Выбрать главу

— Podstawimy sobie jeszcze raz stałe pola… Teraz transmutacja garganowska… i mamy…

Wypisaną formułę obwiódł ramką. Jeszcze kreda w jego palcach nie oderwała się od czarnej deski, gdy rozległ się zdławiony, chóralny okrzyk. Spojrzałem na salę. Mechaneuryści, biologowie, matematycy zerwali się ze swych miejsc i zastygli, jak rażeni piorunem dziwu; jedni pochyleni, inni ciężko oparci o pulpity wpatrywali się płonącymi oczyma w tablicę. Goobar otarł z czoła grube krople potu,

odwrócił się do amfiteatru i jakby nie dostrzegając tego, co się z nim działo, ciągnął:

— Jak widzicie, śmierć następująca przy przekroczeniu szybkości progowej jest odwracalna… Kiedy przyśpieszenie wzrasta powoli, następuje stopniowe obumieranie ustroju; rozpadające się zespoły enzymatyczne zaczynają trawić i niszczyć tkanki, zachodzi więc rozkład. Jeżeli jednak szybkość progową przejść nagle, cała molekularna struktura organizmu zostanie jak gdyby unieruchomiona, a gdy równie nagle zejdziemy potem do szybkości niższej, wszystkie funkcje tkanek ruszą tak, jak rusza pchnięte wahadło wstrzymanego na jakiś czas zegara. Jakie przyśpieszenie należy nadać ustrojowi dla wyjścia poza szybkość progową w strefę śmierci odwracalnej? Wzór odpowiada: przyśpieszenie dwustokrotnie większe od ziemskiego, innymi słowy, organizm będzie ważył 200 X masa spoczynkowa, człowiek więc — około półtorej tony. Takie przyśpieszenie nie zabije go, jeśli działać będzie tylko przez bardzo drobny ułamek sekundy, a więcej nam nie trzeba. W taki sposób można, mówiąc obrazowo, przebić zaporę szybkości granicznej. Jakie są dalsze perspektywy? Wyobraźmy sobie, że mamy rakietę z załogą ludzką, która osiąga szybkość podprogową, a potem jednym skokiem przechodzi do chyżości większej. Następuje całkowite prawie wstrzymanie wszelkich funkcji życiowych, możemy więc powiedzieć, że podróżni ulegli śmierci, jednakowoż jest ona odwracalna i po bardzo długim czasie, kiedy rakieta równie nagle przeskoczy z szybkości nadprogowej do progowej — ludzie ożyją. Podkreślić należy fakt, że stan tak sprowadzonej odwracalności śmierci albo, jeśli wolicie, rodzaj najgłębszego letargu, może trwać dowolnie długo: setki lat albo ich tysiące, gdyż w rakiecie poruszającej się z szybkością, powiedzmy, 999/1000 c, upływ czasu praktycznie ustaje, bo ustają procesy życiowe, a więc tym samym także i procesy starzenia się. Tak tedy rakieta może przedsiębrać wyprawy do dowolnie odległej części wszechświata. Choćby podróż trwać miała i 100000 lat, do celu dolecą ci sami ludzie, którzy wyruszyli z Ziemi, a nie ich późni potomkowie; ludzie ci nie będą podlegać ani starzeniu się, ani jakimkolwiek trudom podróży; ów ogromny okres czasu nie będzie dla nich w ogóle istniał, gdyż nie będą przez ten czas świadomi. Jak widzicie, rozwierają się tu perspektywy nieporównanie rozleglejsze, niż gdybyśmy istotnie mogli podróżować żywi bez zwolnienia upływu czasu, bo w tym wypadku trwanie podróży zawsze musiałoby mieścić się w granicach życia jednego pokolenia. Możemy więc powiedzieć, że natura jest dla nas niezmiernie przychylna…

Ten nowy sposób podróżowania — kontynuował Goobar — musi za sobą pociągnąć doniosłe konsekwencje psychosocjologiczne. Najpierw jest to w ogóle pierwszy dostępny nam sposób dowolnego hamowania i przyśpieszania upływu czasu, a tym samym starzenia się naszych ciał; jest to sposób, z pomocą którego człowiek, pogrążony w odwracalnej śmierci, może przeskakiwać niejako całe wieki i dożyć najdalszej przyszłości. Nasuwa się tu niezmiernie wiele problemów, poruszę tylko jeden. Oto grupa ludzi, wyruszająca w głąb Galaktyki, powróci na Ziemię po kilku setkach czy nawet tysiącach lat. Ludzie ci opuszczają społeczeństwa na określonym etapie rozwoju, pozostawiają na Ziemi swych bliskich, przyjaciół, wychowani są w konkretnej formacji kulturowej, mają ustalone obyczaje, nawyki i zamiłowania w dziedzinie sztuki, życia codziennego, pracy naukowej i tak dalej. Otóż powrócą oni do społeczeństwa, które jest im całkowicie nie znane, albowiem nieustannie rozwijało się przez wieki, podczas gdy oni zatrzymali się na tym etapie, jaki istniał w chwili opuszczenia przez nich Ziemi. Widzę tu znaczne trudności. Powracająca grupa będzie w niemałym stopniu wyobcowana ze społeczeństwa ziemskiego, jeżeli zaś, a to, jak sądzę, nadejdzie — wyprawy transgalaktyczne i jeszcze dalsze staną się zjawiskiem powszechnym, to co jakiś czas powracać będą na Ziemię okręty z ludźmi rocznika 3100, 3200, 3500, 4000 i tak dalej; będzie więc powstawało osobliwe sąsiedztwo rozmaitych pokoleń ł muszą zostać wynalezione nowe formy wzajemnego współżycia, które przyśpieszą wchłonięcie owych powracających grup przez społeczeństwo.

