Czarnoksiężnik dmuchnął na kryształ, gasząc jego jaskrawe migotliwe światło. Siedział teraz w ciemnościach, mając w oczach jego blask.
Piotr. Ucieka. Gdzie? Kryształ pokazywał noc, a Flagg zobaczył, że wiatr miótł śniegiem wokół zsuwającej się coraz niżej maleńkiej postaci. Czy miało to się zdarzyć dziś wieczorem? Jutro? W przyszłym tygodniu? Albo…
Flagg jednym ruchem poderwał się zza biurka. Oczy rozjarzyły mu się w ciemnościach panujących w komnacie.
A może już się zdarzyło?
– Dość tego – szepnął. – Na wszystkich bogów, jacy byli, są i będą, mam tego dosyć.
Przeszedł przez mroczny pokój i porwał wielki topór ze ściany. Mordercze narzędzie było nieporęczne, ale czarnoksiężnik posługiwał się nim z łatwością i pewnością siebie.
Czy znał je dobrze? O tak! Niejeden raz zamachnął się nim gdy mieszkał tu i działał jako Bili Hinch, najstraszliwszy kat w całej historii Delainu. To potworne ostrze ścięło setki głów. Wykonano je z dwukrotnie kutej stali anduańskiej, a nad nim znajdował się prywatny wynalazek Flagga – żelazna kula ze szpikulcami pokrytymi trucizną.
– DOŚĆ TEGO! – wrzasnął znów czarnoksiężnik z gniewem, lękiem i frustracją. Słysząc to nieprzytomna dwugłowa papuga wydała jęk.
Flagg zerwał z wieszaka płaszcz, jednym ruchem narzucił go sobie na ramiona i zapiął u szyi klamrę – skarabeusza wyklepanego w srebrze.
Miał tego dosyć. Nie pozwoli, żeby ten nienawistny chłopak pokrzyżował jego plany. Roland nie żył, Peyna stracił urząd, szlachta uciekła na wygnanie. Nikt nie podniesie krzyku z powodu śmierci księcia… zwłaszcza że zamordował on własnego ojca.
Jeśli jeszcze nie uciekłeś, drogi książę, to już nigdy ci się to nie uda – a coś mówi mi, że nadal jesteś w klatce. Ale dziś pewna część twojej osoby znajdzie się poza nią – sam się o to postaram.
Idąc korytarzem w stronę Bramy do Lochów Flagg wybuchnął śmiechem… który potrafiłby przyprawić o złe sny nawet posąg z marmuru.
114
Domysły Flagga okazały się słuszne. Piotr skończył badanie swej liny, ale wciąż jeszcze siedział w pokoju na wieży czekając, aż obwoływacz oznajmi północ, gdy czarnoksiężnik wypadł z Bramy do Lochów i ruszył w stronę Iglicy. Świątynia Wielkich Bogów upadła kwadrans po jedenastej; za piętnaście dwunasta kryształ pokazał Flaggowi to, czego chciał się dowiedzieć (i chyba zgodzicie się ze mną, że poprzednio dwukrotnie też w pewien sposób ukazywał mu prawdę), a gdy mag znalazł się na placu, do północy brakowało jeszcze dziesięciu minut.
Brama do Lochów znajdowała się po północno-wschodniej stronie Iglicy. Po drugiej stronie mieściło się skromniejsze wejście do zamku, zwane Bramą Handlarzy. Między Bramą do Lochów i Bramą Handlarzy można było przeprowadzić prostą linię. Dokładnie pośrodku niej znajdowała się, oczywiście, Iglica.
Prawie w tej samej chwili gdy Flagg wyłonił się z Bramy do Lochów, Ben, Naomi, Dennis i Frisky pojawili się w Bramie Handlarzy. Nic o tym nie wiedząc zbliżali się do siebie. Między nimi znajdowała się Iglica, ale wiatr przycichł i grupa Bena powinna była usłyszeć stukot butów Flagga na bruku, a czarnoksiężnik leciutkie skrzypienie nie naoliwionego koła. Ale wszyscy oni, nawet Frisky (która wróciła do dawnej roli psa pociągowego), pozostawali w głębokim zamyśleniu.
Ben i jego towarzysze znaleźli się pierwsi na miejscu.
– Teraz – zaczął Ben i w tej chwili po drugiej stronie, mniej niż czterdzieści kroków po obwodzie wieży od miejsca, gdzie stali, Flagg zaczął walić w potrójnie zamknięte Drzwi Strażników.
– Otwierać! – zawołał. – Otwierać… w imię króla!
– Co, – zaczął Dennis, ale Naomi zamknęła mu usta żelaznym uchwytem i popatrzyła przerażonym wzrokiem na Bena.
