Выбрать главу

Władimir Sawczenko

Odnajdziesz się sam

Człowieku, pomóż sobie sam!

L. van Beethoven

Tłumaczyli Grzegorz Abgarowicz, Józef Mészáros

Czytelnik 1975 Warszawa

Tytuł oryginału ОТКРЫТИЕ СЕБЯ

Okładkę projektował Franciszek Maśluszczak

„Czytelnik”. Warszawa 1975.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział pierwszy

Zanim sprawdzisz instalację elektryczną,

wyłącz zasilanie.

Plakat BHP

Zwarcie na linii, zasilającej pracownię nowych systemów, nastąpiło o trzeciej w nocy. Automat zabezpieczający na podstacji dnieprowskiego Instytutu Systemologii zrobił to, co w takich przypadkach robią wszystkie automaty zabezpieczające: odłączył linię od transformatora, zapalił na tablicy w dyżurce migającą czerwoną lampkę i włączył dzwonek alarmowy.

Dyżurny technik-elektryk Żora Prachow wyłączył dzwonek natychmiast, aby nie odrywać się od studiowania „Podręcznika początkującego motocyklisty” (Żorę czekał egzamin na prawo jazdy), a na mrugającą lampkę popatrywał z rosnącym zniecierpliwieniem: miejscowe zwarcia w pracowniach zwykle usuwano własnymi siłami.

Mniej więcej po godzinie, gdy zrozumiał, że nie uda mu się przeczekać, zamknął podręcznik, wziął torbę z narzędziami, rękawice, blaszaną strzałkę wskaźnika na drzwiach ustawił w położeniu „Prac.

Nowych Syst.” i wyszedł z dyżurki. Ciemne drzewa parku nurzały się po pas we mgle. Transformatory olejowe podstacji, podparłszy się pod boki rurami chłodnic, stały jak grube, niekształtne baby. Na tle szarzejącego nieba widniała niewyraźna bryła starego budynku Instytutu z ciężkimi balkonami i wymyślnymi wieżyczkami. Po lewej stronie równoległobok nowego budynku, mieszczącego pracownie, próbował zasłonić wczesną zorzę czerwcową.

Żora spojrzał na zegarek (było dziesięć po czwartej), zapalił i rozpędzając mgłę torbą z narzędziami powlókł się w prawo, w odległy kąt parku, gdzie na uboczu stał pawilon pracowni nowych systemów. A o godzinie pół do piątej na wezwanie technika-elektryka Prachowa na miejsce wypadku wyjechały dwa samochody: pogotowie i wóz operacyjny Dnieprowskiej Komendy Milicji.

Chudy, wysoki mężczyzna w jasnym czesuczowym ubraniu szedł przez park na przełaj, nie trzymając się asfaltowych ścieżek; jego buty pozostawiały na szarej od rosy trawie długie, ciemna ślady.

Poranny wietrzyk rozwiewał mu rzadkie siwe włosy. W prześwicie między starym i nowym budynkiem widać było oślepiający, różowozłoty brzask, w krzakach przekrzykiwały się ptaki. Ale profesor Arkadij Azarow był od tego myślami daleko.

„W pracowni nowych systemów miał miejsce wypadek, towarzyszu dyrektorze — oświadczył kilka minut temu suchy głos w słuchawce. — Są poszkodowani, bardzo proszę o przybycie”.

Przedwcześnie obudzonego Azarowa ogarnęła fala złego samopoczucia: ciało wydawało się z waty, głowa pusta, życie wręcz obrzydliwe. „W pracowni wypadek… proszę o przybycie”… „To pewnie funkcjonariusz milicji — chodziło mu po głowie. — Są poszkodowani. Cóż to za idiotyczne słowo! Kto poszkodowany? Jaką szkodę poniósł? Zabiło go, zraniło, spodnie mu się spaliły? Chyba coś poważnego… Znowu! To student włazi pod promieniowanie gamma, żeby przyśpieszyć doświadczenie, to znowu… drugi wypadek w ciągu pół roku. Ale przecież Kriwoszein to nie student, nie smarkacz — co się tam znowu stało? Pracowali nocą, zmęczyli się i…

Trzeba zabronić pracować nocami. Kategorycznie!”

…Pięć lat temu członek Akademii Nauk Azarow przyjął propozycję objęcia stanowiska dyrektora organizowanego w Dnieprowsku Instytutu Systemologii. Umyślił sobie wówczas stworzenie systemu naukowego, który stałby się przedłużeniem jego własnego mózgu.

