Выбрать главу

Czekał w samochodzie, podczas gdy dwaj jego towarzysze ruszyli do bunkra.

Upływały minuty.

Jak długo mogą tam zabawić? Co oni robią? Powstrzymał się od pójścia do nich, by dać upust swej złości. Siedział, bębniąc palcami o fotel i oddychając z wysiłkiem jak po długim biegu.

Nie powinien był sam tu przyjeżdżać, ale nie wierzył, że bez niego zostanie to należycie załatwione, a niepewności, czy jasna woda została unicestwiona, czy nie, także by nie zniósł. To zbyt niebezpieczne. Musiał osobiście wszystkiego dopilnować.

No, biegną z powrotem. Nareszcie! Tengel Zły otworzył drzwiczki samochodu i zawołał:

– Odjeżdżamy!

Z hukiem zatrzasnął drzwi na wypadek, gdyby eksplozja nastąpiła już teraz i jakaś kropelka wody zabłąkała się aż do samochodu.

– Ślamazary… – zaczął, gdy dobiegli do wozu i wsiadali w pośpiechu. – Jedziemy!

Samochód ruszył i wyjechał na drogę.

– Wszystko w porządku?

– Tak, za chwilę wybuchnie – odparł Lynx.

Per Olav Winger pobielał na twarzy.

– Gazu!

– Już docisnąłem do dechy – zdenerwował się kierowca.

Samochód gnał do przodu, z piskiem pokonując zakręty.

I nagle, gdy znaleźli się już w bezpiecznej odległości, rozległ się huk, jakby pół ziemi oderwało się w wybuchu.

Tengel Zły odruchowo się skulił, jakby spodziewał się, że o dach auta zaraz zadzwoni deszcz kropli.

– Do nas nie sięgnie – spokojnie powiedział Lynx i Tengel-Winger wyprostował się z godnością.

– Umieściłeś ładunek w środku?

– Oczywiście, ale wewnątrz nic nie było.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Dokładnie to, co mówię. Połamane krzesło i zwój drutu kolczastego. Nic więcej.

Tengela Złego ogarnęło lodowate odrętwienie.

– Nie było żadnej butelki albo innego naczynia?

– Nic takiego. Absolutnie nic. Gołe ściany i podłoga. Nic nie mogło tam zostać ukryte ani zakopane. Przysięgam!

Z ust Pera Olava Wingera wydobył się dźwięk, który sprawił, że szofer spojrzał w lusterko: głuchy, coraz silniejszy jęk, wyrażający straszliwy, nieopanowany gniew.

Jęk przeszedł w ryk:

– Halkatla! Halkatla! Przeklęta czarownica! Ona… Ona…

Nie był w stanie wydusić z siebie słów. Zdrada czarownicy była zbyt okropna, nieoczekiwana i wstrząsająca.

Ale kierowca nie mógł oderwać oczu od lusterka. Poczuł, jak paniczny strach mąci mu wzrok. Widział bowiem twarz Pera Olava Wingera. Jego oczy przeobraziły się w straszne, szarożółte szparki, przypominające ślepia stuletnich gadów. A twarz…? Przestała być twarzą komiwojażera. Z ohydnej gardzieli wysunął się gruby szary jęzor, buchnęła chmura zielonoszarego cuchnącego dymu. Rysy zaczęły się zmieniać…

Więcej szofer nie zdołał zobaczyć, z ust wydarł mu się krzyk przerażenia, kiedy samochód wyleciał z szosy i zaczął spadać prosto do jeziora Mjesa.

Lynx także to widział, ale on zachował swój niezgłębiony chłód. O doznanym zaskoczeniu świadczyło jedynie lekkie rozszerzenie nozdrzy.

Lynx i Tengel, który na powrót przybrał postać Pera Olava Wingera, bez trudu dotarli do brzegu. Kierowca natomiast wraz z samochodem poszedł na dno. Jezioro w tym miejscu było akurat głębokie. Wypadku nikt nie widział.

Lynx i Tengel stanęli na kamienistej plaży.

– Niepotrzebny mi samochód – oświadczył Zły gniewnie. – Dość już mam ludzkich słabości. Ty możesz jechać do Doliny Ludzi Lodu jak sobie chcesz, ja ruszam po swojemu.

Nie był to najszybszy sposób przemieszczania się, ale nie musiał już liczyć na innych, to najważniejsze.

A Halkatla? Przebrała miarkę, już on zatroszczy się o jej marny koniec. Wielka Otchłań! Taka będzie jej kara, zasłużyła na nią! A tamci? Mieli ze sobą jasną wodę. I sporo go wyprzedzili.

Lynx, zagadkowy mężczyzna, patrzył, jak jego pan i władca prześlizguje się ponad ziemią, nie dotykając jej stopami.

