– Jesteś zupełnie pewna, że nie chcesz nic do picia? – zapytał Max, podchodząc do barku w narożniku loży.
Amanda pokręciła głową. Ale tak naprawdę zupełnie nie słyszała, co do niej mówił. Odkąd weszli do teatru, miała jakieś przedziwne przeczucie. Raz po raz przebiegał jej po plecach lekki, lecz elektryzujący dreszcz. Znała to już skądś. Po chwili przypomniała sobie. Tak przecież czuła się wtedy w college'u, kiedy… Wiedziała, że i tym razem to sprawka Daniela. Myślał o niej. Był tutaj, w teatrze.
– Mandy?
– O, przepraszam cię. Nie, naprawdę nie chcę nic do picia. Pomógł jej zdjąć płaszcz i położył go na krześle. Podczas gdy nalewał sobie drinka, Amanda obserwowała salę, ale nigdzie nie mogła dojrzeć Daniela. Coraz bardziej wytężała wzrok, tak że niemal zaczęły jej łzawić oczy.
A on stał tymczasem w wejściu i patrzył na nią. Sadie trzymała w ręku bilety i szukała miejsc. Po chwili, kiedy go zawołała, zdał sobie sprawę, że będą siedzieć z boku, w miejscu niewidocznym dla Mandy. I wcale nie był pewien, czy się z tego cieszy, czy nie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że najlepiej byłoby, gdyby nie czuł w ogóle nic. Nie był jednak w stanie kierować się rozsądkiem. Zlekceważył go. Po raz pierwszy w życiu był zakochany. Na moment przed wkroczeniem Sadie do akcji, zanim wyśniona przyszłość z Mandy zamieniła się w kupkę popiołu, zdążył jeszcze powiedzieć kobiecie swego życia, że ją kocha. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, lecz jakie to teraz mogło mieć znaczenie. Słów raz wypowiedzianych nie da się już cofnąć.
Amanda chyba po raz setny przebiegła oczami wszystkie rzędy, balkony i loże. Nie było go. Jej wyobraźnia postanowiła wystawić ją na ciężką próbę. Daniel lubił teatr, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że kiedyś obydwoje wpadną na siebie w foyer. Wciąż marzyła o szczęśliwym zakończeniu tej historii. Chciała och jak bardzo chciała wierzyć, że Daniel weźmie kiedyś na ręce ich dziecko. Pamiętała przecież jego słowa, które wtedy zdążył wypowiedzieć. Powiedział, że ją kocha… Z ulgą odetchnęła, kiedy kurtyna opadła po raz ostatni. Miała tylko nadzieję, iż Max nie oczekuje od niej jakiejś intelektualnej dyskusji podsumowującej spektakl. Siedziała jeszcze chwilę bez słowa, zatopiona we własnych myślach.
– Mandy, powinienem pójść na moment za kulisy. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.
– Dobrze, zwalniam cię na pięć minut
– W porządku. I tak chcę jak najszybciej wrócić do domu. – Pomógł Amandzie wstać i delikatnie zarzucił jej płaszcz na ramiona.
Wyszli na korytarz. W foyer było wciąż jeszcze bardzo dużo ludzi. Stali tam i głośno rozmawiali, często przy tym gwałtownie gestykulując.
– Pójdziemy tędy. – Max ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę mniej zatłoczonego przejścia.
Prawie byli już w drzwiach, kiedy nagle jak spod ziemi wyrósł ktoś przed nimi, przecinając im drogę. Był to Daniel. Oboje zastygli w bezruchu, niezdolni do uczynienia jakiegokolwiek gestu. Ta krótka chwila wydawała ciągnąć się w nieskończoność. Nie odezwał się. Więc i ona milczała. Choć tak bardzo pragnęła położyć jego dłoń na swoim brzuchu i powiedzieć: to twoje dziecko. Nasze dziecko. Zobacz, już się porusza. I wtedy odezwał się Max
– Przepraszam pana, chcielibyśmy przejść.
W jednej chwili czar prysł. Sadie odsunęła się na bok i pociągnęła za sobą Daniela, a Max popchnął drzwi i przepuścił Amandę przodem. Zaraz potem drzwi wolno zamknęły się za nimi.
– Boże – powiedział Mak po chwili – ten facet połykał cię oczami. – Nagle zmienił temat – Może rzeczywiście powinniśmy dać sobie spokój. Jak już wejdziemy za kulisy, to pewnie długo się stamtąd nie wyrwiemy.
Amanda poruszyła wargami, aby coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Odchrząknęła więc i spróbowała jeszcze raz, lecz wciąż wypowiadanie słów sprawiało jej trudność.
