Rione patrzyła przez dłuższą chwilę gdzieś w przestrzeń.
— Kapitan Tania Desjani obawia się — odpowiedziała wreszcie — że skrzywdzę człowieka, którego ona uwielbia.
— Do cholery, Wiktorio…
— Ja nie żartuję, John. — Westchnęła ciężko i wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. — Pomyśl sam! — zażądała ostrym tonem. — Co zabraliśmy z Sancere?
— Sporo rzeczy.
— Łącznie z przestarzałą, ale bardzo długą listą jeńców wojennych Sojuszu. — Ku wielkiemu zdziwieniu Geary’ego Wiktoria zadrżała wyraźnie, mówiąc te słowa. — Wiesz doskonale, że Syndycy już dawno przestali się z nami wymieniać listami jeńców. Wiesz, jak wielu ludzi z tej listy uznanych zostało za poległych? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że są na niej nazwiska ludzi, którzy według nas na pewno zginęli? — Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała.
— Twój mąż. Jego nazwisko znajdowało się na tej liście? — W końcu Geary załapał.
Zacisnęła z całej siły obie pięści, ale mimo to wciąż się trzęsła.
— Tak.
— Ale przecież powiedziałaś, że byłaś stuprocentowo pewna jego śmierci.
— Ludzie, którzy uciekli z jego okrętu, byli pewni! — krzyknęła, jednakże Geary wiedział, że nie krzyczy na niego. Zresztą zaraz się uspokoiła, oddychała powoli, robiąc długie wdechy. — Ale na liście jeńców znalazłam jego nazwisko i numer identyfikacyjny. Wynika z tego, że był ciężko ranny, ale żył, gdy go pojmano.
Geary czekał jeszcze przez chwilę, ale nic więcej nie powiedziała.
— To wszystko?
— Tak, to wszystko, John. Wiem, że Syndycy pojmali go żywcem. Wiem, że był ciężko ranny. Nie wiem tylko, czy udało mu się przeżyć choć jeden dzień w niewoli. Nie wiem, czy syndyccy medycy w ogóle się nim zajęli. Nie wiem nawet, czy zesłano go do obozu pracy. Nie wiem, czy nie zmarł później z wycieńczenia… — przerwała. — Nic więcej nie wiem.
Wiktoria Rione, kobieta potrafiąca opanować każde emocje, teraz wprost emanowała bólem. Geary podszedł, wziął ją w ramiona, poczuł, jak wszystko w niej drży.
— Przepraszam. A niech mnie, przepraszam.
— Nie wiem, czy on nadal żyje — mówiła teraz ściszonym głosem. — Nie wiem, czy zginął. Jeśli jednak mu się udało i siedzi teraz w którymś z obozów pracy, szanse na to, że się o tym dowiem, że go jeszcze kiedyś zobaczę, są niemal równe zeru. Ale on może wciąż żyć. Mój mąż, człowiek, którego kocham…
Geary pojął w tej chwili, że dowiedziała się o liście kilka tygodni po tym, jak kochali się pierwszy raz. Co za ironia losu! Nie rozumiał, dlaczego żywe światło gwiazd pokarało Rione w tak okrutny sposób.
— Już dobrze… Nie musisz nic więcej mówić…
— Owszem, muszę. Przez dziesięć lat byłam wierna jego pamięci, potem oddałam się tobie, aby chwilę później otrzymać wiadomość, że on może nadal żyć. — Rione odepchnęła Geary’ego i znów odwróciła wzrok. — Kolejny figiel losu, nieprawdaż? Uważałam, że postępuję właściwie, John. Wydawało mi się, że nie uchybiłam swym postępkiem mojemu dawno zmarłemu mężowi, że postąpiłam zgodnie z jego wolą. Lecz teraz wiem, że pozbawiłam go tym czynem honoru. Siebie przy okazji też, ale przede, wszystkim jego.
— Nie!… — zaprzeczył żywiołowo Geary, nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Dopiero gdy przerwał zaskoczony własnym wybuchem, zaczął staranniej dobierać słowa. — Nikogo nie pozbawiłaś honoru. Ale… jeśli natkniemy się na obóz pracy w kolejnym systemie i on w nim będzie… odejdziesz z nim czy zostaniesz ze mną?
— Odejdę z nim — odparła bez zastanowienia. — Wybacz mi, John, taka jest prawda i ja jej nie zmienię. Już na samym początku uczciwie powiedziałam ci, do kogo na zawsze należy moje serce. — Raz jeszcze odetchnęła głęboko, starając się opanować emocje. — Desjani także o tym wie. To ona znalazła nazwisko mojego męża na liście i przyszła z tą informacją do mnie, mimo że to nie należało do jej obowiązków. Ta twoja kapitan Desjani jest naprawdę oddana flocie, przynajmniej w jej rozumieniu tego słowa. Ją również skrzywdziłam, nie mając do niej zaufania, i zaszokowałam, kiedy powiedziałam, że już widziałam tę listę, ale zachowałam to dla siebie. — Rione utkwiła spojrzenie w Gearym. — Uważała, że źle postąpiłam, że nie powinnam była przed tobą ukrywać czegoś równie ważnego. Nie chciała, żebyś poczuł się zraniony, kiedy się dowiesz.
