Wysoko w górze znów rozległ się wrzask Flagga – wołanie ptaka-demona pozbawionego swej ofiary. Okrzyki radości, wiwaty i wymiana pocałunków urwały się, jak nożem uciął.
– Zapłacicie za to głową! – ryknął Flagg. Szalał z wściekłości. – Zapłacicie głową, wszyscy! Straż, do Iglicy! Do Iglicy! Królobójca uciekł! Do Iglicy! Zabić mordercę! Zabić jego bandę! Zabić ich wszystkich!
W oknach zabudowań zamkowych otaczających z czterech stron plac Iglicy zaczęły się zapalać światła… a z dwu kierunków dobiegł tupot biegnących nóg i szczęk dobywanych mieczy.
– Zabić księcia! – wołał histerycznie Flagg ze szczytu Iglicy. – Zgładzić jego bandę! ZABIĆ ICH WSZYSTKICH!
Piotr usiłował wstać, lecz potknął się i z powrotem upadł. Jakiś głos nalegał, że musi podnieść się na nogi, uciekać, bo zginie… ale drugi głos podszeptywał mu, że przecież już nie żyje albo jest poważnie ranny i wszystko jest złudzeniem rojonym przez gasnący umysł. Wydawało mu się, że wylądował na łożu z tych samych serwetek, wokół których krążyły jego myśli przez ostatnie pięć lat… więc czymże to mogło być jak nie snem?
Poczuł uchwyt silnego ramienia Bena i zrozumiał, że wszystko to dzieje się w rzeczywistości.
– Piotrze, żyjesz? Naprawdę żyjesz?
– Nic mi się nawet nie stało – powiedział Piotr. – Musimy stąd uciekać.
– Królu! – zawołał Dennis padając na kolana przed zaskoczonym Piotrem z nieco głupawą miną. – Przysięgam ci wierność na zawsze!
– Potem! – krzyknął Piotr, śmiejąc się wbrew samemu sobie. Tak jak przedtem Ben pomógł mu wstać, tak teraz on podciągnął Dennisa na nogi. – Uciekajmy stąd!
– Którędy? – zapytał Ben. Domyślał się – tak sarno jak Piotr – że Flagg zaczął już schodzić na dół.
– Z tego, co słyszę, zbliżają się ze wszystkich stron. Prawdę mówiąc Ben był zdania, że to wszystko jedno, bo i tak czeka ich nierówna walka i śmierć. Ale mimo oszołomienia Piotr wiedział doskonale, gdzie chce się znaleźć.
– Do Bramy Zachodniej – powiedział. – Szybko! Biegiem!
Cała czwórka ruszyła pędem, a za nimi Frisky.
135
Mniej więcej o pięćdziesiąt jardów od Bramy Zachodniej Piotr i jego towarzysze natknęli się na grupę siedmiu zaspanych, zdezorientowanych strażników. Większość z nich schroniła się przed burzą w jednej z ciepłych Dolnych Kuchni zanikowych, popijając miód i powtarzając, że oto dzieje się coś, o czym będą opowiadać wnukom. Nie wiedzieli, że na razie znają dopiero połowę opowieści. „Przewodził” im chłopak dwudziestoletni w stopniu Jastrzębia… który mniej więcej odpowiada naszemu kapralowi. Trzeba mu przyznać, że nie pił i był w miarę przytomny. Co więcej, pragnął wykonać swój obowiązek.
– Stać, w imieniu króla! – zawołał, gdy Piotr z przyjaciółmi zbliżyli się do jego nieco większej grupki. Chciał, żeby jego rozkaz zabrzmiał jak grom, ale moim obowiązkiem jest relacjonować prawdę, więc muszę powiedzieć, że głos Jastrzębia przypominał raczej kwiknięcie.
Piotr oczywiście nie miał broni, ale Ben i Naomi mieli krótkie miecze, a Dennis swój zardzewiały sztylet. Cała trójka stanęła przed Piotrem, zasłaniając go. Ręce Bena i Naomi powędrowały do rękojeści mieczy. Dennis zdążył już wyciągnąć swoją broń.
– Stać! – zawołał Piotr i jego głos zabrzmiał rzeczywiście niczym huk gromu. – Nie dobywać mieczy!
Zaskoczony, nawet zdumiony Ben rzucił okiem na Piotra.
Wystąpił on naprzód. Stał wyprostowany, w jego oczach odbijał się blask księżyca, a lekki, chłodny wiatr muskał mu długą brodę. Miał na sobie prosty strój więźnia, ale na jego twarzy malował się władczy wyraz.
