Выбрать главу

– Na pewno – spokojnie odrzekł Targenor. – Zmobilizujemy wszystkie siły, wszystkie nasze oddziały.

ROZDZIAŁ XIV

– Utknęłam w tych gałęziach! – zawołała Tova. – Te przebrzydłe wierzby, mogłoby się wydawać, że są żywe!

Gabriel idący przed nią miał podobne problemy, ale był tak mały, że walczył z czepliwymi pędami na niższym poziomie. Od czasu do czasu sponad zarośli wyłaniała się tylko jego czarna grzywka.

Nagle, kiedy Tova zajęła się uwalnianiem nogi ze splątanych zarośli, całkiem zniknął.

W tym miejscu w podłożu była jama i Gabriel w nią wpadł. Spotkało go to nie po raz pierwszy, wymamrotał więc tylko kilka słów, których matka i ojciec z pewnością by nie zaakceptowali, i podjął próby uwolnienia się z pułapki.

Wówczas jednak zdarzyło się coś okropnego, i to tak prędko, że nie zdążył nawet krzyknąć. Jakaś nieduża istota rzuciła się na niego od tyłu i lodowatą dłonią zakryła mu usta. Coś podcięło mu nogi i nagle pojawił się jeszcze ktoś, niemal równie mały. Wystarczył jeden ruch ręki stworów, a Gabrielowi pociemniało w oczach. Oślepłem, pomyślał, ogarnięty paniką. Próbował krzyczeć, ale nieduże istoty poruszające się zwinnie jak wiewiórki błyskawicznie odciągnęły go na bok.

Stracił przytomność.

– Pomóż mi się z tego wyplątać, Halkatlo – stęknęła Tova, wściekła na karłowate wierzby. Halkatla pospieszyła jej na ratunek, pozostali towarzysze także ruszyli w stronę dziewcząt.

– Gdzie Gabriel? – spytał Ian, który szedł przed chłopcem.

Wszyscy przystanęli.

– Gabrielu! – zawołał Marco, a jego głos odbił się echem od skalistych szczytów.

Cisza, jaka potem zapadła, przytłaczała swym ogromem.

– Boże – jęknęła Tova. – Byłam taka zaaferowana… Nie widziałam…

– Nikogo nie będziemy obwiniać – ostro przerwał jej Marco. Pobiegł do przodu, a Ian i Rune się cofnęli. Wszyscy zmierzali do miejsca, w którym powinien być Gabriel.

Zniknęli wśród krzaków, przeszukiwali szczeliny i jamy.

Przyłączyła się do nich Halkatla.

– Tova nareszcie się wyplątała. Znaleźliście chłopca?

– Nie.

Marco wydobył się na powierzchnię.

– Nie mogę tego zrozumieć – szepnął pobielałymi wargami.

Gdy pozostali wyłonili się ponad krzewy, brakowało kolejnej osoby.

– Tova? – zdziwił się Marco.

I tym razem także nie otrzymał odpowiedzi.

– Tova! – powtórzył Ian. – Tova, odezwij się!

Znów straszna cisza była jedynym odzewem. W oddali śniegowa chmura skryła najwyższy ze szczytów. Ciągnący się od niej szarobiały welon zapowiadał, że śnieg wkrótce dotrze i do nich.

Tak tu pusto…

– Tova! Gabriel! – zawołał Marco z przerażeniem w głosie.

Znowu podjęli poszukiwania. Próbowali odnaleźć Tovę w miejscu, gdzie była jeszcze przed chwilą, szukali po bokach i z tyłu, ale teraz już nikogo nie pozostawiali samego. Zniknęło dwoje najniższych, więc pilnie baczyli na Halkatlę, którą od czasu do czasu także całkiem kryły wierzbowe krzewy. Halkatla przyszła wszak na świat wtedy, gdy ludzie na ogół nie osiągali zbyt wysokiego wzrostu. Była też mniejsza od pozostałych z racji płci.

Wreszcie się zatrzymali i rozejrzeli dokoła. Słychać było jedynie ich zmęczone, świszczące oddechy. W swych twarzach mogli wyczytać nawzajem desperację i rozpacz.

– Ulvhedinie! – krzyknął Marco. – Gdzie jest Gabriel? Sol! Gdzie Tova?

Nie doczekali się jednak żadnej odpowiedzi.

Rune starał się zachować spokój.

– Bez względu na to, gdzie jest Tova i Gabriel, ich opiekunowie są z nimi. A zatem, jeśli nas nie słyszą, muszą być gdzieś daleko.

Wszyscy czworo byli bliscy płaczu.

– Nędzni tchórze! – rozległo się nagle ochrypłe wołanie, dochodzące zza ciągnących się przed nimi pagórków. W tym samym momencie zasłona śniegu przesłoniła im widok.

