Выбрать главу

– Marco! – zawołała stłumionym głosem. – Ktoś za nami podąża!

Zatrzymali się natychmiast. Znajdowali się teraz w terenie o bardzo kiepskiej widoczności, na wyższej granicy lasu. Podłoże było tu na przemian podmokłe i kamieniste, brzozy rosły na tyle gęsto, że można jeszcze było mówić o lesie, ale co jakiś czas napotykali połacie porośnięte górską wierzbą, zmorą każdego wędrowca. Jej gałęzie czepiały się absolutnie wszystkiego, a pod ich plątaniną kryły się głazy, bagniska i wądoły. Marszu nie ułatwiały też olbrzymie bloki skalne, porozrzucane tu i ówdzie jakby od niechcenia. Sporo też było dość wysokich pagórków, za którymi mogło się czaić niebezpieczeństwo.

– Skąd wiesz? – spytał Marco.

– Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch.

– Mogło to być zwierzę.

– W takim razie zwierzę, które ma ręce.

Pokiwał głową. Rozejrzał się dookoła, ale wszędzie panował spokój.

– Szkoda, że to akurat tutaj. Powinniśmy iść bliżej siebie, ale to niemożliwe.

– Może właśnie dlatego to się tu pojawiło – zasugerowała Tova.

– Masz rację. Wiecie, kogo ogromnie mi teraz brakuje?

– Nataniela – jednogłośnie odpowiedzieli Tova i Gabriel.

– Właśnie. On ma taki autorytet.

– Tobie też go nie brakuje – stwierdziła Halkatla.

– Nie teraz. Odnoszę wrażenie, że jako człowiek jestem jakby ułomny. No cóż, musimy sobie jakoś poradzić. Rune, ty pójdziesz pierwszy. Następnie Ian. Potem Halkatla, Tova, Gabriel i ja. W ten sposób słabsi znajdą się między nami.

Tova zastanawiała się, czy ona zalicza się do słabych, czy silnych, nie śmiała jednak o to pytać. Jasne natomiast było, że należy chronić Iana i Gabriela.

Uznała, że ona jest silna.

Wkroczyli w niezwykle niebezpieczne pasmo wierzb.

Marco wkrótce znów ich zatrzymał.

– Miałaś rację, Tovo, coś tu jest. Nie wiem co, ale to jakieś nieduże stworzenie.

– Moim zdaniem jest ich więcej – powiedział Rune.

– Co najmniej dwa – przyznała Halkatla.

Marco pokiwał głową.

– Są takie małe, że nie widać ich ponad zaroślami, i wydaje się, że poruszają się jednakowo sprawnie bez względu na rodzaj terenu. Czy możemy założyć, że nie mamy do czynienia z żywymi istotami?

– Jestem tego samego zdania – stwierdził Rune.

Po złamaniu nogi nadal kulał, ale i tak niewiele ucierpiał.

Tova rzekła zamyślona:

– Ja idę za Halkatlą. Wydaje mi się, że oni coraz bardziej się do niej zbliżają.

– Ojoj! – zadrżała czarownica. – Sądzicie, że on, wiecie kto, odkrył moje oszustwo?

– Bardzo prawdopodobne – odparł Marco.

Gabriel spytał z wyraźnym lękiem w głosie:

– Jeśli to nieduże stworzenie… Czy to może być on we własnej osobie?

– Nie, nie – uspokoił go Rune. – Duchy podniosłyby alarm.

– Na pewno by nas ostrzegły – potwierdził Marco. – Ciekaw jestem, co też to może być… No cóż, idziemy dalej. Halkatlo, zamień się na miejsca ż Gabrielem! Chcę, żebyś szła tuż przede mną.

– Gabrielu, możesz być całkiem spokojny – powiedział Rune. – Ulvhedin jest teraz przy tobie.

– Wiem o tym – odparł chłopiec. – Od czasu do czasu bierze mnie za rękę.

– Tova, tobą opiekuje się Sol.

– Świetnie! – ucieszyła się Tova. – Witaj, Sol, gdziekolwiek jesteś! Ale czy wy pozostali nie macie żadnych opiekunów?

– Marco, Halkatla i ja nie mamy. Za to nad Ianem czuwa sam Tengel Dobry.

Zachwycona Tova pospieszyła z wyjaśnieniem dla Morahana:

– Lepiej nie mogłeś trafić! A więc duchy uznały cię za jednego z nas!

Nie wypowiedziała na głos tego, co po tych słowach przyszło jej do głowy, a mianowicie że mogło to oznaczać, że ich wspólnie spędzona noc wyda owoc.

– Czyżby kroiło się coś naprawdę poważnego? – zastanowiła się Halkatla.