Struktura organizacyjna Instytutu rysowała się w jego marzeniach jako układ pionowo-rozgałęziony: on sam rzuca ogólne koncepcje badań i konstrukcji systemów, kierownicy zakładów i pracowni opracowują je w szczegółach, określają konkretne zadania dla wykonawców, ci realizują je… Jemu samemu pozostaje tylko uogólnianie otrzymanych wyników i wysuwanie nowych podstawowych koncepcji. Jednak rzeczywistość brutalnie włamywała się w te zamierzenia. Ingerencja żywiołów objawiała się rozmaicie: w słabości jednych pracowników naukowych i nadmiernej samodzielności drugich, w nieprzestrzeganiu harmonogramu budowy, co doprowadziło do tego, że magazyn i dziedziniec Instytutu do dziś zawalone są nie rozpakowanym sprzętem, w pracach zleconych, przyjmowanych w celu osiągnięcia rentowności, w skandalach, które od czasu do czasu wstrząsały społecznością Instytutu, w różnych awariach i wypadkach… Azarow z goryczą pomyślał, że w chwili obecnej nie jest bliższy realizacji swego planu niż pięć lat temu.

Parterowy, kryty dachówką pawilon idyllicznie bielał wśród kwitnących lip, w powietrzu unosił się ich delikatny aromat. Koło betonowych schodków stały na trawie dwa samochody: biała karetka ZIŁ i niebieska „Wołga” z czerwonym pasem. Na widok pracowni profesor zwolnił kroku i zamyślił się; w ciągu półtora roku jej istnienia był w niej tylko raz, a i to w przelocie, podczas ogólnego obchodu, i obecnie bardzo niejasno wyobrażał sobie, co znajduje się tam za drzwiami.

Pracownia nowych systemów… Prawdę mówiąc, Azarow nie miał na razie podstaw, aby traktować ją poważnie, tym bardziej że powstała ona nie według jego koncepcji, a przez niemiły zbieg okoliczności: „wisiało” osiemdziesiąt tysięcy funduszu budżetowego.

Do końca roku pozostało półtora miesiąca i wydanie pieniędzy zgodnie z paragrafem („uruchomienie nowych pracowni”) było niewykonalne; budowlani, którzy początkowo zobowiązali się oddać nowy blok na 1 Maja, później na Święto Rewolucji, jeszcze później na Dzień Konstytucji, obecnie przebąkiwali coś o 8 Marca roku przyszłego. Pojemniki i skrzynie z aparaturą stały na terenie całego parku. Do tego niewykorzystanie funduszu grozi obcięciem budżetu w roku następnym… Na seminarium instytutowym Azarow ogłosił „konkurs”: kto podejmie się wydać te osiemdziesiąt tysięcy do końca roku z sensem i „pod” określoną koncepcję? Kriwoszein zaproponował zorganizowanie i wyposażenie pracowni poszukiwań losowych. Innych propozycji nie było, trzeba było się zgodzić.

Azarow zrobił to z ciężkim sercem i nawet zmienił nazwę na bardziej opływową: „pracownia nowych systemów”. Pracownie tworzy się „pod ludzi”, a Kriwoszein był, jak na razie, „rzeczą samą w sobie”: niezły inżynier-systemolog, ale nic więcej. Niech nacieszy się samodzielnością, zagospodaruje, a kiedy dojdzie do pracy badawczej, sam poprosi o kierownika. Wtedy można będzie znaleźć drogą konkursu doktora, a jeszcze lepiej docenta, i dopiero dla takiego uczonego określić profil pracowni.

Oczywiście, Azarow nie wykluczał i takiej możliwości, że sam Kriwoszein wyjdzie na ludzi. Koncepcja, którą przedstawił na Radzie Naukowej ubiegłego lata, dotycząca… — czego to? — aha, samoorganizacji układów elektronicznych poprzez wprowadzenie dowolnej informacji, mogła stać się podstawą pracy doktorskiej, a nawet habilitacyjnej. Ale przy jego braku umiejętności współżycia z ludźmi i uporczywym rozrabiactwie było to wątpliwe. Wtedy, na Radzie Naukowej, nie powinien był w taki sposób odparowywać uwag profesora Woltampernowa; biedny profesor musiał potem zażywać krople… Nie, zarozumiałość tego Kriwoszeina jest zupełnie niewybaczalna! Przecież do chwili obecnej nie ma żadnych danych, czy potwierdził swoją koncepcję. Oczywiście, rok to okres niedługi, ale też i inżynier to nie docent, któremu można pozwolić na dalekosiężne badania, ciągnące się dziesiątki lat!