– Nie musisz się spieszyć ze względu na mnie. Czuję się naprawdę dobrze. – Pomyślała smutno, że przecież życie musi toczyć się dalej. – Trochę za dużo pracowałam ostatnio. Ale wiesz co, sądzę, że małe przyjęcie to właśnie to, czego mi teraz najbardziej trzeba.
– Tato? – Sadie wciąż jeszcze ściskała jego dłoń. Jej palce wbijały się w skórę Daniela. To właśnie powstrzymało go od zrobienia pierwszego kroku. Wiele by dał za to, żeby usłyszeć głos Mandy.
Czekali teraz, niespokojnie przestępując z nogi na nogę, na taksówkę.
– Tato, nie musimy iść do restauracji, jeśli nie masz ochoty. Przygotuję w domu omlet albo coś w tym rodzaju.
Jej głos drżał. Wyczuwał, że jest spięta i zdenerwowana. Ale on chciał iść do restauracji. Koniecznie. Jakiś czas temu stracił niemal zupełnie chęć do jedzenia. Od rana nie miał nic w ustach. Musiał więc coś zjeść. A w towarzystwie szło mu to zdecydowanie lepiej. Chociaż zaraz potem nie był w stanie sobie przypomnieć, co to było i jak smakowało. Wiedział jednak, że jest odpowiedzialny za wielu ludzi. Praca, którą im dawała pozwalała utrzymywać ich rodziny, spłacać zaciągnięte kredyty… No i Sadie! Ona też go potrzebowała. Musiał się zatem pozbierać. Nie miał innego wyjścia. Kiedy podjechał samochód, podał kierowcy nazwę i adres restauracji, w której zamówił stolik. Tym razem nie była to włoska knajpka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Naprawdę dobrze wyglądasz, Amando. – Pamela Warburton ujęła jej dłoń i przytrzymała w ciepłym uścisku. – Na kiedy przewidziany jest termin rozwiązania?
– W połowie czerwca.
– Wyobrażam sobie, jak szczęśliwa jest twoja matka. Dwoje wnucząt w odstępie niecałego roku.
Niestety, to niezupełnie tak, pomyślała Amanda, lecz nic nie powiedziała. Starała się być dzielna.
– Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka. Z tego, co wiem, twoja bratowa nie zamierza przysłać do nas swojej córki.
– Tak, Jill nie przepada za szkołami z internatem. – I ma rację, dodała już w duchu. Pogłaskała z czułością swój brzuch. Jej rodzice nie mieli właściwie innego wyjścia. Ojciec pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i spędzał większość czasu za granicą. Ona natomiast nie będzie miała tego problemu. – Wybacz, ale muszę cię rozczarować. To chłopiec! – pochwaliła się z promiennym uśmiechem.
– Na miłość boską! Amando, jak możesz? Myślałam, że jesteś najlepiej zorganizowaną dziewczyną, jaka kiedykolwiek opuściła tę szkołę! Jak to się mogło stać?
Amandzie na moment zastygł uśmiech na twarzy. Ale już po chwili dostrzegła figlarne ogniki w oczach starszej pani.
– Tak, to jakieś fatalne w skutkach niedopatrzenie z mojej strony.
– Jedź trochę szybciej, tato. Spóźnimy się.
– A czyja to wina? Godzinami grzebałaś w szafie i stroiłaś się bez końca, choć wielokrotnie przypominałem ci, która godzina.
– No wiesz, chyba specjalnie chcesz mnie zdenerwować?
– Nieważne. W ogóle nie rozumiem, dlaczego uparłaś się, żeby pojechać na to rozdanie nagród. Przecież to nie jest obowiązkowe. Chyba nie chcesz mi dać do zrozumienia, że zdasz z wyróżnieniem? Po tym, co wyprawiałaś?
– To zależy wyłącznie od średniej.
– Ach, już się cieszę na te nie kończące się przemówienia i uściski dłoni.
Wiedział jednak dokładnie, dlaczego chciała się pojawić na tej uroczystości. Bardzo przyłożyła się do nauki. No i wyglądała dzisiaj… po prostu wspaniałe! Krótka, dopasowana sukienka, buty na obcasach i ten delikatny, nietypowy dla niej makijaż. Jej widok aż zapierał dech w piersiach. W całym Dower House nie będzie dziś nikogo, kto by się za nią nie obejrzał. Bez względu na płeć i wiek. Przyszło mu do głowy, że być może powinna mieć na sobie coś skromniejszego i mniej wyzywającego. Pewnie pani Warburton uniesie groźnie brew, gdy ją zobaczy, ale nie chciał psuć córce nastroju swoim gderaniem. Zapracowała sobie na ten sukces i pozwolił jej się nim w pełni delektować.