Выбрать главу

Geary uśmiechnął się pod nosem.

— Zapewniam pana, że nie podpadam pod kategorię cudów, kapitanie Badaya.

— Wiem — przyznał oficer. — Jest pan tylko człowiekiem. I właśnie to sprawiło, że przyłączyłem się do ludzi, którzy w pana wierzą. Nie podzielam ich abstrakcyjnych wierzeń w pana pochodzenie, ale zgadzam się co do jednego: dowiódł pan nie raz, że jest wyjątkowym dowódcą. Nie spotkałem jeszcze oficera, który tak prowadziłby flotę i odnosił tak błyskotliwe zwycięstwa. I dlatego muszę z panem poważnie porozmawiać. Jeśli dotrzemy do przestrzeni Sojuszu, będzie to wyłącznie pana zasługą. Dokonał pan czegoś, co jeszcze nikomu się nie udało.

Geary nagłe pojął, ku czemu może zmierzać ta rozmowa, i zaczął się modlić, by jego domysły okazały się mylne.

— Jakże wielką pomyłką byłoby, gdyby pan, człowiek, który posiada tak wielki talent, człowiek, który może rzeczywiście doprowadzić do zakończenia tej wojny, chodził na pasku głupców z Rady Najwyższej i senatu Sojuszu, tych samych, którym zawdzięczamy wiele dziesięcioleci wyniszczających walk — stwierdził Badaya. — W panu zachował się idealizm z przeszłości, ten, który tak dobrze nam służył, ale powinien pan przyjrzeć się uważniej temu wszystkiemu, co wydarzyło się w Sojuszu w ciągu ostatnich stu lat. Powiedział pan, że politycy powinni odpowiadać przed narodem, ale oni od wielu lat nie dbają o nic, tylko o własne interesy. Bawią się polityką, igrając nie tylko z losem Sojuszu, ale i wszystkich broniących go żołnierzy. Ilu już zginęło w tej niekończącej się wojnie, zarówno cywili, jak i wojskowych, tylko dlatego, że pozbawieni wyobraźni rządzący nie potrafili podjąć decyzji, które tak naprawdę powinny zapadać wśród ludzi narażających własne życie na frontach?

Geary pokręcił głową.

— Kapitanie Badaya…

— Proszę mnie wysłuchać! Pan może to jeszcze zmienić. Może pan wyzwolić Sojusz rąk polityków, którym narody nie wierzą i nie ufają. Kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, może pan zażądać władzy potrzebnej do podjęcia decyzji, które zakończą tę wojnę i towarzyszącą jej krwawą łaźnię. — Badaya skłonił się komodorowi. — W tej flocie jest wielu dowódców, którzy wierzą w takie rozwiązanie. Zostałem poproszony, abym zapewnił pana, że ich wiara nie opiera się na pańskiej legendzie. No tak, są też tacy, którzy się panu wiecznie przeciwstawiają. Ale poradzimy sobie z nimi dla dobra nas wszystkich.

Jeszcze nigdy Geary nie otrzymał tak jasnego i wyraźnego zaproszenia do objęcia dyktatury. Oficer tej floty właśnie otwarcie nawoływał go do zdrady, a on nic z tym nie mógł zrobić, albowiem bez takich ludzi jak Badaya nie doprowadziłby tej floty do domu.

— Popieram… tok pańskiego rozumowania. Jestem… wdzięczny za tak wysoką ocenę mojej osoby. Ale niestety nie mogę przyjąć pańskiej oferty. Stałoby to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę jako oficer Sojuszu.

Badaya raz jeszcze się ukłonił.

— Nie spodziewałem się, że przyjmie pan naszą ofertę od razu. Nie należy pan do ludzi, którzy dokonują znaczących zmian bez stosownego namysłu. Chcieliśmy jedynie, aby pan był świadomy, czego można dokonać z poparciem, jakie pan posiada. Może pan spokojnie rozważać tę propozycję, dopóki nie dotrzemy do przestrzeni Sojuszu. Wtedy, gdy zobaczy pan, jacy naprawdę są politykierzy zasiadający w Radzie Najwyższej i senacie, sam pan poczuje potrzebę zmian.

— Kapitanie Badaya, bardzo podobnie wypowiadał się kapitan Falco, chociaż w jego przypadku chodziło raczej o ustanowienie jedynym władcą jego.

Badaya skrzywił się.

— Kapitan Falco znany był z tego, że pokłada zaufanie wyłącznie w sobie. Nigdy go nie lubiłem. Ale pan jest inny. Tak inny, jak pańskie błyskotliwe zwycięstwo na Ilionie w porównaniu z klęską, jaką poniósł Falco na Vidhi.

