Poprzedniego dnia opowiedział mi niezwykłą historię Sagi i Lucyfera. Nie uwierzyłam w nią wtedy, lecz…
– Szkoda, że na tym się urwało – stwierdziłam. – Bo jedyna córka Lotten, Gabriella, była moją babką ze strony matki.
– Niemożliwe! – Gabrielowi bardzo to zaimponowało. – Wprost trudno w to uwierzyć!
– To prawda. Pomyśleć tylko, że się spotkaliśmy! Ale, Gabrielu, wymieniłeś jeszcze więcej znajomych nazwisk. Wspomniałeś Cecylię, która opiekowała się dziećmi Christiana IV i Kirsten Munk.
– No tak, ale oni są tacy sławni, że na pewno o nich słyszałaś.
– Oczywiście. Ale rzecz w tym, że i król Christian, i Kirsten Munk to moi przodkowie. I ich córka Leonora Christina.
– U której była jako opiekunka do dzieci żona Tancreda Paladina, Jessica. A ich córka Lena wyjechała wraz z córką Leonory Christiny, Eleonorą Sofią, do Skanii. Córka Leny, Christiana, była ochmistrzynią u syna Eleonory Sofii, Corfitza Becka.
– Corfitz Beck jest moim przodkiem. Miał dość sławną córkę, Agnetę Beck-Frus. Czy Ludzie Lodu nadal z nimi byli?
– Naturalnie! Nie możemy zapomnieć o synu Christiany, Vendelu Gripie. To on towarzyszył Corfitzowi Beckowi w niewoli rosyjskiej. Później syn Vendela Orjan służył u Agnety Beck-Friis. A potem Arv Grip był u córki Agnety, która poślubiła Arvida Erika Possego.
– Pana na Bergqvara. Wszystko się zgadza – stwierdziłam. – Ja pochodzę z linii Arvida Mauritza Possego, premiera. Nie był zresztą najlepszy na tym stanowisku.
– Nasz ród ciągle jest obecny! Tula starała się chronić Arvida Mauritza Possego wszelkimi sposobami, często bardzo drastycznymi. A jej ukochany syn, szaleniec Christer, był przez pewien czas u córki Charlotte Posse i jej męża Adama Reuterskiolda. Chcieli, aby córka Christera, Malin, zajęła się ich małym synkiem, Axelem Reuterskioldem, ale Malin postanowiła pomóc młodziutkiemu Henningowi Lindowi w wychowywaniu bliźniąt, Marca i Ulvara.
Pokiwałam głową zamyślona.
– Ten mały synek Axel Reuterskiold to ojciec mojej matki.
Gabriel był naprawdę zaskoczony.
– To rzeczywiście prawda! Dwa rody, którym Ludzie Lodu towarzyszyli przez wieki, w końcu się połączyły. A z czasem urodziłaś się ty, Margit? Bardzo miło cię poznać! – uradował się i podał mi rękę ponad oparciem siedzenia. Ujęłam ją i uścisnęłam, długo i z radością.
Teraz nabrałam jeszcze większej ochoty, by usłyszeć całą historię Ludzi Lodu. Uważałam bowiem, że jestem w pewien sposób z nimi związana.
Chłopiec jednak był zmęczony i nie chciałam go do niczego przymuszać. Jeśli mówił prawdę, czekały go trudne chwile.
Poprosiłam, by odpoczął na tylnym siedzeniu, a on zaraz mnie posłuchał. Wydaje mi się, że zdrzemnął się na trochę, ale pewna tego nie jestem.
Pokonaliśmy dwieście czterdzieści kilometrów z Lillehammer do Oppdal w rekordowo krótkim czasie i przystąpiliśmy do poszukiwania jego przyjaciół.
Gabriel pełen wątpliwości rozglądał się za hotelem.
– To nie to samo zobaczyć miejsce na własne oczy i rozpoznać je z opisu.
I Asbjsrn, i ja dobrze to rozumieliśmy. Przed laty, kiedy jeszcze dzieci były małe, przejeżdżaliśmy przez Oppdal, ale teraz wiele się tu zmieniło. Nie bardzo wiedziałam, gdzie jest początek, a gdzie koniec miasta.
Myślę jednak, że… Tak, powinniśmy pojechać jeszcze kawałek do przodu – zawyrokował Gabriel.
Wkrótce odnaleźliśmy hotel, który nie mieścił się wprawdzie tam, gdzie przypuszczaliśmy, ale nazwa się zgadzała. Pospieszyliśmy do recepcji.
Rozmawiał Gabrieclass="underline"
– Chciałem się dowiedzieć, czy Marco…
Urwał. Odwrócił się do nas z płomieniem na policzkach i szepnął:
– Ratunku, nie wiem, jak Marco ma na nazwisko!
– A ci inni?
Zmieszał się nie na żarty.
– O Halkatlę ani Runego nie mogę pytać… Dzięki Bogu! Tova Brink? Czy ona tutaj mieszka?
Niestety, nikogo takiego nie było.
Gabriel zmartwił się. Szkoda nam było chłopca, aczkolwiek moje podejrzenia co do jego wybujałej wyobraźni znalazły teraz potwierdzenie.
