Выбрать главу

Sam był silnym, pięknym pstrągiem i nie stanowiło dla niego problemu dogonić płynącego przed nim.

Tamta ryba uciekała do przodu, potem zawracała, ustawiała się poprzek rzeki, spoglądając na niego okrągłym, czułym okiem. Przepływał obok niej, czując przez chwilę dotyk jej ciepłej, jasnej łuski. W zachwycie wyskakiwał ponad wodę, aby ujrzeć na chwilę gwiazdy, wywołując migoczącą w księżycowym świetle fontannę rozbryzgów.

Potem pływali po coraz bardziej zwężającym się okręgu. W końcu płetwy stawały się dłońmi, które nie dotykały już łuski, lecz wilgotnej i śliskiej skóry. Cały świat zdawał się dygotać w ramionach szczęśliwego Marrana.

Potem on i Jaszczurka wychodzili na brzeg, strząsając brylantowe krople wody z ramion i bioder…

Westchnął. Wspomnienia przesłoniły przez chwilę jesienny dzień, poruszając w jego sercu bolesną strunę.

– Pstrągi?

Pamiętał wspaniałą, prześwitującą przez czystą wodę poświatę księżyca. Pamiętał, jak miło na nią popatrzeć z dna rzeki.

Mart stał obok nich: pobladły, przygarbiony, strwożony. Próbował ująć Jaszczurkę pod ramię.

– Chodź, kochanie…

Niemowlak upuścił lalkę i zapiszczał z oburzeniem. Mart podniósł zabawkę i zgniótł ją w dłoniach.

– No, chodźmy… Mały zaraz zacznie płakać…

Czyjaś dłoń odsunęła go na bok.

– Zostaw ją – powiedział cicho Legiar.

Raul spotkał się wzrokiem z czarodziejem. Mart próbował zabrać dzieciaka, lecz Jaszczurka mu go nie oddała. Stali jak zaklęci, a pomiędzy nimi śliniący się niemowlak próbował chwycić koszulę Raula.

– Dlaczego za mną wołałeś… Raulu?

Raul spuścił głowę i spojrzał na swoje dłonie. Dopiero teraz zorientował się, że cały czas obracał w palcach Amulet Wieszczbiarza.

„Nie pytaj, dlaczego. Nie mogę tego zrobić”.

Patrzyła mu w oczy, oczekując odpowiedzi i bojąc się, gdyż wiedziała, jaka będzie. Bała się, że znowu ją… wezwie. On jednak milczał, patrząc na swoje dłonie.

Z pobliskiego zagajnika wzbiło się z ochrypłym krakaniem stadko wron. Marran pragnął, by zeschłe liście zasypały go po same uszy.

Malec czkał coraz głośniej, aż w końcu rozpłakał się na cały głos z ewidentną urazą. Jaszczurka próbowała go uspokoić, kołysząc w ramionach i szepcząc czułe słowa.

Raul złapał promyk słońca na złotej płaszczyźnie medalionu. Zakołysał go przed oczami dziecka.

– Zobacz, cacy…

Zdziwiony dzieciak otworzył szeroko wciąż jeszcze pełne łez oczęta i uderzył piąstką w kołyszący się na łańcuchu medalion.

– Weź go! – zachęcił malca Marran.

Dzieciak chwycił złotą płytkę obiema rączkami i z zachwytem wziął do buzi, niemal wyrywając nową zabawkę z rąk dobrego wujka.

– Raulu… – powiedziała Jaszczurka tak cicho, że raczej odgadł, że wymówiła jego imię.

Podniósł dłoń, która zapamiętała dotyk maleńkiego, wygrzanego na słońcu stworzenia, szorstkiej łuski i pazurków.

Żegnaj.

Zobaczył, jak jaszczurka zeskoczyła z jego dłoni i zniknęła w wilgotnej trawie.

Owionął ich zimny wiatr. Kobieta spuściła smutne oczy.

Spoglądał za nimi. Dwie ludzkie figurki stawały się coraz mniejsze, im bardziej oddalały się w dół wzgórza, aż w końcu zniknęły w pobliskim lesie.

Chmury znowu zakryły słońce.

Na powierzchni medalionu zgasły słoneczne poblaski. Amulet będzie musiał znaleźć sobie nowego Wieszczbiarza.

Droga w dół była od dawna pusta, lecz Raul ciągle patrzył, chociaż oczy łzawiły mu od wiatru, który rzucał mu pod nogi martwe, zżółkłe liście.

Uniósł potem głowę ku prędko sunącym po niebie obłokom.

Stał na wierzchołku świata, skazany na wieczną stratę i wieczne szczęście bycia sobą. Uniewinniony. Pożegnany. Człowiek pod nieboskłonem.

Nieskończona droga leżała u jego stóp, ale lepiej się było nie zastanawiać, czy rozpoczął właśnie nową podróż, czy też powrócił do punktu wyjścia.

Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko

***