Выбрать главу

Podeszła do Bena i z wahaniem położyła mu dłoń na ramieniu.

– Nie martw się – powiedziała. – Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.

– Czyżby? – zapytał. – Zastanawiam się. – Przerwał i ciężko westchnął. Zdjął włóczkową czapkę, a jego złote włosy połyskiwały delikatnie w matowym, popołudniowym świetle. – Przepraszam, Naomi. Nie chciałem być szorstki. Ty i twoje psy dokonaliście cudu. Tylko że wydaje mi się, iż wciąż jesteśmy daleko od miejsca, w którym moglibyśmy się do czegoś przydać. Jestem bezradny.

Popatrzyła na niego, westchnęła i skinęła głową.

– Cóż – rzekła. – Wejdźmy do środka. Może znajdziemy jakieś wskazówki, co robić dalej. A przynajmniej nie będziemy na dworze, kiedy się zacznie.

Nie odkryli żadnych wskazówek we wnętrzu budynku. Wyglądał jak najzwyczajniejszy dom opuszczony w pośpiechu. Ben nerwowo przeszukiwał pokój za pokojem, ale nie znalazł nic. Po godzinie padł w bawialni obok Naomi… na ten sam fotel, na którym siedział Anders Peyna słuchając niewiarygodnej opowieści Denni są.

– Gdybyż istniał jakiś sposób znalezienia go – powiedział Ben.

Spojrzał w górę i napotkał jej rozjaśniony radością i podnieceniem wzrok.

– Chyba jest! Jeśli tylko śnieg nie zacznie padać…

– O czym ty mówisz?

– F r i s k y! – zawołała. – Nie rozumiesz? Frisky może go wytropić! Ma wprost znakomity węch!

– Zapach ma już kilka dni – odparł potrząsając głową. – Nawet najlepszy tropiciel na świecie nie potrafiłby…

Frisky jest prawdopodobnie właśnie takim psem – odparła ze śmiechem Naomi. – A tropienie zimą jest zupełnie czym innym niż w lecie, Benie Staad. Latem ślad przepada szybko… wietrzeje, jak mówi mój ojciec, i szybko pokrywa go tysiąc innych zapachów. Nie tylko należących do innych ludzi i zwierząt, lecz także wonie traw, ciepłego wiatru, nawet niesione wodą. Ale zimą ślad się trzyma. Gdybyśmy znaleźli jakąś rzecz, która należała kiedyś do Dennisa… coś, co zachowało jego zapach…

– A co z resztą twojego zaprzęgu? – zapytał Ben.

– Otworzę tę szopę – wskazała gestem – i zostawię tam mój śpiwór i materac. Jeśli pokażę psom, gdzie leżę, a potem puszczę je wolno, same sobie coś znajdą do jedzenia – królika i tak dalej – a będą wiedziały, gdzie się schronić.

– I nie pójdą za nami?

– Nie, jeśli im zabronię.

– Potrafisz? – popatrzył na nią z podziwem.

– Nie – odparła niedbale Naomi. – Nie znam psiej mowy. Ani Frisky nie potrafi mówić ludzkim językiem, ale go rozumie. Jeśli powiem Frisky, ona przekaże to innym psom. Złowią sobie, co zechcą, ale nie oddalą się zbyt daleko od miejsca, gdzie jest moja pościel, zwłaszcza że nadchodzi zamieć. A gdy się zacznie, znajdą schronienie w szopie, głodne czy też najedzone.

– Gdybyśmy znaleźli coś, co należało do tego chłopca – Dennisa – to naprawdę myślisz, że Frisky zdołałaby go wytropić?

– Aha.

Ben popatrzył na nią w zamyśleniu. Lokaj opuścił farmę we wtorek, teraz była niedziela. Ben nie wierzył, żeby jakikolwiek zapach mógł utrzymać się tak długo. Ale w domu znajdowało się coś, co miało na sobie woń Dennisa. Benowi wydawało się, że chyba lepiej podążyć za fałszywym tropem, niż nic nie robić. Właśnie konieczność siedzenia na miejscu denerwowała go najbardziej – wizja godzin spędzonych z założonymi rękoma, podczas gdy w innym miejscu działy się sprawy najwyższej wagi. W innych warunkach możliwość znalezienia się w zasypanym śniegiem domu wraz z dziewczyną tak piękną jak Naomi wprawiłaby go w zachwyt, ale nie wtedy, gdy losy królestwa zależały od tego, czy znajdowali się o dwadzieścia mil bardziej na zachód czy wschód… a jego najlepszy przyjaciel walczył o życie mając do pomocy tylko głupiego lokaja.

