– Popatrz – powiedziała Naomi. – Nasz Dennis coś tu palił. – Wskazała na kominek.
Ben podszedł i przyjrzał się, ale nie udało mu się nic wymyślić – leżały tam tylko spopielone resztki papieru, które rozpadły się, gdy ich dotknął. Oczywiście były to próbne wersje listu do Piotra.
– Co teraz? – zapytała Naomi. – Poszedł stąd na zamek, to jasne. Tylko czy mamy ruszać za nim, czy nocować tutaj?
Była szósta. Na dworze zaczęło się już ściemniać.
– Myślę, że musimy iść – powiedział z namysłem Ben. – W końcu sama powiedziałaś, że potrzebny nam nos Frisky, a nie jej oczy… a ja jestem gotów przysiąc przed każdym trybunałem, że ma ona szlachetne powonienie.
Frisky siedząca pod drzwiami zaszczekała, jakby rozumiała, o czym mowa.
– Zgoda – rzekła Naomi.
Przyjrzał się jej uważnie. Odbyli długą drogę z obozu uchodźców i niewiele razy zatrzymywali się na odpoczynek. Wiedział, że powinni zostać… ale szalał z niepokoju.
– Dasz radę? – zapytał. – Nie mów, że tak, jeśli nie czujesz się na siłach, Naomi Reechful.
Podparła się pod boki i zmierzyła go wyniosłym spojrzeniem.
– Gdy ty padniesz, ja przejdę jeszcze sto mil, Benie Staad.
Ben wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Może się okazać i tak – odparł. – Ale najpierw przekąśmy co nieco.
Zjedli szybko. Gdy skończyli, Naomi uklękła koło Frisky i szepnęła jej, że ma podjąć ślad. Suka nie kazała się prosić. Cała trójka opuściła farmę. Ben niósł wielki plecak, a Naomi niewiele mniejszy.
Dla Frisky zapach Dennisa stanowił niebieski, błyszczący ślad, jaskrawy jak drut naładowany elektrycznością. Natychmiast ruszyła za nim i zdziwiła się, gdy PANI ją odwołała. Zaraz jednak zrozumiała, o co chodzi; gdyby była człowiekiem, uderzyłaby się z jękiem w czoło. W swej niecierpliwości podążyła za śladem wiodącym z powrotem. O północy znaleźliby się znowu na farmie Peyny.
– W porządku, Frisky – powiedziała Naomi. – Nie śpiesz się.
– Pewnie – wtrącił się Ben. – Masz tydzień lub dwa czasu. Albo i miesiąc.
Naomi rzuciła mu kwaśne spojrzenie. Ben roztropnie zamilkł. Oboje śledzili wzrokiem nos Frisky, węszący najpierw w bramie opuszczonej farmy, a potem na drodze.
– Straciła ślad? – zapytał Ben.
– Nie, zaraz go znajdzie – tak mi się przynajmniej wydaje, dodała w myślach. – Natrafiła na całe kłębowisko tropów i musi je rozplatać.
– Ale popatrz – rzekł z powątpiewaniem Ben. – Ona skręca na pole. To przecież bez sensu.
– Nie wiem. Myślisz, że Dennis poszedł do zamku drogą?
Ben Staad był człowiekiem, więc klepnął się w czoło.
– Jasne, że nie. Ależ ze mnie kretyn.
Naomi uśmiechnęła się słodko i nie powiedziała nic.
Na polu Frisky zatrzymała się na chwilę. Odwróciła się w stronę PANI i CHŁOPCA i szczeknęła niecierpliwie, żeby za nią szli. Psy anduańskie są udomowionymi potomkami wielkich białych wilków, których mieszkańcy Północnej Baronii bali się w dawnych czasach, ale dzikie czy domowe były łowcami i tropicielami, zanim zaczęto używać ich do innych celów. Frisky znów wyodrębniła jaskrawoniebieską linię zapachu i niecierpliwiła się, chcąc ruszać dalej.
– Chodźmy – powiedział Ben. – Mam nadzieję, że znalazła właściwy trop.
– Oczywiście, że tak. Patrz!
Wskazała coś, co wyglądało na długą, płytką linię śladów na śniegu. Nawet w ciemnościach Ben i Naomi widzieli, że zostały one pozostawione przez rakiety.