Zastanawiał się.
– Nataniel wspomniał, że jest też z nimi jakiś Irlandczyk. Ale nie pamiętam…
Biedaczysko! Dama za kontuarem zaczęła się niecierpliwić, ale nic na to nie powiedziałam. Uznałam, że Gabriel posuwa się za daleko w wymyślaniu swoich historyjek. Skąd niby wziął się ten Irlandczyk? I po co?
Musieliśmy jednak wprowadzić jasność w całe to zamieszanie. Asbjorn zaczął się chyba zastanawiać, czy pięciusetkilometrowa przejażdżka nie była zrobiona na próżno.
Odwróciłam się do recepcjonistki.
– Czy macie tu kogoś o nazwisku brzmiącym z irlandzka?
Zajrzała do książki gości.
– Owszem, jest Ian Morahan. Czy to o niego wam chodzi?
– Tak! Tak! – zawołał uradowany Gabriel.
– Pan Ian Morahan z małżonką, tak mam tu napisane. Są w większej grupie. Jeszcze się nie wymeldowali, ale chwilowo ich nie ma. Słyszałam, wydaje mi się, że mówili coś o wynajęciu samochodu…
– Dzięki ci, dobry Boże – szepnął Gabriel.
– Poczekamy tutaj – zadecydował Asbjorn. – Czy można tu zjeść śniadanie?
– Oczywiście.
Usiedliśmy tak, by mieć widok na wejście. Widziałam, że Gabrielowi drżą ręce z napięcia.
– Ian Morahan z małżonką? – powtórzył zdziwiony. – Nie rozumiem. Ale dlaczego oni nie przychodzą? Chyba nic im się nie stało?
– Najmądrzej zrobimy, jak zostaniemy tu, gdzie jesteśmy – stwierdziłam. – Zamiast kręcić się w koło i bez przerwy się mijać.
Gabriel pokiwał głową, ale zdenerwowanie nie ustępowało.
Na szczęście jego przyjaciele wkrótce się pojawili. Gabriel jak na skrzydłach wybiegł im na spotkanie, a oni sprawiali wrażenie uszczęśliwionych jego widokiem. Mężczyzna piękny tak, że nie wierzyłam własnym oczom, z radości uniósł chłopca wysoko w powietrze. To musi być Marco, pomyślałam. Do tej pory nie wierzyłam w historie o czarnych aniołach, ale teraz nie byłam już niczego pewna. Owa niezwykła skóra, mieniąca się ciemnym, jakby hebanowym blaskiem, oczy potrafiące patrzeć poza czasem i przestrzenią… Wreszcie zdołałam oderwać od niego wzrok, by przyjrzeć się innym.
Nie miałam wątpliwości co do Irlandczyka. Ależ on wydawał się śmiertelnie chory! Jego twarz naznaczona już była znamieniem śmierci. A młoda dziewczyna trzymająca się jego boku musiała być nieszczęsną Tovą. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam, jak nieudolne bywa czasami tak zwane dzieło stworzenia. Druga kobieta była wprost magnetycznie pociągająca, choć rysy miała dość pospolite. Burza kręconych włosów otaczała twarz o iście diabelskim wyrazie. To musiała być Halkatla. Gabriel twierdził, że jest prawdziwą czarownicą.
Na pewno! Jeśli czarownice istnieją, Halkatla była jedną z nich.
Był także Rune. Gabriel doprawdy nie przesadził w jego opisie. Alrauna… Widziałam raz alraunę, znajdującą się w zbiorach muzeum w Bergen, i wystraszyłam się jej. Rune w przerażający sposób ją przypominał. Było w nim jednak coś łagodnego i dobrego, czego tamta druga alrauna nie miała.
Złapałam się na tym, że stoję przy oknie jadalni i myślę tak, jakbym uwierzyła w historię opowiedzianą przez Gabriela.
Asbjorn jednak odczuwał podobnie, choć on nie słyszał historii Ludzi Lodu. Przecierał oczy zdumiony.
– Czy ja naprawdę nie śpię? Przecież oni nie wyglądają na prawdziwych ludzi! No, może ten chory. Ale pozostali?
Wzięliśmy się w garść i wyszliśmy im naprzeciw. Zwróciłam uwagę, że prawie nikt nie podał nam ręki. Powitali nas skinieniem głowy i uśmiechem. Gorąco dziękowali Asbjornowi i mnie za tak szybkie przywiezienie Gabriela do Oppdal. Uśmiech Marca zapadł mi głęboko w serce i nigdy go nie zapomnę. Nigdy! Powiedział także, że zostaniemy wynagrodzeni za udzieloną im pomoc. Dodał, że nie ma na myśli konkretnych podarków, ale obiecał, że to, co zrobiliśmy, nie pójdzie w zapomnienie. Nie wiem, czy to dzięki jego słowom, ale od tamtego czasu wszystko układało nam się jak najlepiej. Być może jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi w całej Norwegii. Nie przesadzę, jeśli powiem, że od tamtej pory nie mamy powodów do smutku, żyjemy wolni od trosk i zadowoleni z życia.