– Mówisz: stać w imię króla – powiedział. Spokojnie zbliżał się do przerażonego Jastrzębia, aż odległość pomiędzy nimi wyniosła mniej niż sześć cali. Strażnik cofnął się, chociaż trzymał w dłoni miecz, a ręce Piotra były puste. – Ja zaś wam powiadam, Jastrzębiu: to ja jestem królem.
Strażnik oblizał wargi. Obejrzał się na swoich ludzi.
– Ale… – zaczął. – Ty…
– Jak się nazywacie? – zapytał cicho Piotr.
– Panie… to znaczy… więźniu… ty… ja… – jąkał się młody żołnierz, aż wreszcie powiedział bezradnie: – Nazywam się Galen.
– A wiesz, kim ja jestem?
– Tak – warknął jeden ze strażników.
– Znamy cię, morderco.
– Nie zabiłem ojca – rzekł spokojnie Piotr. – Zrobił to królewski czarnoksiężnik. Teraz ściga nas, a ja wam radzę – bardzo poważnie – trzymać się od niego z daleka. Wkrótce przestanie dręczyć Delain; obiecuję wam to w imieniu ojca. A teraz pozwólcie mi przejść.
Nastała długa chwila ciszy. Galen podniósł miecz, jakby chciał nim przeszyć Piotra. Ten zaś ani drgnął. Był winien bogom swoją śmierć; dług ten miał wobec nich od chwili, gdy jako wrzeszczące niemowlę wyszedł z łona matki. Jest to dług, jaki ma każdy mężczyzna i każda kobieta na świecie. Jeśli przyszło mu go teraz zapłacić, niech tak się stanie… ale był prawowitym królem, nie buntownikiem ani uzurpatorem i nie ucieknie ani nie cofnie się pozwalając swym przyjaciołom walczyć z tym młodym chłopcem.
Miecz zadrżał. Potem Galen opuścił go dotykając czubkiem bruku.
– Przepuśćcie ich – mruknął. – Może zamordował, a może nie – ale to królewskie łajno i nie chcę w nie wdepnąć, bo jeszcze w nim utonę.
– Miałeś mądrą matkę, Jastrzębiu – stwierdził ponuro Ben.
Tak, przepuśćcie go – powiedział nieoczekiwanie inny głos. – Na bogów, nie zamierzę się na takiego – jeszcze mi odpadnie ręka.
– Zapamiętamy was – rzekł Piotr. Zwrócił się do przyjaciół. – Za mną – rzekł. – Szybko. Wiem, czego mi potrzeba i gdzie to znaleźć.
W tej chwili Flagg wypadł przez wrota Iglicy wydając taki ryk wściekłości, że młodzi strażnicy stracili resztki ducha. Cofnęli się i ruszyli biegiem rozpierzchając się na wszystkie cztery strony świata.
– Chodźcie – rzekł Piotr. – Za mną. Do Bramy Zachodniej!
136
Flagg biegł tak szybko jak nigdy w życiu. Wyczuwał nadchodzący upadek jego planów, który miał nastąpić dosłownie w ostatniej chwili. Nie może do tego dopuścić! Wiedział też, podobnie jak Piotr, gdzie to wszystko musi się zakończyć.
Minął drżących ze strachu strażników nie poświęcając im chwili uwagi. Odetchnęli z ulgą myśląc, że ich nie spostrzegł… ale pomylili się. Zobaczył ich wszystkich i zapamiętał każdego; po śmierci Piotra głowy ich zdobić będą zamkowe mury przez rok i dzień, pomyślał. A smarkacz odpowiedzialny za patrol – ten najpierw umrze tysiąc razy w lochach.
Przebiegł pod Bramą Zachodnią i skierował się Głównym Zachodnim Pasażem do zamku. Zaspani ludzie, którzy wybiegli w nocnych strojach zobaczyć, co to za zamieszanie, kulili się na widok jego płonącego oblicza i usuwali się na bok, krzyżując palce, aby odstraszyć zło… bo teraz Flagg wyglądał prawdziwie – jak sam diabeł. Przeskoczył przez poręcz przy pierwszych napotkanych schodach pewnie lądując na równe nogi (stal, którą miał podkute buty, zalśniła zielonkawo niczym oczy rysia) i popędził na górę.
W kierunku apartamentów Rolanda.
137
Medalion – sapnął w biegu Piotr do Dennisa. – Masz jeszcze medalion, który ci rzuciłem?
Dennis pomacał się po szyi, znalazł złote serduszko – z zaschniętą krwią Piotra na czubku – i skinął głową.
– Daj mi.
Dennis podał mu go w biegu. Piotr nie zakładał medalionu na szyję, tylko owinął sobie jego łańcuszek wokół przegubu tak, że serduszko podskakiwało w rytm kroków rzucając krwistozłote błyski w świetle pochodni na ścianach.