Выбрать главу

Przy jednym z małych stolików siedział samotny chłopiec o niebieskich, marzycielskich oczach i ciemnych włosach, sterczących na wszystkie strony. Zgaszony, przeżuwał kanapkę z serem z taką miną, jakby jadł siano. Sprawiał wrażenie całkiem opuszczonego.

Ponieważ należę do ludzi, którzy nigdy nie chcą nikomu przeszkadzać i zawsze wydaje im się, że wchodzę komuś w drogę, długo się wahałam, zanim zapytałam chłopca, czy mogę się do niego dosiąść.

Gdy się do niego odezwałam, poderwał się gwałtownie, jakbym go przestraszyła. Przestał żuć niesmaczną kanapkę i już myślałam, że mi odmówi, kiedy nagle skinął głową.

Jedliśmy w milczeniu. Przez cały czas czułam, że mały ukradkiem mi się przygląda. Posiliwszy się filiżanką herbaty, nabrałam odwagi i zapytałam:

– Coś cię gnębi?

Nie chciałam użyć słowa „przeraża”, choć ono najlepiej odzwierciedlałoby jego stan.

– Ja… nie, ja…

– Jak się nazywasz?

– Gabriel. Gabriel Gard z…

Urwał i choć czekałam, nie dokończył.

– A ja jestem Margit Sandemo – oznajmiłam, miałam bowiem przeczucie, że muszę pozyskać zaufanie chłopca i go ośmielić, żeby chciał ze mną rozmawiać. – Jutro mnie wypisują i bardzo się z tego cieszę. Ciebie też?

Chłopiec miał obandażowane jedno ramię, poza tym jednak wydawał się całkiem zdrowy.

– Tak – rozjaśnił się, ale uśmiech natychmiast zgasł. – Czy ty jesteś jedną z nich?

Zdumiewające pytanie! Jak na nie odpowiedzieć?

– Hmm… wydaje mi się, że w ogóle nie jestem z jakichś. Właściwie jestem nikim. Mam męża i troje dzieci i chyba najgorsza ze mnie gospodyni domowa w całej Norwegii. Czy wiesz, że byłam zamężna przez jedenaście lat i dopiero wtedy zorientowałam się, że nie mamy żelazka? A siedem lat mi zajęło nauczenie się, że ziemniaki należy nastawiać wcześniej niż resztę obiadu, dlatego nigdy nie potrafiłam podać posiłku punktualnie. A w zeszłym tygodniu chciałam napełnić wodą wiadro i zamiast podstawić je pod kran, nosiłam wodę przez całą kuchnię małym kubkiem. Jestem osobą tak straszliwie niepraktyczną, że nie powinno się ze mnie spuszczać oka.

Chłopiec uśmiechnął się, mówiłam więc dalej:

– Jak sam widzisz, bardzo lubię słuchać własnego głosu. Wiesz, wydaje mi się, że mam zdolności artystyczne w jakiejś dziedzinie, ale na razie nie znalazłam jeszcze tej właściwej. Próbowałam już różnych rzeczy, ale dotychczas rezultaty były mizerne, nic z tego nie warto zachowywać dla potomności. Muszę przyznać, że świadomość, iż do niczego się nie nadaję, jest dość frustrująca. Tak, wydaje mi się, że w ogóle nie należę do żadnej grupy, chyba że miałeś na myśli nieudaczników?

Z uśmiechem pokręcił głową. Wydawał się teraz znacznie spokojniejszy.

Zaraz jednak zatonął we własnych myślach.

– Powinienem być z nimi – westchnął z nieskrywaną rozpaczą w głosie. – Powinienem opisywać wszystko, co się dzieje!

Nie rozumiejąc, o czym mówi, spytałam ostrożnie:

– Jesteś sam w szpitalu?

– Nie – odparł szybko. Ale niedługo tak się stanie, bo Nataniel musi wracać do domu. Jego ojciec nie żyje. Oni go zgładzili.

Gabriel i Nataniel? Niezwykłe imiona… Zaczęłam się zastanawiać, czy chłopiec nie jest przypadkiem mitomanem. Może za dużo nachodził się do kina i wymyślił jakąś niebezpieczną grupę, prześladującą jego i jego najbliższych?

Gabriel wyglądał na chłopca mniej więcej dwunastoletniego, widać też było, że jest bardzo inteligentny. No tak, tacy właśnie mają najbujniejszą fantazję.

– Złamałeś rękę? – spytałam.

– Tylko zwichnąłem. Ale już ją nastawili.

– Przewróciłeś się na rowerze?

– Nie, zepchnęli mnie w przepaść. Dobrze, że Ulvhedin siedział przy mnie, a Marco próbował mnie uratować, ale przecięli linę i wpadł do rzeki. Potem przyszedł Rune i w końcu on mnie wyciągnął.

No, nareszcie jakieś normalne imię, pomyślałam nie mając wtedy pojęcia, że Rune jest akurat najdziwniejszy ze wszystkich.