– No? – zapytała żywo. – Co o tym myślisz?

– To bez sensu – powiedział. – Ale trzeba spróbować. Uśmiechnęła się szeroko.

– Czy mamy coś, co nim mocno pachnie?

– Tak – rzekł wstając. – Przyprowadź tu tego psa, Naomi, i niech wejdzie na górę. Na strych.

98

Chociaż większość ludzi tego nie wie, dla psów zapachy są jak barwy. Słabe wonie przypominają blade kolory jak wyblakłe pastele. Wyraźne zapachy są podobne do ostrych barw. Niektóre psy mają marne powonienie i odbierają zapachy podobnie, jak ludzie o słabym wzroku widzą kolory, postrzegając bladoniebieski jako szary, a ciemny brąz jako czarny. Węch Frisky zaś przypominał wzrok człowieka o sokolim oku, a zapach na strychu, gdzie nocował Dennis, okazał się bardzo mocny i wyraźny (niewątpliwie pomogło, że lokaj przez kilka dni się nie kąpał). Frisky powąchała siano, a potem koc, podsunięty jej przez PANIĄ. Czuła na nim także zapach Arlena, ale zignorowała go; był słabszy, zupełnie nie przypominał woni, jaką znalazła w sianie. Arlen pachniał cytryną i zmęczeniem, a Frisky od razu wyczuła, że woń ta należy do starszego człowieka. Zapach Dennisa okazał się o wiele bardziej podniecający i żywotny. Dla Frisky miał on barwę jaskrawo-niebieską, jak letnia błyskawica.

Szczeknęła, żeby pokazać, że zapamiętała już ten zapach i umieściła go w swym podręcznym katalogu woni.

– Doskonale. Dobry piesek powiedział DUŻY CHŁOPIEC. – Dasz radę za nim pójść?

– Da radę – rzekła pewnym głosem PANI. – Chodźmy.

– Za godzinę się ściemni.

– Właśnie – stwierdziła PANI i uśmiechnęła się. Gdy przybierała taki wyraz twarzy, Frisky wydawało się, że mogłaby umrzeć z miłości do niej.

– Nie zależy ci chyba na jej wzroku? DUŻY uśmiechnął się.

– Raczej nie – rzekł. – Wiesz, może to szaleństwo, ale wydaje mi się, że jeszcze uda nam się wejść do gry.

– Oczywiście, że tak – powiedziała. – Idziemy, Ben. Trzeba wykorzystać resztki dnia – wkrótce się ściemni.

Frisky z nozdrzami pełnymi jaskrawoniebieskiego zapachu szczeknęła niecierpliwie.

99

Owej niedzieli kolację Piotra przyniesiono dokładnie o szóstej. Ciężkie chmury zwieszały się nad Delainem, a temperatura zaczęła spadać, lecz wiatr jeszcze się nie zerwał i nie padał też śnieg. Po drugiej stronie placu, drżąc z zimna w skradzionym białym fartuchu kuchcika, stał zdenerwowany Dennis, ukryty w najgłębszym cieniu, jaki mu się udało znaleźć, zapatrzony w pojedynczy bladożółty kwadrat światła na szczycie Iglicy – okno Piotra.

Więzień oczywiście nie miał pojęcia, że Dennis czeka – myślał głównie o tym, że bez względu na to, czy przeżyje, czy nie, je teraz swój ostatni posiłek w celi więziennej. Składał się on jak zwykle z twardego, słonego mięsa, na pół zgniłych kartofli i wodnistego piwa, ale zje wszystko. W ostatnich trzech tygodniach odżywiał się skąpo i przeznaczał całe dnie, oprócz czasu, kiedy pracował na warsztacie tkackim, na ćwiczenia – przygotowywanie fizyczne. Dziś jednak spożył wszystko, co mu przyniesiono. W nocy będzie potrzebował całej swojej siły.

Co się ze mną stanie? – pomyślał siadając przy stoliku i podnosząc serwetkę przykrywającą posiłek. Dokąd mam iść? Kto mi udzieli schronienia? Ktokolwiek? Mówi się, że należy zdać się na bogów… ale ty, Piotrze, chyba już w tym przesadziłeś.

Przestań. Będzie to, co ma być. A teraz jedz i więcej się nie zastanawiaj nad…