Popatrzyli po sobie.

– Kto to był? – spytał Ian.

Twarz Marca pokryła się kredową bladością, zanim jednak zdążył odpowiedzieć, usłyszeli:

– Chcecie ich? No, to po nich przyjdźcie!

– To był inny głos – stwierdziła Halkatla. – Bardziej dziecinny.

– Idziemy – nakazał Rune.

Podjęli na nowo mozolną wędrówkę. Zmęczeni i przygnębieni przedzierali się przez oporne krzaki, aż wreszcie dotarli do twardego podłoża.

Tam zobaczyli Sol. Stała odwrócona do nich plecami, zajęta rozmową z dwoma niezwykłymi istotami. Kiedy do niej podeszli, odwróciła się. Twarz miała niezwykle surową, ściągniętą powagą. Z jej oczu zniknął zwykły szelmowski błysk.

– Marco, ty i ja daliśmy się złapać w najgroźniejszą w naszym życiu pułapkę. Sami sobie z tym nie poradzimy, przyjacielu. Dlatego wezwano Nataniela, wkrótce powinien tu być.

Ian patrzył na nich zdziwiony. Wydawało mu się, że Marco z tych dwu mężczyzn jest silniejszy. Nataniela traktował jako niepoprawnego marzyciela, nikogo więcej.

Teraz jednak zrozumiał, że i Marco ma swoje słabości. Piękny mężczyzna wpatrywał się w dwie nieduże istoty, oddychając szybko, z trudem. Ian usłyszał, jak szepcze: „Nie, nie, nie mam na to sił!”

– Prawda? – powiedziała do niego Sol.

Dla Iana ostatnie pół godziny było bardzo trudne. Zniknęła Tova i to zmusiło go do zastanowienia się nad uczuciami, jakie dla niej żywił. Jeszcze całkiem niedawno wmawiał sobie, że Tova i on są wyłącznie kompanami, bardzo dobrymi przyjaciółmi, którzy z pewnych szczególnych względów postanowili iść razem do łóżka. Zdecydowali się jednak na ten krok świadomie i na trzeźwo, bez gorętszych uczuć.

Teraz, ku swemu zdumieniu, był napięty jak struna, targał nim lęk o dziewczynę. I ogromnie mu jej brakowało. Pokochał ją! Jak mocne jest to uczucie, nie był w stanie ocenić, ale jasne się stało, że znaczy ona dla niego więcej niż przypuszczał.

A teraz…? Tova i Gabriel leżeli nieprzytomni na ziemi przed dwiema małymi bestiami. Mniejsza z nich przyłożyła wąski, ostry sztylet do niczym nie osłoniętego gardła dziewczyny. Nie było wątpliwości, że go użyje, jeśli uzna, że tak trzeba.

Ian Morahan poczuł, jak żelazna obręcz zaciska mu się wokół serca. Pragnął odzyskać Tovę. Życie bez niej wydało mu się nagle nieznośne.

Nareszcie przyjrzał się dwóm złym istotom. Byli to młodzi chłopcy. Stojąc w bezpiecznej odległości, naśmiewali się z nich pogardliwie. Jeden, niemal rówieśnik Gabriela, jednocześnie brzydki i ładny, miał wyrazistą twarz, z żółtych oczu bił ogrom zła. Obaj młodzi ludzie byli do siebie niezwykle podobni, tylko temu drugiemu, starszemu – może dwudziestolatkowi – brakło choćby śladu fascynującej urody młodszego. Stanowił uosobienie brzydoty, jego ciało wydawało się sękate, jakby pokurczone. Niewysocy, z powodzeniem mogli się obaj skrywać wśród karłowatych wierzb.

– Coście zrobili Tovie? – zawołał zrozpaczony Morahan. – I małemu Gabrielowi?

Jeden z młodzieniaszków brutalnie dźgnął Tovę czubkiem buta.

– Macie tu te swoje śmiecie. Możecie je dostać. Za Halkatlę.

– Oczywiście! – Halkatla natychmiast zrobiła krok do przodu.

Rune mocno złapał ją za ramię i przytrzymał.

– Nie idź tam! Tengel Zły wyśle cię do Wielkiej Otchłani.

– Ale…

Rune gestem nakazał jej milczenie.

Marco sprawiał wrażenie kompletnie niezdolnego do działania. Ian nigdy jeszcze nie widział człowieka, na którego twarzy malowałaby się taka rozpacz.

Spostrzegł jednak coś jeszcze. Na pagórku za dwiema okropnymi istotami stał Ulvhedin, opiekun Gabriela. Wydawało się jednak, że olbrzym nie śmie niczego przedsięwziąć, obawiając się ryzykować życie chłopca.

I wtedy zjawił się Nataniel. Wyłonił się z zamieci śnieżnej, szalejącej między szczytami.