Chłopiec sprawiał wrażenie, jakby od dłuższego czasu był sam i niepokoił się szpitalnym odosobnieniem. Zrozumiałam, że odczuwa wielką potrzebę porozmawiania z kimś, dlaczego więc nie mogłam to być ja? Nie miałam nic przeciwko zmyślonym historiom, sama przecież lubię koloryzować.

Jakaż głupia byłam wtedy! Gorączkowo poszukiwałam zajęcia w życiu, stałego punktu, którego mogłabym się trzymać. Nie rozumiałam, że długie historie, które snułam w myśli przed snem, układały się w całe powieści! Miały upłynąć cztery lata, zanim pojęłam, że mogę pisać.

– Czy ktoś po ciebie jutro przyjedzie, Gabrielu?

W jego oczach znów pojawił się cień lęku.

– Nie, nie wiedzą, że jestem w szpitalu, Marco nie chciał, by mama i ojciec się wystraszyli. Dlatego nie pojadę na pogrzeby.

– Pogrzeby?

– Tak, ojciec Nataniela to mój dziadek, Nataniel jest moim wujem. Poza tym zabili babcię ze strony mamy. Miała na imię Hanna i była Francuzką. Benedikte także umarła, ale ona już była stara. I Christel.

Gabriel miał teraz łzy w oczach.

– Chciałbyś pojechać na pogrzeb?

Ukradkiem otarł łzy.

– Nie, właściwie nie. To bardzo trudne przeżycie, nie lubię płakać w kościele, a kiedy ktoś umrze, to płaczę.

– Ale chciałbyś wrócić do domu, do ojca i mamy?

Na twarzy pojawił mu się teraz wyraz zagubienia.

– Miałem opisywać… zostałem do tego wybrany. I nie nogę tego robić!

Łzy popłynęły ciurkiem. Otarł je, pociągając nosem.

– Okropnie tu dużo ludzi i taki zgiełk – powiedziałam. – Pójdziemy do świetlicy? W tej, gdzie nie wolno palić, nigdy nikogo nie ma.

Zawahał się przez moment, ale zaraz podniósł się z wyraźną ulgą.

Właśnie jednak gdy już wychodziliśmy z dużego hallu, podszedł do nas niezwykle atrakcyjny mężczyzna. Miał ciemną karnację i ciemne włosy, a w oczach wyraz melancholii. Właśnie te oczy przykuły moją uwagę. Wyrażały wielką duchową boleść i tajemnice, o których odgadnięcie nigdy nie ośmieliłabym się pokusić.

– Cześć, Natanielu – ucieszył się Gabriel. – To jest Margit. Idziemy sobie porozmawiać.

Nataniel przywitał się ze mną i odwrócił do chłopca.

A więc jednak Nataniel istnieje, pomyślałam sobie. On w każdym razie nie jest zmyślony.

– Gabrielu, muszę już jechać – oznajmił chłopcu. – Ciebie wypuszczą dopiero jutro, a wtedy nie zdążę na pogrzeb.

– Racja. Powinienem dogonić innych, ale nie wiem, gdzie oni są.

Chłopiec wyglądał na tak nieszczęśliwego, że serce ścisnęło mi się z żalu.

– Ale ja wiem – odparł Nataniel. – Linde-Lou mi powiedział. Marco, Rune i Halkatla są razem, zmierzają w stronę Oppdal. Liczą, że Tova i Morahan są już blisko Doliny…

Mówił cicho, chociaż nie przeszkadzało mu, że ja sporo słyszę. I tak niewiele z tego mogłam zrozumieć. Ale naprawdę wspomniał Marca i Runego! Poza tym jeszcze inne dziwnie brzmiące imiona. Brakowało tylko jednego z tych, które wymienił Gabriel. Ulv… i coś dalej.

Ale oto i ono! Nataniel ciągnął:

– Powinienem pojechać z tobą na północ, ale muszę wracać do domu także z innego powodu. Gdybyś tylko zdołał dotrzeć jutro do Oppdal, to Ulvhedin pomoże ci ich odnaleźć.

Chłopiec złapał mężczyznę za rękę.

– Natanielu… Nie odjeżdżaj ode mnie!

– Ulvhedin będzie cię strzegł. I sam widzisz, w szpitalu zostawili nas w spokoju. Przyjadę, jak tylko będę mógł. Przypuszczam… przypuszczam, że będziesz musiał jechać pociągiem. Ale to potrwa trochę za długo…

Włączyłam się w rozmowę.

– Proszę mi wybaczyć, że się wtrącam, ale jeśli Gabriel ma się szybko dostać do Oppdal, może mój mąż i ja moglibyśmy go tam zawieźć? Nie goni nas czas, a wiem, że mój mąż nie będzie miał nic przeciwko takiej wiosennej przejażdżce. Gabriel i ja mamy zostać wypisani w tym samym czasie.