Выбрать главу

Pożegnaliśmy się na dziedzińcu przed hotelem. Asbjorn i ja musieliśmy jak najprędzej wracać do Valdres, czułam bowiem to, o czym powinnam była pomyśleć już wcześniej: niedawno przeszłam operację. Prawdę powiedziawszy, zaczęłam się nawet trochę o siebie bać.

Gdyby nie to, poprosiłabym być może, by zabrali mnie ze sobą, żeby zobaczyć, jak im się powiedzie. Ale nawet o tym nie wspomniałam.

Więcej już w tym czasie nie widziałam Gabriela ani jego przyjaciół. Gdy znikali mi z oczu, ogarnęła mnie dojmująca tęsknota. Mego młodego przyjaciela miałam spotkać jeszcze raz. Ale o tym opowiemy później.

ROZDZIAŁ X

W nocy przed przybyciem Gabriela wydarzyło się coś jeszcze.

Halkatla nie potrzebowała snu, ale uważała za niezwykle emocjonujące, że ma osobny pokój w hotelu. Właściwie powinna nocować z Tovą, ale przyjaciółka zajmowała się chorym Morahanem. Halkatla przyjęła ten fakt z radością i zachichotała pod nosem.

Chodziła po pokoju i dotykała nieznanych materii, bezwstydnie napawała się swoim odbiciem w wielkim lustrze, zachwycona odkręcała kurki w łazience – ale wykąpać się nie chciała – i podskakiwała na miękkim łóżku.

Starała się jak najintensywniej wykorzystać dodatkowe dni, które jej dano; chciała wynagrodzić sobie nędzne życie przed wiekami.

Wielkie okna, które znajdowały się we wszystkich domach, zafascynowały ją od pierwszej chwili, kiedy znalazła się między ludźmi po wielesetletnim śnie. Teraz też podeszła do okna i wyjrzała. Noc miała już ustąpić brzaskowi, na zewnątrz więc była dobra widoczność. Halkatla dotknęła dłonią szyby, chcąc lepiej poznać jej istotę, i ucieszyła się chłodną gładkością.

Na podwórzu Rune oglądał motocykl. Halkatla zaczęła się zastanawiać nad sposobem otwarcia okna i w końcu znalazła skobelki. Po krótkiej chwili jedno skrzydło odchyliło się na zewnątrz.

Pomyśleć tylko, co potrafią w dzisiejszych czasach! Całkiem co innego niż znany jej wołowy pęcherz, przesłaniający świetlik.

– Rune! – zawołała przenikliwym szeptem.

Odwrócił głowę, powiódł wzrokiem wzdłuż szeregu okien na piętrze i zauważył dziewczynę.

– Przyjdź do mnie na górę! – zaszczebiotała obiecująco. – Mam taki piękny pokój!

Rune potrząsnął głową i znów skupił się na motocyklu.

– Przyjdź! Taka się czuję samotna!

Przez chwilę patrzył na nią zamyślony.

– Zawsze byłaś samotna – rzekł, jakby sam chciał się w tym utwierdzić. – Wiem, jakie to uczucie. Ale nie! Marcowi by się to nie spodobało.

Do czarta! Halkatla z trzaskiem zamknęła okno. Przecież ten przeklęty wzór cnót, Marco, spał. To Rune i ona, obcy w tym świecie, skazani byli na czuwanie.

W oczach czarownicy pojawił się diabelski błysk. Śmiejąc się z zadowoleniem jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Była piękna, naprawdę piękna, sama to widziała. A cienka, prosta szata to najpiękniejsze ubranie, jakie kiedykolwiek dane jej było włożyć. Całkiem co innego niż workowate łachmany, w których musiała chodzić w Dolinie Ludzi Lodu. Na próbę uniosła szatę, pod spodem nic nie miała. Tak, ciało też było piękne. A nigdy nie zaznała miłości mężczyzny, nigdy nawet się na to nie zanosiło.

Marco pozostawał niedostępny, wiedziała o tym.

Ale Rune…?

Musiała przyznać, że Rune budził jej ogromną ciekawość. Czy naprawdę był z drewna, czy też mógł… Nie, żadnych wulgarnych słów, widać Marco miał jednak na nią jakiś wpływ. Ale czy jej bliskość robiła wrażenie na Runem? Czy to też miał drewniane? Czy może w ogóle nic tam nie miał? Jak wyglądała alrauna?

Nie wiedziała, ale postanowiła za wszelką cenę to sprawdzić.