Powiedz to. Powiedz to wprost — krzyczał do siebie w duchu. Nie mógł przecież pozwolić, by ktokolwiek pomyślał, że kiedykolwiek rozważy tę propozycję na poważnie.

— Kapitanie Badaya, nie jestem kapitanem Falco, więc nie potrafię sobie nawet wyobrazić okoliczności, w których odebrałbym władzę cywilnemu rządowi Sojuszu.

Badaya nie wyglądał na urażonego tymi słowami, po prostu skinął głową z szacunkiem.

— Spodziewaliśmy się, że odpowie pan w podobny sposób. W końcu jest pan Black Jackiem Gearym. Ale Black Jack służy Sojuszowi, prawda? Prosimy pana, aby rozważył pan możliwość zrobienia czegoś dobrego dla naszej ojczyzny. Narody Sojuszu potrzebują pańskiej pomocy, kapitanie Geary, musi je pan ocalić, tak jak ocalił pan tę flotę. Nie wierzyłem w to, kiedy widziałem, jak pana ratowano, ale swoimi czynami sprawił pan, że teraz w to wierzę. Proszę jednak nie oczekiwać pochwał ze strony polityków, kiedy wróci pan z tą flotą do przestrzeni Sojuszu. Kiedy zauważą, że może pan stanowić dla nich zagrożenie, zrobią wszystko, by pana usunąć. Zapewniam jednak, że każdy nakaz aresztowania pana spotka się z ostrą reakcją sporej części tej floty. Dziękuję panu za poświęcony czas, sir. — Badaya zasalutował, poczekał, aż Geary odpowie tym samym, a potem przerwał połączenie.

Komodor opadł ciężko na fotel i złapał się za głowę. Cholera. „Prosimy pana, aby rozważył pan możliwość zrobienia czegoś dobrego dla naszej ojczyzny.” O przodkowie, ocalcie mnie przed tymi, którzy mnie wielbią, z wrogami poradzę sobie sam. Kiedy odkryłem na Baldurze, że ludność Syndykatu zaczyna się buntować przeciw swoim władcom, sądziłem, że to wspaniała wiadomość. Że Syndycy mogą się zwrócić przeciw własnemu rządowi. A teraz dowiaduję się, i to w tak czytelny sposób, że spora część oficerów floty Sojuszu także nienawidzi rządu. Czyż nie byłoby ironią losu, gdyby oba rządy, Sojuszu i Syndykatu, upadły z powodu niepokojów społecznych wywołanych ciągnącą się w nieskończoność wojną? Ale czym by się to skończyło? Wieloma lokalnymi wojenkami o zagarnięcie sąsiednich systemów gwiezdnych? Co będzie, jeśli stanę przed takim wyborem? Albo będę obserwatorem upadku obu cywilizacji, albo wybiorę rodzaj dyktatury, którą proponuje mi Badaya w imieniu swoich przyjaciół.

Sześć

Muszę z tobą porozmawiać. — Geary’emu łamał się głos, kiedy mówił do interkomu. Wiedział o tym. Ale nie mógł nic na to poradzić.

Rione nie odpowiadała.

— Niech to wszystko szlag, pani współprezydent, chodzi o los Sojuszu. Chodzi o Black Jacka.

Jej słowa, gdy w końcu dotarły do jego uszu, raniły niczym ostry nóż.

— Rozważę pana prośbę. A teraz proszę dać mi spokój.

Geary przerwał połączenie i wbił spojrzenie w grodź. Część jego floty gotowa była na bunt przeciw niemu, część chciała, by on zbuntował się przeciw Sojuszowi, a pozostali po prostu pragnęli walczyć pod jego rozkazami. Nie miał jednak pojęcia, jak ci ostatni się zachowają, jeśli przyjmie ofertę drugiej grupy oficerów. Czy ta flota skończy, walcząc ze sobą w trzech czy tylko w dwu frakcjach?

Sprawy przedstawiałyby się zupełnie inaczej, gdyby nie miał pojęcia o wrotach hipernetowych, o bardzo realnych szansach na to, że rząd Sojuszu dowie się o ich niszczycielskiej sile i przegłosuje użycie ich jako broni. Tu nie chodziło już o ocalenie Sojuszu, ale całej ludzkiej rasy.

Nie wiedział, czy wystarczy mu sił, aby przeciwstawić się tej pokusie, zwłaszcza że wciąż pozostawało dlań tajemnicą, które z wyjść zaprowadzi go na właściwą drogę, jeśli stawką w tej grze będzie przetrwanie ludzkości.