Lynx przyglądał się temu obojętnie, a potem ruszył drogą. Na pewno dotrze na miejsce, być może nawet uprzedzi swego pana.

ROZDZIAŁ XII

Udało im się wypożyczyć największy samochód możliwy do wynajęcia w Oppdal. Teraz bowiem, kiedy przyłączył się do nich Gabriel, gromadka była dość liczna.

Przed opuszczeniem hotelu Marco odbył z Ianem Morahanem rozmowę w cztery oczy.

Czy ten człowiek naprawdę żyje od stu lat? z niedowierzaniem myślał Morahan. Przecież to młodzieniaszek! Ale taki ma autorytet!

Marco uśmiechnął się zakłopotany.

– To, co teraz powiem, może sprawić ci przykrość, ale chcę, żebyś dobrze się nad wszystkim zastanowił. Zejdziemy zaraz z głównej drogi i zapuścimy się w rzadziej zaludnione okolice. Najwłaściwszym posunięciem byłoby umieszczenie cię w szpitalu, ale wiem, że tego nie chcesz. Przyznaję, że cię rozumiem. Innym dobrym wyjściem byłoby wsadzenie cię do pociągu, byś spokojnie, bez przeszkód, mógł dotrzeć do Sandnessjoen. Nie mam jednak ochoty wypuszczać cię samego w takim stanie. Chciałbym, żebyś był z nami, kiedy twoje dni dobiegną kresu.

Morahan był wyraźnie wzruszony.

– Ale ja obiecałem Tovie, że nie będzie musiała zajmować się mną po śmierci.

– Z Tovą już rozmawiałem. Ona całkowicie się ze mną zgadza, nie chce cię teraz utracić. Pozostaje tylko pytanie, czego ty sobie życzysz. Wędrówka przez góry może być ogromnie męcząca. I śmiertelnie niebezpieczna, ale to akurat pewnie wcale cię nie przeraża. Jeśli mam być szczery, nie sądzę, byś mógł wiele wytrzymać.

– Ja już wybrałem – odparł Morahan. – Pójdę z wami. I chcę, abyście mnie pochowali w pięknych norweskich górach, w bezimiennym grobie. Wiesz, że jestem w połowie Norwegiem i nauczyłem się kochać ten kraj. Czuję, że mój dom jest raczej tutaj, a nie w Liverpoolu. I, Marco…

– Tak?

– Opiekuj się Tovą! Być może będzie potrzebowała waszego wsparcia.

– Wiem o tym – uśmiechnął się Marco. – Tova powiedziała mi o waszej umowie. Uważam, że postąpiliście słusznie. Tova jest bardzo samotna, spotkanie z tobą znaczyło dla niej więcej, niż możesz zrozumieć.

– Słodka, kochana dziewczyna – rzekł Ian z rozmarzeniem w oczach. – Dziękuję, że nas nie potępiasz! Ja sam byłem bardzo niepewny. Ale oczywiście… najprawdopodobniej ta noc nie będzie miała żadnych następstw.

– Przyszłość pokaże – stwierdził Marco.

– Przyszłość – cierpko powtórzył Ian. – Z tego co rozumiem, nawet dla was, być może, nie ma przyszłości. A już na pewno dla mnie.

– Starajmy skupić się na dzisiejszym dniu.

– Ja już teraz liczę raczej w godzinach. Ale cieszę się, że mam tak wspaniałych przyjaciół.

Wyszli do swych towarzyszy. Ian zbliżył się do Tovy i objął ją, dziewczyna zaraz się rozjaśniła. Przez cały ranek starała się trzymać blisko niego, często mocno ściskała go za rękę, jak gdyby bała się, że jej zniknie.

Zdawała sobie sprawę, że nastąpi to już wkrótce.

Halkatla tego ranka również była przygaszona. Marco przyjrzał się jej i nigdy jeszcze jego zwykle tak łagodne spojrzenie nie było równie surowe i badawcze. On wie, pomyślała niespokojna. On wie, choć pewna jestem, że Rune nie puścił pary z ust. Marco wie i tak.

Nie skomentował tego ani słowem, Halkatla wiedziała dlaczego. Na policję nie można jej było zgłosić. „Jak się nazywasz?” „Halkatla z Ludzi Lodu”. „Miejsce zamieszkania?” „Nigdzie nie zarejestrowane”. „Rok urodzenia?” „1370. Zmarła… w 1390”. Prawdopodobnie dojdą do wniosku, że mężczyzna palił w samochodzie, trzymał w ręku taki biały patyczek, nazywany papierosem, poza tym czuć było od niego gorzałką. Nikt nie będzie zgłębiać przyczyn wypadku. Zresztą on sam do niczego się nie przyzna; szkoda, jakiej doznał, była zbyt wstydliwa.