Выбрать главу

Poszli do samochodu.

– Teraz? – zdumiała się Tova, usłyszawszy wiadomość.

– Natychmiast! Jeśli, rzecz jasna, potrafisz prowadzić motocykl.

– Tego ciężkiego potwora? Oszalałeś, nie radzę sobie nawet z motorowerem!

I wtedy Morahan jeszcze raz zdołał ich zaskoczyć:

– Ja mogę jechać motocyklem, jeśli Tova nie będzie się bała usiąść z tyłu.

– Ale ty przecież musisz iść do lekarza, Morahan! – sprzeciwił się Rune. – Podczas tej jazdy śmierć będzie deptała ci po piętach.

– I co z tego?

No tak, na to nie mieli żadnej odpowiedzi.

– Niech dobre moce nad tobą czuwają – ciepło powiedziała Halkatla. – A więc jedźcie już, my postaramy się zatrzymać ich przy samochodzie. Ruszymy im na spotkanie, na południe.

– I co będzie z wami? – spytał Morahan.

Roześmieli się serdecznie.

– Na pewno jakoś sobie poradzimy!

– Butelki… – zaczęła Tova. – Ty masz dwie, prawda, Marco? A Nataniela…? No tak, pewnie ma ją przy sobie.

– Strzeż swojej niczym oka w głowie, Tovo, a my zajmiemy się pozostałymi – uśmiechnął się do niej Marco. – Wiesz, że w tobie teraz cała nadzieja. Musisz tam dotrzeć pierwsza!

Westchnęła drżąco i powiedziała:

– T-tak, w-wiem o tym.

Marco delikatnie ucałował ją w policzek. Tova spłonęła rumieńcem i rozgniewana zawołała z płaczem:

– Nie wolno wam tak robić! Ani tobie, ani Morahanowi, nie możecie…

Reszta zdania zamieniła się w niezrozumiałe dźwięki.

Tova rzuciła się do motocykla.

– Jedźmy, do cholery!

Marco poszedł za nią.

– To nie było przyjemne pożegnanie. Mogłabyś przynajmniej powiedzieć „do widzenia” innym.

– Oczywiście, przepraszam – mruknęła Tova, żałując swego wybuchu. – Uważaj na siebie, Halkatlo! I ty także, Rune! Jesteście moimi przyjaciółmi i tak cholernie was lubię. Niech Bóg się nad wami zmiłuje, jeśli będę musiała was stracić!

Uśmiechnęli się do niej mówiąc, że i im bardzo na niej zależy, a potem po kolei podchodzili do Morahana i dłońmi przesuwali po jego zewnętrznym niewidzialnym ciele, tak zwanej aurze, dając mu tym samym pewną ochronę, nie tak silną, jak miała Tova, ale na jakiś czas wystarczającą.

Tova nieco zakłopotana odwróciła się ze swego miejsca za Morahanem i popatrzyła na stojących w mroku nocy. Halkatla, zostaw moich chłopców, chciała jeszcze szepnąć, ale tylko pomachała na pożegnanie.

Silnik maszyny ryknął i wyjechali na szosę prowadzącą na północ.

Dombas minęli nocą, ale mimo wszystko udało im się kupić benzynę, zabezpieczyli się więc odpowiednio na długą przeprawę przez góry.

Droga wiodła ich ku Dovre, wkrótce potem mieli już przed sobą bagniska Fokstua. Wielkie połacie ziemi ciągle przykrywał szarawy śnieg.

Dovre, pomyślała Tova ze smutkiem. Góry Dovre… Tak wielkie znaczenie miało to pasmo dla Ludzi Lodu!

Tędy właśnie kilkaset lat temu Charlotta Meiden jechała na południe wraz z Tengelem, Silje i dziećmi: Sol, Dagiem i Liv! Pragnęła ofiarować im dom w podzięce za to, że zajęli się Dagiem.

Tamta podróż musiała przebiegać całkiem inaczej niż jazda szybkim, hałaśliwym motocyklem. Jakąż męką zapewne było przedzieranie się przez bezdroża na koniu lub piechotą! Zmierzali wówczas ku nowemu, nieznanemu życiu, zostawiając za sobą dotychczasowe, paląc wszystkie mosty. Zrobiła tak również Charlotta Meiden.

Tędy pędził na północ, ku Dolinie Ludzi Lodu, Kolgrim, gnany żądzą zdobycia skarbu i wątpliwej wartości pochwały Tengela Złego. Za nim przyjechali Tarjei i Kaleb ze swymi ludźmi.

Kolgrim nigdy nie wrócił. Powrotna podróż Tarjeia była konduktem żałobnym. Wrócił do domu na marach.

Gdzieś tu, w górach, Ulvhedina – który także wyprawił się na poszukiwanie Doliny – i jego konia przysypał śnieg. Czy mogło to być przy tym zboczu? Czy też zdołał dotrzeć dalej?

Ulvhedin wtedy zawrócił. Dzikie dziecko natury pognała z powrotem tęsknota za Elisą.

Ale wiele lat później Ulvhedin i Ingrid znów mknęli przez Dovre, tocząc między sobą walkę o skarb. Wraz ze spokojnym Danem pragnęli odnaleźć mandragorę, którą Kolgrim zabrał do Doliny Ludzi Lodu. Wszyscy troje szczęśliwie powrócili do domu, dzięki Bogu z alrauną. Tova wiedziała, jak bardzo wdzięczny był im za to Rune.

Potem upłynęło wiele lat. Następna wyprawa nie zakończyła się tak szczęśliwie…

Heike i Tula. Samotni, rozgoryczeni po utracie swych najbliższych, wyruszyli, by zniszczyć Tengela Złego. Za nimi ciągnęli na ratunek Viljar i Belinda.

W tej podróży dopełnił się los Heikego. A Tula wróciła do domu tylko po to, by zniknąć w Górze Demonów, dopiero niedawno się o tym dowiedzieli.

A teraz nadeszła ich kolej. Tova, Marco, Nataniel, Ellen i Gabriel mieli przelecieć samolotem nad górami albo w szaleńczym pędzie przejechać nowoczesnymi drogami, by raz na zawsze uwolnić Dolinę od jej przekleństwa.

Co z tego wyszło? Stracili Ellen. Gabriel i Nataniel ranni leżeli w szpitalu. Marco miał podjąć walkę z prześladowcami, z gromadą złych mocy wybranych przez Tengela Złego.

A Tova siedziała na niczym nie osłoniętym motocyklu za śmiertelnie chorym człowiekiem, nie mającym nic wspólnego z Ludźmi Lodu. Cała odpowiedzialność spoczywała tylko na niej. Spontanicznie uściskała Morahana.

– Bardziej pomogłeś nam niż my tobie! – zawołała pod wiatr.

– Dziękuję ci za te słowa! – odkrzyknął. – Ale nie wiesz, ile wy dla mnie…

Wołanie na chłodnym nocnym wietrze okazało się dla jego płuc zbyt wielkim wysiłkiem. Ciałem wstrząsnął nowy atak kaszlu i przerażona Tova zorientowała się, że motocykl, nad którym Irlandczyk przestał panować, zjeżdża raz na jedną, raz na drugą stronę.

Boże, on przecież mdleje, pomyślała.

– Stop, Morahan, stop!

Dotarły do niego słowa dziewczyny, półprzytomny podjął rozpaczliwą próbę zahamowania pojazdu. Dzięki temu uniknęli totalnej katastrofy, ale nic nie mogło już uchronić ich przed zjechaniem w moczary. Tova mocno trzymała się Morahana, ale on stracił świadomość i mocno uderzyli w pokrytą śniegiem kępę trawy. Motocykl wywinął kozła w powietrzu i wyrzuciło ich w przód. Tova potrafiła się osłonić przy upadku i wyszła z tej kraksy cało, choć śnieg nie był tak głęboki, jakby sobie tego życzyła. Bała się jednak o Morahana. I on także wylądował dość miękko, ale leżał bez ruchu. Z kącika ust sączyła mu się strużka krwi, ale równie dobrze mogła pochodzić z jego zniszczonych płuc, jak od uderzenia przy upadku.

– Wszystko jest jak zauroczone – syknęła Tova przez zęby. – Cokolwiek byśmy zrobili, i tak idzie na marne.

Rozejrzała się dokoła. Krótka wiosenna noc dawno już przybladła, wokół płaskowyżu, na którym się znajdowali, wznosiły się milczące sylwetki gór.

Nie opodal na zboczu leżało kilka letnich zagród i domków letniskowych. Tova wiedziała, że ludzie w maju rzadko przyjeżdżają w góry.

Musi umieścić Morahana pod dachem. Tam byliby także lepiej zabezpieczeni na wypadek napaści, gdyby ich przeciwnikom udało się odkryć plan. W każdym razie na moczarach nie mogli zostać. Nie śmiała sprawdzać, w jakim stanie jest motocykl, i tak zresztą nie umiałaby tego ocenić.

Najbliższy domek stał w odległości, która jej samej nie przerażała, ale jak przeciągnąć tam Morahana? A jeśli on już nie żyje?

Ta myśl przeraziła ją z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciała znaleźć się kompletnie sama w środku gór, a po drugie, po prostu nie chciała, by umierał. Jeszcze nie teraz.

Doszła do wniosku, że nie życzy sobie, by Morahan w ogóle kiedykolwiek umarł.

Był takim dobrym człowiekiem. Prostym i niewykształconym, ale co z tego? Na świecie i tak jest za mało sympatycznych ludzi, tak niewielu, do których można się przywiązać. Jej zdaniem Morahan był potrzebny światu.