Musi zdobyć mężczyznę, dopóki istnieje znów między żywymi. Jakiś głos podpowiadał jej, że Rune nie jest raczej tym właściwym, ale, do diabła, nie miała przecież wyboru!

Po cichu wymknęła się z hotelu.

Zastała go jeszcze na podwórzu, siedział oparty plecami o ogrodzenie.

– Halkatlo, co ty tu robisz?

– Pytanie powinno brzmieć raczej: co ty tu robisz?

– Trzymam straż, to chyba jasne. Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni, choć wysłaliśmy Tengela Złego na południe. On przecież ma swoich sprzymierzeńców.

– Wiem o tym. Ale czy nie byłam dzielna, ośmielając się tak go wyprowadzić w pole?

– Bardzo dzielna, Halkatlo – z powagą przyznał Rune.

Czarownica rozejrzała się dokoła.

– Ale dlaczego tutaj siedzisz, stąd przecież nic nie widać! – Podkreśliła swoje słowa zamaszystym gestem. – Chodź, pójdziemy do tamtego zagajnika! Stamtąd będziemy mieć widok na drogę, podwórze i wejście do hotelu.

Rune rozejrzał się i choć niechętnie, musiał przyznać Halkatli rację:

– Wracaj do pokoju, Halkatlo, sam się tym zajmę.

– Dlaczego? Oboje jesteśmy samotni w obcych dla nas czasach. Dlaczego nie mielibyśmy być samotni razem?

– Nie zimno ci? Jesteś dość cienko ubrana.

– Zimno? Słyszałeś o duchu, który marznie?

Ty nie jesteś duchem, Halkatlo, jesteś czymś więcej. Zmaterializowałaś się, można cię dotknąć. Duchów nie można wyczuć dotykiem.

– Niektóre można. Ale co tam, w każdym razie wcale mi nie zimno i nigdy jeszcze nie miałam tyle uciechy, co teraz. Jest tylko jedna niedogodność: musiałam obiecać Marcowi, że zaniecham wszelkich czarodziejskich sztuczek. To takie nudne!

Zaczęli iść w górę zbocza, Rune zmieszany, Halkatla przepełniona nadzieją.

Niewiele w niej było czułości, charakteryzującej związek Tovy i Iana. Halkatla była i pozostała czarownicą. Właściwie przypominała Sol, brakowało jej jednak inteligencji tamtej i delikatności, będącej rezultatem dobrego wychowania i wykształcenia. Halkatla sama musiała się wychowywać. Obie skierowały się ku złu, ale odwróciły się od niego, kiedy rozterki duszy stały się zbyt dotkliwe. Jasne jednak było, że Halkatla zachowała pewną słabość, tak jak Sol nie umiała powstrzymać się od psikusów.

A teraz Halkatla bardzo była ciekawa Runego, on zaś dobrze o tym wiedział.

Nie miała takich oporów jak Tova. Zdawała sobie sprawę, że jest bardzo pociągająca.

Ale czy ktoś taki jak Rune jej ulegnie?

To właśnie ogromnie ją intrygowało.

Na szczycie wzgórza usiedli między drzewami. Widok stąd roztaczał się wspaniały, mogli pilnować wszystkich dróg wiodących do hotelu.

Halkatla odezwała się bez cienia zawstydzenia:

– Czy twoim zdaniem jestem ładna?

– Oczywiście – odrzekł Rune powoli swym skrzypiącym głosem.

– Uważasz, że jestem pociągająca? Czy czujesz coś, kiedy na mnie patrzysz?

– O co ci chodzi?

– Oj, nie bądź taki niedomyślny! Czy ci… nie, tego nie wolno ma mówić. Ale może tak: czy masz na mnie ochotę? To chyba dość przyzwoite wyrażenie, nawet dla Marca. No więc jak?

Rune odwrócił głowę. Nie chciał odpowiadać.

– Ale ja muszę to wiedzieć! – wybuchnęła. – Nie mam kogo zapytać. Jak nie, to pójdę do pierwszego lepszego mężczyzny i zaofiaruję mu siebie.

– Nie! – uniósł się. – Tego ci nie wolno!

– Dlaczego? Boisz się skandalu? Nie ma się czego obawiać, w tych czasach nie pali się już czarownic na stosie. Myślisz, że nie widziałam, jak dziewczęta wdzięczą się do chłopców, a nawet same decydują, czy pójdą z nimi do łóżka, czy nie? Dlaczego więc ja bym nie mogła? A może jesteś trochę zazdrosny?