Gdyby nie ów fantastyczny Nataniel, który, z całą powagą potwierdził wiele słów chłopca, okazałabym znacznie więcej sceptycyzmu. Teraz jednak, w szpitalnej świetlicy z jej atmosferą sterylności, niemal uwierzyłam, że chłopiec mówi prawdę. Prawie, nie całkiem. Przypuszczałam, że wielu rzeczy sam nie rozumie i tłumaczy je sobie na swój własny sposób.
Wreszcie pojawiła się pielęgniarka i wyprosiła nas ze świetlicy. Zrobiło się już późno, Gabriela poszukiwano na jego oddziale.
Ustaliliśmy, że spotkamy się następnego dnia rano. Obiecałam zadzwonić do męża i uprzedzić go, aby nie doznał szoku po przyjeździe do szpitala. „Taki mały wypad do Oppdal, niewielki objazd, zaledwie pięćset kilometrów, szybko nam pójdzie…”
Mój mąż, ów unikat o imieniu Asbjorn, natychmiast podzielił mój zapał, lubi bowiem przygody i lubi jeździć samochodem. Niepokoił się tylko o mnie. „Dasz radę? Przecież dopiero co byłaś operowana?” Zapewniłam, że czuję się zdrowa jak ryba, gotowa wyruszyć o każdej porze.
Asbjorn jest prawdziwym rannym ptaszkiem i często przez niego dręczą mnie wyrzuty sumienia, że wyleguję się aż do siódmej. Nie miał więc nic przeciwko temu, by wyruszyć z domu, z Valdres, o czwartej rano. „Najlepsza pora na jazdę” – oświadczył.
Następnego dnia o szóstej zjawił się na miejscu, a my, Gabriel i ja, czekaliśmy już gotowi do drogi. Gabriel był spięty, ale bardzo się cieszył, że wyjeżdżamy tak wcześnie. Podobał mu się także wiosenny poranek. Za bramami szpitala kwiaty wilgotne były od rosy, a powietrze przejrzyste jak szkło.
– Oni nocowali w Oppdal – powiedział drżącym głosem. Ulvhedin wyjaśnił mi, jak jechać, żeby, odnaleźć hotel. Myślisz, że dotrzemy na miejsce, zanim wyruszą w dalszą drogę?
Miałam co do tego spore wątpliwości, ale obiecałam, że się nie poddamy,, dopóki ich nie dogonimy. Nie śmiałam spytać, gdzie spotkał się z Ulvhedinem, bo pewnie nastąpiło to we śnie lub w marzeniach. Postać Ulvhedina traktowałam jak przyjaciela na niby, którego samotne dzieci często sobie wymyślają. Fakt, że Nataniel także o nim wspomniał, znaczył jedynie, że wuj nie chciał brutalnie pozbawiać chłopca złudzeń.
Teraz, o rześkim poranku, kiedy zajęliśmy miejsca w rzeczywistym samochodzie, trudno było uwierzyć w niesamowitą historię, jaką zaserwowano mi poprzedniego wieczoru. Ale… skoro już się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć też „b”. Gabriel zresztą musiał dotrzeć do tych, których znał. Dlaczego, na miłość boską, Nataniel nie zawiadomił jego rodziców, że chłopiec znalazł się w szpitalu? Jak można tak zostawiać dwunastolatka? Chyba że istotnie stało się tak z przyczyn, które Gabriel właśnie mi zdradził. Twierdził, że został wybrany, by zapisać wszystkie wydarzenia, i dlatego musiał odpędzić tamtych, noszących tak niezwykłe imiona.
Asbjornowi niewiele powiedzieliśmy, a ja, jak już wspominałam, niezupełnie przetrawiłam i przyjęłam historię Gabriela. Jadąc więc na północ rozmawialiśmy głównie o niczym. Gabriel radował się myślą, że zdąży na czas, i bardzo mu się podobało, kiedy Asbjorn solidnie przyciskał pedał gazu, prawie przekraczając dozwoloną prędkość. Tak, trzeba przyznać, że na długich pustych odcinkach drogi zdarzało się nam to od czasu do czasu. Wspaniale było mieć całą drogę tylko dla siebie tak wcześnie rano, wykorzystywaliśmy to w pełni.
W pewnej chwili jednak poczuliśmy lodowaty powiew, zauważył to nawet mój mąż. Nastąpiło to, kiedy mijaliśmy samochód szalonym pędem mknący na południe. Gabriel skulił się w kącie na tylnym siedzeniu, słyszałam, jak ciężko oddychał. I gotowa jestem przysiąc, że ktoś wtedy siedział obok chłopca i tulił go do siebie. Uczucie było tak intensywne, że musiałam się odwrócić. Rzecz jasna, ujrzałam tylko Gabriela.