Tak, to było podobne do Desjani. Geary nie miał powodu, by nie wierzyć Wiktorii.
— A kiedy odmówiłaś wyjawienia mi swojej tajemnicy…
— I tak nie powtórzyłaby nic tobie. To nie w stylu dumnej i szlachetnej kapitan Desjani. — Wiktoria skrzywiła się i pokręciła głową. — Nie zasłużyła sobie na to, żebym tak o niej mówiła. Po prostu chciała cię chronić. Tania Desjani jest osobą honorową. Jeśli zasługujesz na kogoś, to właśnie na nią.
— Słucham? — Wiktoria coraz szybciej przeskakiwała z tematu na temat. — Ja na nią zasługuję? Jest jedną z moich podwładnych. Nigdy nie dała najmniejszego znaku, że…
— Bo nie mogła… — przerwała mu Rione. — Jak już wspomniałam, ta kobieta ma honor. Ale nawet gdyby była gotowa narazić go na szwank, w tym wypadku nigdy tego nie zrobi, bo to ugodziłoby w twój honor. Ja to co innego. Jestem politykiem. Wykorzystuję ludzi. Ciebie też wykorzystałam.
— Niczego mi nie obiecywałaś — odparł Geary. — Do licha, Wiktorio, czy naprawdę powinienem czuć się uwiedziony? Teraz, kiedy ty wyglądasz jak ostatnie nieszczęście?
— Zostałeś wmanewrowany w paskudną sytuację, dzieliłeś łoże z kobietą, której mąż być może nadal żyje! — krzyknęła Rione, znów tracąc nad sobą kontrolę. — Splamiłam twój honor i dałam twoim wrogom doskonałą okazję do ataku na ciebie! Dlaczego nie wściekasz się na mnie?
— Kto jeszcze wie o tej sprawie? — zapytał zaskoczony Geary.
— No… — Rione machnęła gniewnie dłonią. — Ja, ty i szlachetna kapitan Desjani. To na pewno. Inni ludzie też mogli dotrzeć do tej informacji, tylko czekają z jej upublicznieniem na moment, w którym najmocniej cię to zaboli. Musisz przyjąć do wiadomości, że prędzej czy później twój honor zostanie zakwestionowany z mojego powodu.
— Przypominam sobie, że kiedyś powiedziałaś, iż potrafisz zadbać o własny honor. Ja też to potrafię.
— Naprawdę? — Rione wzięła długi, głęboki wdech. — Gdybyś chciał poznać moje zdanie w tej materii, powiedziałabym, że nie brzmisz specjalnie przekonująco. Dlaczego stajesz w mojej obronie?
— Bo żaden szanujący się człowiek nie mógłby cię oskarżać z powodu tak głupiej pomyłki…
— Żaden człowiek? Mówisz też w imieniu mojego męża, John? — Rione wbiła w niego spojrzenie. — I co ja mam mu powiedzieć? Co mam powiedzieć moim przodkom? Nie rozmawiałam z nimi od momentu, w którym odkryłam prawdę. Nie potrafiłam…
Geary obserwował ją przez chwilę, milcząc.
— Chcesz ze mną porozmawiać naprawdę szczerze?
— Czemu nie? Jedno z nas powinno się w końcu zdobyć na szczerość — odparła ze złością Rione.
— No to posłuchaj o paru rzeczach. — Geary trzymał nerwy na wodzy; przemówił głosem, jakim zazwyczaj wydawał rozkazy na mostku. — Po pierwsze, mój honor nie został splamiony. Twój zresztą też nie. Splamienie honoru wymaga świadomego uczestnictwa w niehonorowym akcie.
— To nie…
— Nie obchodzi mnie, jak to ludzie teraz widzą! Sto lat temu wszyscy to rozumieli! Nie macie większych problemów po całym stuleciu wojaczki? Chcecie uczynić życie jeszcze trudniejszym, próbując zachować niemożliwie wyśrubowane standardy? — Rione obserwowała go z otwartymi na całą szerokość oczami. — Nie mam prawa mówić ci, jak ty to powinnaś przyjmować, ale mogę ci wyjaśnić, co ja czuję. — Geary kontynuował wywód: — Po drugie, nie pomagasz w niczym, tak się upadlając. Cóż, w jakimś wyidealizowanym świecie honoru zapewne twoje zachowanie byłoby na miejscu. Tutaj nie jest.