– Zabiłeś mojego ojca używając sposobu, jaki zastosowałeś już kiedyś w przeszłości. Zapomniałeś, co? Widzę to po twoich oczach. Gdy Leven Valera stanął na twojej drodze za złych czasów Alana II, jego żona została otruta. Okoliczności wydawały się wskazywać ponad wszelką wątpliwość na Valerę… tak jak i moja wina sprawiała wrażenie bezspornej.
– Gdzie to znalazłeś, smarkaczu? – szepnął Flagg, a Naomi wydała jęk.
– O tak, zapomniałeś już – powtórzył Piotr. – Myślę, że prędzej czy później istoty takie jak ty zaczynają się powtarzać, bo znają tylko kilka prostych sztuczek. Po jakimś czasie zawsze znajdzie się ktoś, kto je przejrzy. I to chyba jest naszym jedynym ratunkiem.
Medalion kołysał się w blasku ognia.
– Kto się tym przejmuje? Kto uwierzy? Niejeden. Gdyby nawet mieli wątpliwości co do całej reszty, uwierzą, że jesteś tak stary, jak podpowiada im serce, potworze.
– Daj mi to!
– Zabiłeś Eleanor Valerę i zabiłeś mojego ojca.
– Tak, przyniosłem mu wino – powiedział Flagg ciskając wzrokiem pioruny – i śmiałem się, gdy płonęły mu wnętrzności, a jeszcze bardziej, kiedy prowadzono cię na szczyt Iglicy. Ale ci, którzy usłyszeli, że się do tego przyznaję, wkrótce stracą życie, a nie ma świadka na to, jak niosłem wino do jego komnat! Widzieli tylko ciebie!
A wtedy zza pleców Piotra odezwał się nowy głos. Nie był on silny; wręcz przeciwnie – ledwo go się dało usłyszeć, no i drżał. Ale na jego dźwięk wszyscy – w tym Flagg – oniemieli ze zdziwienia.
– Ktoś jeszcze cię zobaczył – powiedział brat Piotra, Tomasz, z ukrytego w cieniach ojcowskiego fotela. – Ja cię widziałem, czarnoksiężniku.
140
Piotr odsunął się na bok i zrobił w tył zwrot, wciąż trzymając medalion w wyciągniętej dłoni.
Tomasz! – chciał powiedzieć, ale nie zdołał, tak zaskoczyły go zmiany, jakie zaszły w bracie. Utył i jakby postarzał się. Zawsze bardziej przypominał Rolanda niż Piotr, ale teraz podobieństwo stało się wręcz niesamowite.
Tomasz! – spróbował jeszcze raz i nagle zobaczył, dlaczego łuk i strzała nie znajdowały się na swoim miejscu nad głową Dziewięciaka. Łuk leżał na kolanach Tomasza, a strzała nasadzona była na cięciwę.
Wtedy właśnie Flagg krzyknął i rzucił się naprzód z uniesionym nad głową katowskim toporem.
141
Nie był to okrzyk wściekłości, lecz przerażenia. Strach ściągnął bladą twarz Flagga i zjeżył włosy. Usta mu drżały. Piotr odczuł zaskoczenie na widok podobieństwa, ale poznał swojego brata; Flagga całkowicie omamił migoczący ogień i głębokie cienie rzucane przez oparcie fotela, na którym siedział Tomasz.
Zapomniał o Piotrze. Rzucił się z toporem na postać siedzącą w fotelu. Zabił starszego pana już raz, za pomocą trucizny, a teraz pojawił się on znowu, siedząc w swoim śmierdzącym, pochlapanym miodem szlafroku, z łukiem i strzałą w dłoniach, patrząc na Flagga nieprzytomnym, oskarżycielskim wzrokiem.
– Upiorze! – krzyknął Flagg. – Nie dbam, czy jesteś duchem, czy demonem z samych piekieł! Zabiłem cię! I zrobię to po raz drugi! Ajjjjyyyyyyeeeee!
Tomasz zawsze dobrze strzelał z łuku. Chociaż rzadko polował, w czasach gdy Piotr siedział w Iglicy, często chodził na strzelnicę i, pijany czy trzeźwy, zachował celne oko ojca. Miał znakomity cisowy łuk, jednak nie umywał się on nawet do tego, który trzymał teraz w ręku. Był on lekki i elastyczny, a równocześnie czuło się niezwykłą jego siłę. Mimo dużych rozmiarów – osiem stóp w najszerszym punkcie – miał w sobie wdzięk, a chociaż siedzącemu w fotelu Tomaszowi nie starczyło miejsca, żeby go napiąć do końca, pokonał opór dziewięćdziesięciu funtów bez większego wysiłku.