Frisky zaszczekała znowu.
– Pośpieszmy się – rzekł Ben.
O północy znaleźli się koło Rezerwatu Królewskiego, a Naomi zaczęła żałować swej przechwałki o tym, jak to mogłaby iść jeszcze sto mil dalej niż Ben, bo czuła, że to jednak ona zaraz padnie ze zmęczenia.
Dennis szedł krócej, ale wyruszył po czterech dniach odpoczynku, miał rakiety i nie musiał czekać na psa, który niekiedy gubił trop i tracił czas na odszukanie go. Naomi czuła, że ma nogi jak z rozgrzanej gumy. Paliły ją płuca. Kłuło ją w lewym boku. Zjadła kilka garści śniegu, ale nie ugasiło to jej szalonego pragnienia.
Frisky nie obciążona plecakiem mniej zapadała się w śnieg i zupełnie się nie zmęczyła. Naomi mogła iść po zmarzniętej skorupie śniegu, ale niedługo, gdyż zaraz natrafiała na miększe miejsce i zapadała się w puchu po kolana… a kilka razy po biodra. Raz wpadła po pas i szarpała się w bezsilnej złości, aż Ben dobrnął do niej i pomógł jej wydobyć się na powierzchnię.
– Szkoda… że… nie mamy… sań – wysapała.
– Pobożne… życzenia – odsapał uśmiechając się mimo zmęczenia.
– Zabawne – szepnęła. – Cha, cha! Powinieneś zostać dworskim błaznem, Benie Staad.
– Rezerwat Królewski jest już blisko. Mniej śniegu… będzie łatwiej.
Pochylił się, oparł ręce na kolanach i dyszał ciężko. Naomi pomyślała nagle, że jest straszną egoistką zajmując się tylko sobą, podczas gdy Ben z pewnością czuje się znacznie gorzej niż ona – ważył o wiele więcej, no i niósł cięższy plecak. Zapadał się za każdym krokiem, sadził wielkie skoki w śniegu, jakby biegł w głębokiej wodzie, ale nie skarżył się i nie zwolnił kroku.
– Ben, w porządku?
– Nie – wysapał i uśmiechnął się. – Ale dam sobie radę, maleńka ślicznotko.
Nie jestem maleńka! – powiedziała z oburzeniem.
– Ale za to śliczna – odparł i zagrał jej na nosie.
– Nie daruję ci tego…
– Później – sapnął. – Biegnę do lasu. Ścigasz się? Tak więc ścigali się, a Frisky pędziła przed nimi kierując się śladem i Ben przegonił Naomi i jeszcze bardziej ją rozgniewał… ale równocześnie zaimponował jej.
104
Stali teraz patrząc na drugą stronę otwartego pola rozciągającego się na siedemdziesiąt konerów od skraju lasu, gdzie król Roland ongiś zgładził smoka, do murów zamku, w którym zabito jego samego. Spadło kilka płatków… potem jeszcze parę… i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powietrze wypełniło się śniegiem.
Mimo zmęczenia Ben przeżył moment radości i ukojenia. Popatrzył na Naomi i uśmiechnął się. Chciała zrobić nieprzyjemną minę, ale czuła, że to nie pasuje, więc po prostu odwzajemniła jego uśmiech. Po chwili wystawiła język i próbowała złapać płatek śniegu. Ben zaśmiał się cicho.
– Którędy on wszedł do środka, o ile mu się to w ogóle udało? – zapytała Naomi.
– Nie mam pojęcia – odparł Ben. Wychował się na farmie i nic nie wiedział na temat systemu zamkowej kanalizacji. Moglibyście powiedzieć, że niewiele na tym stracił, i mielibyście rację.
– Może ten twój uzdolniony pies wskaże nam, którędy się dostał do środka, o ile miało to miejsce.
– Naprawdę myślisz, że mu się udało, Ben?
– O, tak – rzekł Ben. – A co ty powiesz, Frisky? Na dźwięk swego imienia suka poderwała się na nogi, powędrowała tropem na kilka stóp, a potem obejrzała się na nich.
Naomi popatrzyła na Bena. Chłopiec potrząsnął głową.
– Jeszcze nie – stwierdził.
Naomi odwołała półgłosem psa, który wrócił do nich skomląc.