115
W chłodnym, poburzowym powietrzu głos dotarł na samą górę do Piotra. Był przygłuszony, ale bardzo wyraźny.
– Otwierać, w imię króla! Chciałeś powiedzieć – w imię diabła – pomyślał Piotr.
Dobry i odważny chłopiec stał się dobrym i dzielnym mężczyzną, ale na dźwięk tego zachrypniętego głosu i wspomnienie wąskiej, bladej twarzy i zaczerwienionych, zawsze ukrytych pod kapturem oczu, Piotr poczuł, jak lodowacieją mu ręce i nogi, a w żołądku rozpala mu się ognista kula. W ustach miał suchość. Włos mu się zjeżył. Gdyby ktoś wam kiedyś powiedział, że jeśli człowiek jest dobry i dzielny, to znaczy, że nigdy nie odczuwa lęku, nie wierzcie mu. W owej chwili Piotr bał się, jak nigdy w życiu.
Flagg przyszedł po mnie.
Chłopiec wstał i przez chwilę myślał, że się przewróci, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Śmierć waliła w Drzwi Strażników, żądając, żeby ją wpuszczono.
– Otwierać! Wstawać, zawszone moczymordy! Beson, ty pijacki skunksie!
Nie spiesz się – powiedział sobie Piotr. Jeśli zaczniesz działać zbyt szybko, popełnisz błąd i będziesz pracować na jego korzyść. Nikt jeszcze nie wyszedł go wpuścić. Beson jest pijany – przy kolacji miał już nieco w czubie, a teraz pewnie leży jak kłoda. Flagg nie ma klucza, inaczej nie traciłby czasu na dobijanie się. Więc… krok po kroku. Tak jak sobie zaplanowałeś. On najpierw musi wejść do środka, a potem pokonać wszystkie trzysta stopni. Jeszcze masz szansę wygrać.
Poszedł do sypialni i wyciągnął przetyczki ze swego prostego łóżka. Mebel rozpadł się. Piotr chwycił jeden z bocznych prętów i zaniósł go do ba wialni. Zmierzył on zawczasu jego długość i wiedział, że jest większy niż szerokość okna, i sprawdził, że chociaż pokrywała go rdza, w środku był jeszcze mocny. Mam nadzieję – pomyślał. Śmiesznie by było, gdyby lina wytrzymała, ale poszło zakotwiczenie.
Wyjrzał przez okno. Nie widział teraz nikogo, ale zauważył na placu trzy postacie idące w kierunku Iglicy, tuż przedtem, nim Flagg zaczął walić do drzwi. Znaczyło to, że Dennis znalazł pomocników. Czy jednym z nich był Ben? Piotr nie śmiał o tym marzyć. A trzecia osoba? I po co wózek? Nie miał teraz czasu szukać odpowiedzi na te pytania.
– Otwierać, psy! W imię króla! Otwierać, w imię Flagga! Otwierać! Otwierać!
W nocnej ciszy Piotr usłyszał daleko pod sobą łoskot odsuwanych żelaznych sztab. Domyślał się, że drzwi się otwarły, ale nie zarejestrował tego dźwięku. Chwila ciszy… a potem rozległo się charczenie.
116
Pechowy strażnik, który w końcu otworzył drzwi na wezwanie Flagga, żył mniej niż cztery sekundy po odsunięciu trzeciej sztaby w Drzwiach Strażników. Spostrzegł koszmarną bladą twarz, wściekłe czerwone oczy i czarny płaszcz, powiewający na wietrze niczym skrzydła kruka. Krzyknął. W powietrzu rozległ się suchy świst. Strażnik, na poły pijany, podniósł wzrok dokładnie w chwili, gdy topór Flagga rozpłatał mu czaszkę.
– Następnym razem, gdy ktoś będzie was wzywał w imieniu króla, ruszcie się prędzej, a nie będziecie musieli rano sprzątać! – ryknął Flagg. Śmiejąc się dziko kopnął na bok martwe ciało i ruszył korytarzem w stronę schodów. Jeszcze nie wszystko stracone. W porę spostrzegł niebezpieczeństwo. Wiedział to.
Czuł to.
Otworzył drzwi po prawej stronie i znalazł się na głównym korytarzu wiodącym z sali sądowej, w której Peyna niegdyś wymierzał sprawiedliwość. Na końcu owego korytarza zaczynały się schody. Czarnoksiężnik popatrzył w górę śmiejąc się straszliwie.
– Idę, Piotrze! – zawołał radośnie, a jego głos odbijał się echem coraz wyżej, aż dotarł tam, gdzie znajdował się chłopiec, który zabierał się do przywiązania liny do pręta wyjętego z łóżka. – Idę, Piotrze, zrobić coś, co powinno zostać załatwione dawno, dawno temu!