Młot na Wrogów to prawdopodobnie największa strzała, jaką kiedykolwiek wykonano, o drzewcu z sandałowego drewna, piórach ze skrzydła sokoła anduańskiego i grocie z powlekanej stali. Napinając łuk Tomasz poczuł bijący od niej żar.
– Okłamałeś mnie, czarnoksiężniku – powiedział cicho Tomasz i puścił cięciwę.
Świsnęła strzała. Gdy przelatywała przez komnatę, trafiła w sam środek medalionu Levena Valery, który wciąż zwisał z wyciągniętej ręki oszołomionego Piotra. Złoty łańcuszek pękł z cichym brzęknięciem.
Jak wam mówiłem, od czasu owej nocy, gdy pod koniec bezowocnej wyprawy w poszukiwaniu uchodźców Flagg obozował ze swą drużyną na skraju północnej puszczy, dręczył go koszmarny sen, którego nie mógł sobie przypomnieć. Zawsze budził się z niego przyciskając dłoń do lewego oka, jakby został w nie zraniony. Bolało go potem przez kilka minut, chociaż nie mógł stwierdzić, co było nie w porządku.
Teraz strzała Rolanda niosąc na swym czubku medalion Valery, przeleciała przez bawialnię starego króla i trafiła właśnie w to oko.
Flagg krzyknął. Topór o podwójnym ostrzu wypadł mu z rąk i gdy uderzył o podłogę, rękojeść tego zbroczonego krwią narzędzia mordu rozpadła się raz na zawsze. Czarnoksiężnik cofnął się i z nienawiścią wpatrywał się swym jednym okiem w Tomasza. Na miejscu drugiego znajdowało się złote serce, na którego czubku zaschła krew Piotra. Wokół krawędzi medalionu zaczął się sączyć jakiś cuchnący, czarny płyn – z całą pewnością nie krew.
Flagg wrzasnął po raz drugi, padł na kolana…
…i nagle zniknął.
Piotr szeroko otworzył oczy. Ben Staad krzyknął. Przez chwilę ubranie czarnoksiężnika zachowało jego kształt; na sekundę strzała z przedziurawionym serduszkiem na grocie zawisła w powietrzu. Potem szaty zapadły się, a Młot na Wrogów z łoskotem upadł na podłogę. Z czubka jego stalowego grotu unosił się dym. Podobne zjawisko miało miejsce, gdy wiele lat temu Roland wyciągnął go z gardła smoka. Serduszko przez moment lśniło matową czerwienią, a jego kształt na zawsze odbił się na kamieniach, gdzie upadło po zniknięciu czarodzieja.
Piotr zwrócił się do brata.
Niezwykłe opanowanie Tomasza załamało się. Nie przypominał już teraz Rolanda; wyglądał jak przestraszony i okropnie zmęczony mały chłopiec.
– Przepraszam, Piotrze – powiedział i zaczął płakać. – Nawet nie wiesz, jak mi przykro. Pewnie mnie teraz zabijesz, a ja wiem, że na to zasługuję – ale zanim to zrobisz, chcę ci powiedzieć jedno. Zapłaciłem za wszystko. O tak. Płaciłem, płaciłem, płaciłem. A teraz zabij mnie, jeśli tak ci się podoba.
Tomasz odrzucił w tył głowę i zamknął oczy. Piotr podszedł do niego. Pozostali wstrzymali oddech patrząc z napięciem.
Piotr delikatnie podniósł brata z ojcowskiego fotela i chwycił w objęcia.
Trzymał go tak, aż minęła pierwsza burza łez, po czym powiedział mu, że jest jego najukochańszym bratem na zawsze; a potem płakali obaj siedząc pod wypchaną głową smoka, u stóp mając ojcowski łuk, aż w pewnym momencie pozostali wyślizgnęli się z komnaty zostawiając ich samych.
142
Czy żyli potem długo i szczęśliwie?
Nie. Nikomu to się nie zdarza, bez względu na to, co mówią baśnie. Trafiały się dobre dni, tak jak i wam, no i złe, o których także sami coś niecoś wiecie. Odnosili zwycięstwa i ponosili klęski, co wam też nie jest obce. Czasami wstydzili się za siebie, wiedząc, że nie stanęli na wysokości zadania, a niekiedy mieli świadomość, że sprostali wymaganiom swego Boga. Ogólnie mówiąc żyli tak, jak potrafili, wszyscy razem i każdy z osobna; jedni dłużej, a drudzy krócej, ale zawsze odważnie i uczciwie, za co ich kocham i wcale się tego nie wstydzę.