrofy został wewnątrz statku usunięty.

Tylko kilka osób raniły niezbyt poważnie odłamki przewodów, rozpękłych na trzeciej i czwartej kondygnacji. Opatrzywszy rannych, poszedłem z Yrjölą do wyschłej już i wyremontowanej sterowni. Gdyśmy ją opuszczali, dochodziła siódma rano. Korytarze wypełniał blask sztucznego świtu, było cicho i pusto. Yrjöla minął miejsce korytarza, w którym drogi nasze się rozchodziły, i szedł dalej, jakby nie mogąc mnie opuścić. Nagle, już przed drzwiami szpitala — wracałem do kontuzjowanych — stanął.

— Gdybym nie był zrobił tego obliczenia… — powiedział.

Spojrzałem pytająco. Nie patrzał na mnie.

— Nie mogłem się powstrzymać… On nie musiał… wiesz? Wystarczyło otworzyć jedną klapę. Była szansa.

Zrozumiałem.

— Nie wiedział?

— Nie mógł wiedzieć. Dla przeprowadzenia obliczeń potrzeba było najmniej kilka minut. Nie dał ich sobie.

Milczałem. Miałem jeszcze w oczach obraz wyniesiony ze sterowni: pusta, wielka przestrzeń z zatartymi śladami kataklizmu i wciąż stojący z rękoma na ostatnim, nie obróconym do końca kole — posąg astrogatora.

Yrjöla coraz mocniej ściskał moje ramię.

— Ty… nie znałeś go…

Urwał i po raz drugi w tym roku zobaczyłem płaczącego mężczyznę.

Nazajutrz inżynierowie przystąpili do pokrycia warstwą metalu powłoki Gei w miejscu rozdarcia. W tym celu odemknięto włazy bezpieczeństwa i na zewnętrzny pancerz okrętu wysłano grupę mechanoautomatów. Ameta przyszedł do szpitala, żeby mnie zabrać z sobą, nadarzała się bowiem jedyna w swoim rodzaju okazja wycieczki w próżnię.

U zbiegu korytarzy na dennym pokładzie praca była w pełni. Co chwila z szybu wychylał się któryś z automatów, inne, czekające przy transporterze, objuczały go narzędziami i ładunkiem metalu, po czym pancerny stwór, nie obracając się, tyłem wchodził do windy, krokiem tak ciężkim, że zdawało się, iż podłoga ugina się pod nim. Chętnych do wyjścia na zewnątrz Gei było wielu i musieliśmy czekać dobrą chwilę. Nareszcie znalazłem się w komorze ciśnień. Ameta, gotowy już do drogi, pomógł mi wdziać skafander. Wszedłem do niego przez szeroko rozdziawiony otwór głowowy, po czym na ramiona opuszczono mi okrągły, z przodu i z tyłu ugięty kołnierz, przypominający wielkie kryzy koronkowe, jakie noszono w starożytności, tylko że ten kołnierz, zawierający grzejną aparaturę atomową i oddechową, jest sporządzony z metalu i dość ciężki. Na nim osadzono szklistą przyłbicę, wypukloną walcowato przed oczami. Czułem przy ruchach, jak po ciele przesuwają się grube warstwy skafandra, zewnętrzna, metaliczna, pokryta zbitym srebrnym puszkiem, i wewnętrzna, atłasowa w dotknięciu. Poruszanie się w tym masywnym stroju nie było łatwe w przestrzeni grawitacyjnej. Popychany z tyłu, dostałem się do przelotni ciśnieniowej; z chwilą nałożenia hełmu światła przygasły do żółtawego brzasku i zgubiłem Ametę z oczu. Ostatnim sakramentalnym ruchem automat u wejścia sprawdził szczelność moich zaworów tlenowych, po czym wewnętrzna klapa zasunęła się. Przez kilka sekund dochodził coraz cichszy syk powietrza, potem, nie podtrzymywana już wewnętrznym ciśnieniem, klapa włazu sama się podniosła u moich stóp. Począłem opuszczać się po drabince; najpierw nogi, potem tors i głowa znalazły się na zewnątrz Gei — po raz pierwszy od czterech lat.