Zdumiałam się, jak bardzo pobladły chłopcu wargi, oczy też rozszerzyły się bardziej niż kiedykolwiek. Spojrzałam za oddalającym się autem i przeniknęło mnie trudne do wyjaśnienia, tajemnicze nieprzyjemne wrażenie. Wkrótce samochód zniknął za zakrętem.
Kogo właściwie spotkaliśmy? I kto siedział obok chłopca, czuwał nad nim i pocieszał?
Dwa razy jeszcze przeżyliśmy po drodze nieprzyjemności. W górach Dovre przy połamanym i prawdopodobnie prowizorycznym szlabanie ujrzeliśmy dwa wraki samochodów, a pobocza były rozjeżdżone, jakby ktoś się tędy gonił. Gabriel twierdził, że jeden z rozbitych samochodów należał do Nataniela. Przeraził się nie na żarty, bo podobno jechali nim jego przyjaciele.
A przy drodze schodzącej z Dovre stała ciężarówka bez powodu zaparkowana na poboczu. Nie było wcale pewne, czy ma coś wspólnego z przyjaciółmi Gabriela, ale chłopiec znów bardzo się zdenerwował. Wszystko, co tajemnicze, wiązał z ich losami.
– Masz na imię Gabriel – odezwałam się do niego. – A wczoraj wspomniałeś o osobach, które i mnie nie są obce.
– Naprawdę? – zdziwił się.
– Widzisz, Gabriel to imię tradycyjne w rodzie mojej babki ze strony matki, rodzie Oxenstiernów hrabiów horsholm i Waza. Wspomniałeś…
Ależ to właśnie po nich otrzymałem imię! – wykrzyknął uradowany. – W podzięce za to, ile ich ród znaczył dla Ludzi Lodu! Poza tym imię biblijne bardzo pasowało, bo w rodzinie Gardów wszyscy takie noszą.
– Tak, mówiłeś o tym. Czy wiesz, od kiedy datują się wasze związki z Oxenstiernami?
O, to było bardzo dawno temu! Tarjei poślubił Cornelię Erbach…
– Erbach? To nazwisko znajduje się w moim drzewie genealogicznym. Hrabia Georg von Erbach z Breuberg. I jego córka Juliana Erbach, która poślubiła Georga von Lowenstein und Scharffeneck.
– To przecież dziadek Cornelii! Ten von Breuberg! Jej rodzice zmarli i zajmowała się nią Juliana!
Ależ, Gabrielu! W takim razie jesteśmy spokrewnieni! Co prawda dość daleko. A córką Juliany była słynna Marka Christiana, która wyszła za Gabriela Oxenstiernę starszego i w ten sposób znalazła się w Szwecji. Gabriel był marszałkiem dworu.
– To ci dopiero! – Chłopiec zdumiony szeroko otworzył oczy. – Jakie to dziwne! Marka Christiana zaopiekowała się synem Tarjeia, Mikaelem, bardzo się zaprzyjaźnili. Tak samo jak syn Mikaela zaprzyjaźnił się z synem Marki Christiany, który także miał na imię Gabriel.
– No tak – powiedziałam. – Gabriel młodszy był szambelanem, a jego syn to Goran Oxenstierna. Wszyscy nosili tytuł hrabiego Oxenstierna na Korsholm i Waza.
– Ojoj – westchnął Asbjorn ze swego miejsca kierowcy. – Margit wsiadła na swego ulubionego konika, drzewo genealogiczne! Nic jej teraz nie powstrzyma.
– Goran Oxenstierna? – wykrzyknął uradowany Gabriel. – To przecież on był wraz z Danem Lindem z Ludzi Lodu i jego synem Danielem Ingridssonem na wojnie fińskiej i został ranny pod Villmanstrand!
– Rzeczywiście, ranny w rękę – przyznałam. – Nigdy już nie odzyskał w niej sprawności. Goran był ojcem skalda Johana Gabriela Oxenstierny…
Gabrielowi pociemniał wzrok.
– Dobrego przyjaciela Solvego, zanim ten zaczął się zmieniać i ujawniły się w nim cechy dotkniętych.
– Ale to nie Johan Gabriel był moim przodkiem, tylko jego brat, Axel Fredrik.
– U którego ochmistrzynią była Ingela, siostra Solvego – dokończył Gabriel. – Ciekaw jestem, jak długo nasze rody łączyły wspólne losy. Syn Ingeli, Ola, służył u Erika Oxenstierny, syna Axela Fredrika.
– Od którego także ja się wywodzę. Erik był niezwykle dostojnym panem, miał tyle tytułów, że większości z nich nie pamiętam. Syn Erika nazywał się Axel…
– Tak, tak – pokiwał głową Gabriel. – Anna Maria i Kol byli u Axela i jego Lotten.
– Ratunku! – roześmiałam się. – To zaczyna być naprawdę niesamowite!
– Ale na tym się skończyło. Właściwie Saga miała zająć się czwórką dzieci Lotten, ale… inny los był jej pisany.