Выбрать главу

Nie mieli też czasu na dodatkowe opóźnienia.

Wreszcie wyruszyli z Oppdal.

Motocyklem jechał teraz Marco, wioząc z tyłu uradowanego Gabriela. Pozostali czworo siedzieli w samochodzie kierowanym przez Tovę.

Wybrali baśniową drogę ku Nerskogen, wijącą się wśród niezwykłych łąk i rosochatych drzew. Za Nerskogen nie było już tak pięknie, pojawił się normalny las, taki, jaki porasta wielkie połacie Norwegii.

Tova pozwoliła Marcowi wybierać drogę, z pewnością wiedział, którędy jechać. Nie był to najprostszy dojazd do Doliny, Marco stwierdził jednak, że jadąc tędy zyskują na czasie.

Kilka godzin później dotarli już do miejsca, z którego dalsza podróż samochodem była niemożliwa. Ostatni odcinek, wiodący wąskimi górskimi ścieżkami, musiał mocno dać się we znaki podróżującemu na tylnym siodełku motocykla Gabrielowi.

Podnieśli wzrok na góry. Tam mieli dotrzeć. Tova z lękiem spojrzała na Iana. Czas ich poganiał, nie mogli pozwolić sobie na spokojną wędrówkę, musieli posuwać się do przodu w bardzo szybkim tempie. Właściwie szaleństwem było ciągnąć chorego w taką drogę, ale nikt się nie wahał, najmniej sam Ian.

Tova spostrzegła jednak, że na widok pnących się nieubłaganie pionowo w górę zboczy zadrżał w przeczuciu nadciągającego końca.

– Mimo wszystko wydaje mi się, że nadłożyliśmy drogi – powiedziała do Marca.

– Owszem, nie jest to najkrótsza trasa do Doliny Ludzi Lodu, ale liczyłem, że nie będzie obstawiona przez popleczników Tengela Złego. Tak było bezpieczniej. Wejście do Doliny znajduje się po drugiej stronie tego łańcucha górskiego.

Ukryli samochód i motocykl wśród niskich brzóz i ruszyli w ostatni etap podróży do Doliny Ludzi Lodu.

Wszyscy milczeli. Wyczuwali powagę sytuacji.

Ledwie zdążyli wejść w pasmo lasu brzozowego, kiedy Ian zaczął mieć problemy. Tova ujęła go za rękę, by ułatwić mu wspinaczkę, ale niewiele to pomagało.

Wreszcie musiał się położyć na miękkim leśnym poszyciu, gdzie królowały jeszcze szarobure barwy zimy, a od ziemi ciągnęło lodowatym chłodem.

Tova siedziała przy nim, płakała, nie starając się nawet tego ukryć, a reszta grupy stała lub klęczała obok.

– Nie wolno ci, Ianie – szlochała Tova. – Nie wolno ci nas opuszczać!

Ian Morahan walczył o oddech. Wiedział, że to już koniec i że może jedynie życzyć sobie, by jak najmniej bolało. Wydawało się jednak, że nie ominą go cierpienia. Było mu słabo, przed oczami migotały czarne plamy, w uszach huczało.

Przez mgłę dostrzegał Marca stojącego u jego stóp. Światło padające od tyłu prześwietlało mu włosy sprawiając, że wokół głowy niezwykłego mężczyzny tworzyła się aureola. Ian słyszał błagania Runego i Halkatli: „Zrób coś, Marco, Spróbuj!”

Ian nie wypuszczał z dłoni ręki Tovy. Drugą rękę dziewczyna podłożyła mu pod kark. Cieszył się, że są przy nim wszyscy. Przyjaciele… Czy kiedykolwiek miał lepszych przyjaciół od tych, których poznał w swych ostatnich dniach? Nie chciał ich opuszczać, pragnął zobaczyć, jak powiedzie im się walka, w której wir teraz się rzucili. Tyle miał pragnień. I nigdy się nie dowie, czy zostawi po sobie potomka…

– Tova… – szepnął z wysiłkiem. – Opiekuj się nim, dla mnie! I… ucałuj je… ode mnie.

Zalana łzami pokiwała głową. Oboje wiedzieli, że prawdopodobnie ich krótki związek nie przyniesie dziecka. Ale wolno przecież marzyć.

Tova zdawała sobie sprawę, że z płaczem nie jest jej do twarzy, zapłakana wyglądała po prostu strasznie. Ale jakie to miało teraz znaczenie? Pierwszy raz w życiu nie przejmowała się swoim nieszczęsnym wyglądem.

Iana dręczył ból przeszywający całe ciało. Czuł protest organizmu wobec takiego wysiłku, miał wrażenie, że wszystko w nim zbiera się do walki, nic jednak nie mogło mu już pomóc.