Są to oczywiście problemy bardzo dalekiej przyszłości i ona sama będzie się z nimi musiała uporać; wspomniałem o nich, bo uważam, że charakterystyczny dla postępu jest proces wynikania nowych trudności w chwili, kiedy otwierają się przed nami nowe obszary życia… To wszystko, co chciałem powiedzieć.

Goobar odłożył kredę.

— Czy są jakieś pytania? — rzekł nie patrząc na salę. Chusteczką próbował bezskutecznie zetrzeć zaskorupiały pył kredowy z palców.

Już pod koniec wykładu kilkadziesiąt osób wyszło przed pierwsze krzesła, teraz wszyscy opuszczali ławki i spływając przejściami w dół, tłoczyli się przed tablicą, jak gdyby przyciągani przez łańcuch wypisanych brzydkim pismem formuł. Mijający mnie Trehub popatrzał nie widzącym spojrzeniem, poruszył wargami, jakby chciał mówić, ale nie wydał głosu i znowu zwrócił się ku tablicy.

Spojrzałem na Goobara. Bardzo zmęczony, oburącz opierał się o stół. Szukałem w jego twarzy dumy, triumfu z nadludzkiego osiągnięcia, którym cały wszechświat otworzył przed ludźmi. Nic takiego nie było w niej. Patrzał na stojących bez ruchu, wciąż jeszcze milczących ludzi i prawie niepostrzeżenie uśmiechnął się tym samym uśmiechem, który podglądnąłem w próżni, zwróconym do nieskończonej przestrzeni gwiazd.

Trudno wyrazić nastrój, jaki ogarnął nas po wykładzie Goobara. Gdy przeminęło pierwsze wrażenie, gdy szczegółowe doniesienia zostały wyrzucone w stronę Ziemi pod postacią pęku fal radiowych (dotrzeć miały do niej dopiero po dwu z górą latach), utworzona umyślnie międzygrupowa rada organizacyjna rozdzielać poczęła pomiędzy badawcze zespoły programy nowych prac, związanych z projektami podróży transgalaktycznej. Konstruktorzy przystępowali do obliczania rakiet nowego typu, zdolnych przebijać zaporę szybkości progowej, mechaneuryści mieli opracowywać nowe rodzaje automatów, niezbędnych do sterowania taką rakietą; pracy było w bród i stało się jasne, że zespół Gei zdoła podźwignąć zaledwie drobną jej cząstkę. Goobar i inni biofizycy także nie zamierzali spocząć na laurach, lecz poszukiwali dalszych konsekwencji teorii. Wszystko to działo się z jakąś, chciałoby się rzec, zorganizowaną pasją, która zapaliła ludzi; zarazem na statku panował odświętny, jasny spokój; trzy godziny wykładu dały nam tak wiele sił do przezwyciężenia próżni, że przestaliśmy niemal dostrzegać lodowaty mrok, trwający nadal wokół Gei. Wieczorem następnego dnia nie mogłem powstrzymać uśmiechu, ujrzawszy na galerii gwiazdowej dziesiątki towarzyszy przechadzających się jak w pierwszych dniach podróży, nie, jeszcze swobodniej: przystając wskazywali sobie odległe konstelacje jak światła miast, które trzeba w przyszłości zwiedzić.

Późnym wieczorem udałem się do Ter Haara; historyk zaprosił przyjaciół: Ametę, Zorina, Nilsa, Tembharę, Rudelika i mnie na lampkę wina, aby, jak powiedział, uczcić nasz wielki triumf w domowym kręgu.

Zasiedzieliśmy się u historyka do późnej nocy. My, którzy dotąd zmową milczenia okrywaliśmy zagadnienia kosmodromii galaktycznej, rozprawialiśmy o niej teraz jak o dawno przeczuwanej oczywistości. W pewnej chwili, już dobrze po północy, Ter Haar, który nie odzywał się prawie przez cały czas, rzekł: