Выбрать главу

– Nie, no co ty… Nie ściskaj tak mocno – powiedział. – Spokojnie, zaraz posmakujesz… Aaa… Aaaa, puść! Aa…

Wolno opadł na ziemię, a Lilith obojętnie wróciła do pozostałych.

Bort był odrobinę inteligentniejszy od swego kolesia. Nawiązał rozmowę z jedną z baśniowo urokliwych dam z rodu elfów i po kawalersku ją zabawiał.

Łaskawie odwzajemniła jego uśmiech i pozwalała mu na wszystko, na co miał ochotę. Kiedy przeszli za szopę, chłopakowi już wydawało się, że osiągnął to, czego chciał. W uniesieniu ułożył się na niej i nagle poczuł, że ciało, które ma pod sobą, rozpada się. Patrzył w twarz nie mającą nic wspólnego z ludzkimi istotami. Wrzasnął i chciał odskoczyć, ale jego męskość uwięziona była niczym w imadle. Chwilę później leżał bez ruchu na ziemi, całą przednią stronę ciała miał zżartą. Był martwy.

Taki sam los spotkał wszystkich mężczyzn, którzy wybrali czarne elfy.

Czterej obcujący z zawodzącymi Demonami Zguby, zajrzawszy w oczy depresji, zastrzelili się.

Sol, Ingrid i Dida nie były aż tak krwiożercze. Pozwoliły swym kawalerom posunąć się nieco w umizgach, a potem sprowadziły na nich iluzję. Mężczyznom wydało się nagle, że są żabami; podskakując odszukali pobliskie jeziorko i wskoczyli do lodowato zimnej wody.

Temu, któremu przypadła Tun-sij, wydawało się, że chwycił szczęście za nogi. Fascynująca kobieta zaczęła jednak monotonnym głosem odmawiać czarodziejskie zaklęcia, pod których wpływem jej wybranek wdrapał się na dach zagrody. Stamtąd rzucił się na ziemię, wymachując ramionami niczym skrzydłami. Taki był jego koniec.

Trzy Demony Nocy, towarzyszące Lilith, sprowadziły na swych zalotników najgorsze koszmary, i to akurat w chwili, gdy sądzili, że wszystko jest już na dobrej drodze. Jednemu z nich wydało się, że ma pod sobą rozkładające się zwłoki, drugi spostrzegł nagle, że trzyma w ramionach olbrzymiego węgorza, a trzeci odkrył, że kocha się ze starym, pomarszczonym dziadem.

Najgorszy jednak los spotkał tych, którzy postanowili podbić serca trzem pięknym Demonom Zguby. Pierwszy został przeklęty na wieki, ruszył w tę samą drogę, co kiedyś Tamlin: do pustki wszechświata, w której krążyć miał po wsze czasy. Temu, który zainteresował się Demonem Fałszywych Nadziei, wydało się, że oto największe szczęście spoczywa mu w ramionach, a już za chwilę patrzył, jak ciało kawałek po kawałku odpada mu od kości, aż wreszcie ulitowała się nad nim miłosierna śmierć. Trzeci zaś został całkowicie unicestwiony, zniknął bez śladu.

Bitwa była wygrana. Kobiety patrzyły na siebie i chichotały albo głośno się śmiały, w zależności od temperamentu. Żałosne niedobitki z oddziału Tengela Złego uciekały w popłochu do drogi, jeden z nich bez spodni. Sol i Ingrid poganiały ich biegnąc, aby jeszcze bardziej ich wystraszyć. Obie piękne czarownice zanosiły się śmiechem.

– Oj – westchnął Marco i usiadł znużony.

– Szkoda, że nie mogłam z nimi być – poskarżyła się Halkatla.

– Jak teraz stąd wyjdziemy? – przytomnie spytał Rune.

Marco natychmiast się poderwał.

– Te drzwi nie wyglądają na szczególnie mocne. Pomóż mi, Halkatlo, wyłamiemy zamek!

– Ale czy one tam na zewnątrz…?

– Nie, nie mogą wykonywać tak konkretnych zadań. Potrafią jedynie posłużyć się iluzją.

– Tak sądzisz? – mruknęła Halkatla. – Nie wydaje mi się, aby to były wyłącznie iluzje.

Drzwi poddawały się naciskowi, a po kilku solidnych pchnięciach ustąpiły. Byli wolni.

Ku ich zdumieniu kobiety nadal stały na placu boju. Widać było, że są z siebie niezmiernie zadowolone. Marco starał się nie patrzeć na ziemię.

Skłonił się przed nimi głęboko.

– Dzięki za to, że ocaliłyście nas przed Tengelem Złym!

– To dla nas sama przyjemność – skromnie odparła Sol, ale żółte oczy lśniły blaskiem dumy.

– Dajcie znać, gdybyście kiedyś jeszcze nas potrzebowali – rzekła Lilith, a wszystkie towarzyszące jej istoty pokiwały głowami.

Marco zdziwiony spostrzegł, że nawet lodowate Demony Zguby patrzą na nich łaskawie.

– Brakuje mi w tej gromadce Villemo i Tuli – powiedziała Halkatla do Sol. – Ogromnie też żałuję, że nie mogłam się do was przyłączyć. Rola biernego obserwatora była mi przykra.

– O, ty już pokazałaś co potrafisz, z Pancernikiem – uśmiechnęła się Sol. – A jeśli chodzi o te dwie, które wspomniałaś, to Villemo nie bardzo można nazwać czarownicą. Ona była dostojną szlachcianką, czasami tylko… nazwijmy to wyzywającą. W dodatku zajęta jest próbami odszukania Ellen, którą miała się opiekować. A Tula ma dość zajęć przy organizowaniu wszystkiego w Górze Demonów i upilnowaniu stadka dzieci Ludzi Lodu. W wolnych chwilach jest przy swym protegowanym Andre, by pocieszyć go po stracie matki, Benedikte.

Marco chciał jak najspieszniej opuścić to straszne miejsce, gorąco więc podziękował jeszcze raz za pomoc, mówiąc, że muszą stąd odejść, zanim przybędzie tu Tengel Zły i jego prawa ręka.

Kiedy schodzili w dół do szosy, ani razu nie obejrzał się za siebie.

– Mamy bardzo niebezpiecznych sprzymierzeńców – stwierdził Rune, który szedł w środku, podpierany z obu stron przez Marca i Halkatlę.

– Tak – krótko odpowiedział Marco.

Halkatla odwróciła się.

– Zniknęły!

– Powinniśmy byli pogrzebać zmarłych – zafrasował się Marco. – Ze względu na mieszkańców wioski. Ale nie mamy czasu do stracenia, poza tym brak mi sił, by patrzeć co uczyniły nasze sojuszniczki.

Na szosie czekała ich przykra niespodzianka. Ich auto, całkowicie rozbite, nie nadawało się do reperacji. Szlaban był otwarty, ale Numer Jeden i jego kompani zabrali wszystkie samochody osobowe. Została tylko ciężarówka.

– Poradzisz sobie z nią? – spytał Rune.

– Nigdy nie próbowałem – odparł Marco. – Ale powinno jakoś pójść.

Halkatla głośno rozpaczała nad „swoim” ukochanym autem, kiedy jednak przenieśli rzeczy i wspięli się do szoferki, pisnęła z zachwytu. Siedząc tak wysoko nad ziemią, miała wrażenie, że cały świat leży u jej stóp.

Kluczyk tkwił w stacyjce. Po licznych próbach i sprawdzeniu, co do czego służy na desce rozdzielczej, Marcowi udało się uruchomić ogromny pojazd. Narzekał tylko na przyczepę, która nie bardzo chciała go słuchać na zakrętach, wreszcie jednak zdołał opanować technikę jazdy.

Znów więc podążali na północ.

Akwizytor Per Olav Winger wsiadł wraz z Numerem Jeden do samochodu z szoferem. W dwóch następnych autach jechała reszta ludzi, w sumie było ich około dziesięciu.

Wsadzenie Wingera do samochodu w Dombas nie obyło się bez trudności. Wcielony weń Tengel Zły nie lubił pojazdów, których nie ciągnęły konie. Wolał swój własny sposób przemieszczania. Ciało Pera Olava Wingera, w którym musiał się ukrywać, ciążyło mu i opóźniało podróżowanie, ale nocą niczym wyprostowany cień unosił się o kilka decymetrów nad ziemią. W ten sposób przeprawił się z okolic Oslo do Gudbrandsdalen, irytując się na zwierzęta, które nie mogły znieść jego widoku, choć skrywał się w skórze handlarza odkurzaczy, i wściekły na uciekających przed nim ludzi.

W Dombas jednak czekał na niego Numer Jeden i nalegał, aby Tengel wsiadł do jednego z tych mechanicznych powozów, twierdząc, że w ten sposób będą mogli się posuwać znacznie szybciej.

Tengel Zły nie chciał tracić twarzy przed swym najbliższym współpracownikiem i wszystkimi poplecznikami, z których żaden nie okazywał strachu przed czarodziejskimi powozami. Dlatego starannie ukrył swe prymitywne obawy i, bardzo niechętnie, wpasował się na tylne siedzenie, które mu wskazano. Z początku chciał zasiąść na miejscu kierowcy, stwierdził bowiem, że jest ono najważniejsze i z tej racji należy się oczywiście jemu, ale Numer Jeden dyskretnie szepnął, że w takim razie musiałby także kierować potworną maszyną. Wsunął się więc do tyłu i usiadł na samym brzeżku siedzenia. Kierowca zaraz zaczął kaszleć i natychmiast otworzył okno. Na zewnątrz było chłodno, ale trudno, nie mógł wytrzymać w takim zaduchu.