– Tak, tak się wydaje, jeśli towarzyszą nam Tengel Dobry i Sol – zadumał się Marco.

Ruszyli dalej. Biedny Gabriel miał wielkie problemy, prawie przez cały czas głowa ledwie wystawała mu ponad zarośla wierzbowe, poruszał się jakby po dnie. I bardzo mu się nie podobały mroczne, wilgotne dziury między kamieniami i kępami trawy. Śnieg ostatniej jesieni musiał spaść wcześnie, bo zwiędłe zeszłoroczne liście wciąż wisiały na gałęziach i przez to chłopiec nie mógł się zorientować, gdzie jest.

Tova także nie należała do wysokich. Czasami znikała całkowicie i tylko jej siarczyste przekleństwa zdradzały, gdzie się znajduje.

Śnieg, tak… Zbliżali się do groźnych obszarów, których śnieg jeszcze nie opuścił. A jeśli nie odnajdą drogi do Doliny? Jeśli cały płaskowyż pokrywała gruba warstwa śniegu?

Marco jednak najbardziej przejęty był zdradliwym niebezpieczeństwem, czającym się niedaleko.

Nie podoba mi się to, myślał. W głębi ducha czuję, że dzieje się coś bardzo, bardzo niedobrego!

ROZDZIAŁ XIII

Nataniel przeżył trudny, bolesny dzień. Upływające godziny wbijały mu w serce kolejne włócznie, pozostawiając dotkliwe, nieuleczalne rany.

Pod chórem stały trzy trumny. Benedikte, Hanny i Abla.

Młodą Christel postanowiono pochować w rodzinnej miejscowości, nieco dalej na północ kraju.

Ellen… Jak zwykle jego myśli poszybowały do Ellen.

Ona nie miała nawet grobu. Jej… nie było nigdzie.

W kościele żałoba odebrała Natanielowi głos, nie mógł nawet odśpiewać psalmów. Próbował stłumić nienawiść, jaką żywił wobec Tengela Złego, który spowodował te tragedie. Pragnął żałować czysto, bez goryczy, ale to nie przychodziło mu z łatwością. Benedikte było teraz dobrze. Dożyła podeszłego wieku, a po śmierci przyłączyła się do przodków Ludzi Lodu. Fakt ten jednak wcale nie łagodził bezgranicznej tęsknoty żyjących.

Hanna… Vetle bardzo po niej rozpaczał, dzieci także. Wnuków nie było, przebywały u Tuli, w Górze Demonów, bezpieczne przed Tengelem Złym.

Ojciec Nataniela, Abel Gard.

Odszedł patriarcha, jego ośmiu synów wyniosło trumnę z wypełnionego po brzegi kościoła.

Kiedy wolnym krokiem szli alejkami cmentarza, Nataniel rozmyślał o swym stosunku do ojca. Abel nie był już młodym człowiekiem, od swej żony Christy, matki Nataniela, starszy był o siedemnaście lat.

Właściwie Abel i Nataniel nigdy naprawdę dobrze się nie rozumieli. Bliska fanatyzmowi religijność ojca wprawiała Nataniela w zakłopotanie. Nigdy nie mogli rozmawiać o Ludziach Lodu. Obaj jednak byli pełnymi życzliwości, porządnymi ludźmi, zawsze więc panował między nim ton ciepła. Ojciec na stare lata stał się nieco roztargniony, często cytował Biblię, Nataniel zaś unikał komentarzy na ten temat.

Mimo to jednak stojąc nad grobem ojca poczuł głębokie do niego oddanie. Chriście żyło się z nim dobrze. Stała teraz przy Natanielu, twarz przesłoniła czarną woalką, aby nikt nie widział płynących łez.

Christa odczuwała raczej smutek niż żałobę. Długa epoka w jej życiu dobiegła końca. Abel Gard był jej bezpieczną przystanią, nawet przez jeden dzień nie żałowała, że go poślubiła.

Ale jej miłość, uczucie tak silne, że potrafiło nawet niszczyć, miał tylko jeden mężczyzna: Linde-Lou.

Tak dawno temu… A jednak zachowała tę krótką historię miłosną jak najcenniejsze wspomnienie. Wszystko było przeciw nim, wiedzieli, że nigdy nie będą mogli być razem. Ale raz w życiu mogła pokochać gorącą, silną i czystą miłością. Nie każdemu bywa to dane.

Zbliżyła się do grobu męża i rzuciła różę na trumnę. Nataniel szedł za nią.

Wokół grobu skupili się wszyscy jego przyrodni bracia i wnuki Abla, przybyli, aby pożegnać się z głową rodu. Pozostawił po sobie wielu następców.