Выбрать главу

Yosef powiedział kiedyś Piotrowi, że istnieje napięcie graniczne dla ludzi, tak samo jak dla lin i łańcuchów, i nie mylił się – rolnicy i kupcy delaińscy znaleźli się u kresu wytrzymałości. Lina, za pomocą której przymocowane są ciężary podatków do grzbietów obywateli, to wierność – królowi, krajowi, rządowi. Flagg wiedział, że jeśli nałoży odpowiednio duże obciążenie, wszystkie liny pękną, a głupie woły – bo tak myślał o ludności Delainu – ruszą galopem niszcząc wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Pierwsze z nich wydostały się już na wolność i zgromadziły na północy. Teraz nazywali siebie uchodźcami, ale wkrótce przemianują się na buntowników. Pozbył się Peyny, a Piotr siedział zamknięty w Iglicy.

Co więc było nie tak?

Nic! Nic, do cholery!

Ale małe zwierzątko biegało, kręciło się, podgryzało i wiło. Podczas ostatnich tygodni czarnoksiężnik niejeden raz budził się zlany zimnym potem, nie z powodu powracającej gorączki, lecz dlatego, że znowu przyśnił mu się okropny sen. Co stanowiło jego treść? Nie mógł sobie przypomnieć. Wiedział tylko, że budził się przyciskając lewą rękę do lewego oka, jakby został w nie zraniony, i czuł, że go piecze, chociaż nie widział, żeby stało się z nim coś złego.

113

Tej nocy czarnoksiężnik obudził się mając swój sen na świeżo w pamięci, ponieważ wrócił do przytomności przed jego zakończeniem. Oczywiście nastąpiło to na skutek upadku świątyni Wielkich Bogów.

– Hmm! – zawołał Flagg podrywając się w fotelu. Szeroko otworzył oczy, a na białe policzki wystąpił mu zimny pot.

– Katastrofa! – wrzasnęła jedna z głów papugi.

– Pożar, powódź, ucieczka! – krzyknęła druga. Ucieczka – pomyślał Flagg. Tak, to właśnie miałem na myśli, to właśnie dręczyło mnie przez cały czas.

Popatrzył na swoje dłonie i zauważył, że drżą. Rozgniewany tym widokiem wyskoczył z fotela.

– Zamierza uciec – mruknął przeciągając dłonią po włosach. – A w każdym razie chce spróbować. Ale jak? Jak? Na czym polega jego plan? Kto mu pomagał? Zapłacą za to głowami, przysięgam… i nie skończę z nimi od razu. Będą je tracić cal po calu… pół… ćwierć cala. Zanim umrą, oszaleją z bólu…

– Oszaleją! – krzyknęła jedna z głów papugi.

– Z bólu! – dodała druga.

– Zamknijcie się i dajcie mi pomyśleć! – zawył Flagg. Chwycił ze stojącego opodal stołu słoik wypełniony mętnym, brązowawym płynem i cisnął w klatkę. Naczynie trafiło w metalowe pręty i roztrzaskało się; błysnęło jaskrawym, zimnym światłem. Dwie głowy papugi zaskrzeczały ze strachu, a potem ptak spadł ze swojego pręta i leżał nieprzytomny aż do rana.

Czarnoksiężnik nerwowo przechadzał się w tę i z powrotem. Wyszczerzył zęby. Nerwowo zaplatał dłonie. Krzesał butami zielonkawe iskry o pokrytą saletrą kamienną posadzkę swego laboratorium – czuło się w powietrzu zapach letnich błyskawic.

Jak? Kiedy? Kto mu pomagał?

Nie potrafił sobie przypomnieć. Szczegóły już zaczynały mu się zacierać. Ale…

– Muszę to wiedzieć! – szepnął. – Muszę!

Bo stanie się to niebawem; tyle wyczuwał. Chwila ta zbliżała się coraz bardziej.

Znalazł klucze i jednym z nich otworzył dolną szufladę biurka. Wyjął z niej pudełko wykonane z pięknie rzeźbionego grabowego drewna, zdjął pokrywkę i wyciągnął skórzany mieszek. Rozplatał zamykające go sznurki i ostrożnie wydobył z niego kawałek skały, która wydawała się mieć wewnętrzne źródło światła. Kamień miał barwę mlecznobiałą jak oko ślepca. Przypominał steatyt, ale w rzeczywistości był kryształem – magiczną kulą Flagga.