W otępieniu ujrzał, że Marco podnosi ramiona.

– Odejdźcie na bok – rozkazał. – Odsuńcie się, ty także, Tovo! Schrońcie się pod tamten nawis!

Usłuchali, nie spuszczając wzroku z Marca.

Dlaczego? Dlaczego? skarżył się Morahan w duchu. Dlaczego nie pozwala im być przy mnie? Kiedy Tova siedziała u mego boku, nie czułem się tak samotny. O Boże, nie chcę umierać, mam po co żyć! Dopiero teraz o tym wiem. Nie odbieraj mi życia, jeszcze nie!

Co ten Marco robi? Ian przez mgłę dostrzegł, że odwrócił się od nich i wyciągnął ramiona najpierw na boki, potem w górę, dokładnie tak, jakby kogoś przyzywał. Niesamowity widok, urodziwy mężczyzna na tle nieba.

Tak trudno oddychać… Nie można złapać powietrza. Ból. Wszechogarniający ból. Wszystkie nerwy drżą, dłonie, ramiona, nogi, całe ciało ogarnęły drgawki.

Ian spróbował wyostrzyć wzrok. Marco odsunął się na bok. Ale w jego miejscu stał ktoś inny… A raczej coś innego.

Olbrzymie czarne skrzydła? Czyżbym już umarł? Wysokie stworzenie i tak niesamowicie piękne. Ale takie mroczne! Ubrane tylko w przepaskę na biodrach i czarną pelerynę zarzuconą na ramiona.

Moi towarzysze także wpatrują się weń jak oniemiali. A więc i oni je widzą?

Ale Marco klęka przy mnie. Podnosi moją głowę, górną połowę ciała. Mówi do mnie. Dookoła grzmi tak, że ledwie go słyszę.

– Leż spokojnie, Ianie! Nie opuszczę cię. To będzie bolało, bardzo bolało, ale ja i my wszyscy chcemy, żebyś żył. Okazałeś nam taką lojalność i jesteś dobrym człowiekiem. Prawie tak jakbyś był z Ludzi Lodu… Nie bój się!

Wówczas Ian zrozumiał, że historia o czarnych aniołach i pochodzeniu Marca była prawdziwa. Poczuł bezgraniczny szacunek.

Nie wyobrażał sobie większego bólu niż ten, który go teraz dręczył. I ta niemożność oddychania. To nieludzkie!

Czarny anioł podszedł bliżej, wyciągnął ramię w stronę umierającego. I nagle Iana Morahana oślepiło ostre światło, w powietrzu zaiskrzyło, raz po raz pojawiał się blask jak z potężnej błyskawicy. Jeśli poprzednio odczuwał ból, to teraz zapragnął powrotu do tego stadium. To bowiem, co zaczęło się dziać z jego ciałem, było tak brutalne, że powoli tracił przytomność. Miał uczucie, że coś miażdży mu każdy najdrobniejszy nawet staw, ciało rozrywane jest na kawałki, wydawało mu się, że krzyczy, ale tak nie było, bo śmiercionośne błyskawice dotarły także do płuc

Zostawcie mnie, zostawcie, błagał niemo. Pozwólcie mi umrzeć w spokoju, nie dręczcie aż do samego końca, to zbyt okrutne, czym sobie na to zasłużyłem?

Usłyszał, że Tova zanosi się płaczem, i pomyślał o niej jeszcze cieplej.

Rune podszedł z drugiej strony i uklęknął przy nim.

– Ja także musiałem przez to przejść, lanie, wiem więc, co teraz czujesz. Większego bólu fizycznego nie ma. – Choć Runemu było chyba jeszcze ciężej niż tobie, Ianie – powiedział Marco. – Bo on miał zostać przemieniony z maleńkiego korzenia w człowieka.

Wtedy Ian zaczął rozumieć, że ich celem nie było wcale dręczenie go do granic przekraczających możność pojmowania. Mózg jednak tak miał zamroczony bólem i walką ze śmiercią, że myśli nie chciały układać się w całość, pojawiały się zaledwie ich strzępki.

Czarny anioł przysunął się teraz tak blisko, że, zdawało się, wypełniał całe niebo. Hebanowa dłoń prześlizgiwała się po kolejnych organach, Ian odczuwał dojmujące kłucia, chwilami musiał też tracić przytomność, bo nie pamiętał wszystkiego.

Upłynęło sporo czasu, więcej niż pół godziny, jak później twierdził Gabriel, który z jakichś nie do końca zrozumiałych powodów mierzył czas.

Ian jednak nie był w stanie liczyć minut. Znalazł się w świecie nieznośnego bólu, w którym nie było miejsca na nic innego.