Czarnoksiężnik przeszedł się po komnacie gasząc lampy i świece. Po krótkim czasie w pomieszczeniu zapadły kompletne ciemności. Mimo to Flagg z łatwością odnalazł swe biurko, omijając gładko przedmioty, o które ja czy wy obilibyście sobie golenie albo przewrócilibyście się. Mrok był niczym dla królewskiego czarodzieja; lubił go i widział w nim wszystko jak kot.

Usiadł i dotknął kryształu. Przytknął doń dłonie wymacując ostre kanty i zagłębienia.

– Pokaż mi – mruknął. – To rozkaz.

Z początku nie widział nic. Potem, stopniowo, pojawiła się wewnątrz niego poświata. Najpierw było to blade i rozmyte światełko. Flagg ponownie dotknął kryształu, tym razem czubkami palców. Poczuł, jak kamień zaczyna się rozgrzewać.

– Pokaż mi Piotra. To rozkaz. Chcę zobaczyć tego szczeniaka, który ośmiela się stanąć na mojej drodze, i jakie są jego plany.

Poświata stawała się coraz intensywniejsza… Z błyskiem w oczach, rozchylając cienkie, okrutne wargi, tak że zalśniły obnażone zęby, Flagg pochylił się nad kryształem. W tej chwili Piotr, Ben, Dennis i Naomi rozpoznaliby swój sen – poznaliby blask, który oświetlił twarz czarnoksiężnika, w niczym nie przypominający światła świecy.

Mleczna poświata kamienia nagle znikła ustępując miejsca coraz jaskrawszemu światłu. Flagg mógł teraz zajrzeć w głąb kuli. Wybałuszył oczy… a potem zacisnął powieki nie dowierzając samemu sobie.

Ujrzał bowiem Sashę, w zaawansowanej ciąży, siedzącą przy łóżeczku małego chłopczyka. Dziecko trzymało tabliczkę. Na tabliczce wypisane były dwa słowa: BÓG i PIES.

Flagg ze zniecierpliwieniem przesunął dłońmi nad kryształem, który teraz stał się bardzo ciepły.

– Pokaż mi to, co muszę wiedzieć! To rozkaz! Kryształ ponownie stał się przejrzysty.

Tym razem ukazał się w nim Piotr bawiący się domem lalek matki, udający, że mieszkająca w nim rodzina została zaatakowana przez Indian… albo smoki… albo jakieś podobne bzdury. Stary król stał w drzwiach, obserwując syna, pragnąc się do niego przyłączyć…

– Phi! – zawołał Flagg znowu machając rękoma nad kryształem. – Po co przedstawiasz te stare głupstwa? Chcę wiedzieć, w jaki sposób on chce uciec… i kiedy! Pokaż mi! To rozkaz!

Kryształ stawał się coraz gorętszy. Flagg wiedział, że jeśli nie pozwoli mu wkrótce zgasnąć, rozpadnie się bezpowrotnie, a nie znajdzie tak łatwo następnego – tego musiał szukać przez trzydzieści lat. Mimo to nie zamierzał dać za wygraną, nawet jeśli kamień miałby się rozlecieć na milion kawałków.

– To rozkaz! – powtórzył i po raz trzeci mleczna poświata znikła. Czarnoksiężnik pochylił się nad magicznym kawałkiem minerału, aż emanujący z niego żar wycisnął mu łzy. Otarł je… a potem mimo gorąca otworzył szeroko oczy z zaskoczeniem i wściekłością.

Zobaczył Piotra. Chłopak powoli zsuwał się po ścianie Iglicy. W grę musiała wchodzić zdradziecka magia, bo chociaż wykonywał dłońmi ruchy, jakby schodził po linie, nic takiego nie było widać…

A może jednak?

Flagg pomachał ręką nad kryształem, żeby go trochę ochłodzić. Lina? Niezupełnie. Coś dało się zauważyć, coś… przypominającego babie lato albo pajęczą nić… lecz mimo to utrzymującego ciężar chłopca.

– Piotr – sapnął Flagg, a maleńka figurka obejrzała się na dźwięk jego głosu.