— Kilku kapitanów wie doskonale, kim jestem — powiedział, ale wątpliwość została zasiana. Złościł się, kiedy wywlekano Black Jacka, zupełnie jakby miał do czynienia nie z legendą, ale żywym człowiekiem. — Nie sądzę, żebym usiłował czegokolwiek dowieść.
— Dziękuję ci za to oświadczenie woli. Ale proszę cię o jedno: nie daj się ponieść zazdrości o Black Jacka. — Rione pokręciła głową. — Nadal uważam, że posuwanie się w stronę przestrzeni Sojuszu było bardzo niebezpieczne. Do tej pory się udawało, ale Syndycy przyuważyli nas na Ixionie. Wciąż się zastanawiam, czy nie zdecydowałeś się na taki ruch, bo Black Jack tak właśnie by postąpił.
Może i tak. Ale z drugiej strony — czy kapitanowie nie naciskali, nie chcieli w końcu ruszyć w stronę domu? Dokonać czegoś niebezpiecznego, ale i brawurowego? Wiedział o tym i dał im, czego chcieli.
— Nie mogę udawać, że nie widzę, czego chcą oficerowie mojej floty. Wiesz o tym doskonale.
— Wiem. Ale oni potrzebują rozważnego i rozsądnego kapitana Geary’ego, nie Black Jacka. — Cofnęła się o krok. — Przemyśl to, co ci powiedziałam. Muszę się teraz zająć okrętami Republiki Callas. Zobaczymy się wieczorem, jeśli wszystko będzie w porządku.
— Dobrze. — Patrzył, jak Wiktoria odchodzi, potem zawrócił do swojej kajuty.
Czy naprawdę starałem się dorównać albo nawet przewyższyć dokonania Black Jacka? — zapytał się w myślach. — Nie. Nieustanne zmaganie się z jego legendą dało mi siły, które pozwoliły na doprowadzenie tej floty tak daleko. Wcale nie starałem się przechytrzyć Black Jacka. Od momentu przejęcia dowodzenia nad tą flotą starałem się przechytrzyć wyłącznie Syndyków. A teraz oni, mając w pamięci tak wiele moich posunięć, starają się przechytrzyć mnie w identyczny sposób. Jak mógłbym przechytrzyć zarówno siebie, jak i Syndyków? Muszę z kimś porozmawiać na ten temat. Ale z kim? Duellos, Tulev, Cresida… oni wszyscy zawsze służyli mi dobrą radą, ale ich opinie będą skażone wyszkoleniem wojskowym, które nie jest obce także Syndykom. Rione jest ostrym politykiem, ale gdy przychodzi do podejmowania decyzji o losie floty, zaczynają się schody. Desjani… cóż, Wiktoria ma rację. Tania nie wierzy, że mogę się mylić. Kto zatem mi pozostaje? Nie mogę przecież iść do moich przeciwników, aby zapytać o radę, przecież tacy ludzie jak Midea, Casia, Numos albo Faresa nie są w stanie mi pomóc. Albo Falco. Falco! Rione by mnie chyba zabiła za coś takiego. Mimo to ciekaw jestem, co doradziłby mi Falco. Ten człowiek jest naprawdę szalony, ale… skoro szukam opinii całkowicie różniącej się od mojego punktu widzenia…
Siedem
Jak miewa się kapitan Falco? — zapytał Geary absolutnie obojętnym tonem, jakim powinien wyrażać się każdy oficer, pytając o stan zdrowia kolegi. Nie chciał, by ktokolwiek mógł powiedzieć, że nabija się z szalonego oficera.
Lekarz floty spoglądał na niego z ekranu, marszcząc lekko brwi.
— Czuje się szczęśliwy.
Oznaczać to mogło tylko jedno: Falco nadal pozostawał w objęciach szaleństwa. Gdyby dotarł do niego choć cień świadomości, że przebywa aktualnie w więziennym areszcie, zamiast dowodzić flotą, byłby z pewnością wściekły.
— Próbowaliście go z tego stanu wyciągnąć?
— Staramy się utrzymać go w stanie stabilnym — odparł lekarz. — Takie otrzymaliśmy rozkazy i takie też są procedury, jeśli nie ma możliwości kontaktu z kimś spokrewnionym, kto mógłby zdecydować o warunkach terapii. Staramy się nie dopuszczać do pogorszenia stanu pacjenta i pilnujemy, żeby nie zrobił sobie krzywdy w napadzie szału. Kapitan spędza większość czasu na planowaniu następnych kampanii i nadzorowaniu administracyjnych potrzeb wirtualnej floty, do której daliśmy mu dostęp.
— Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, konsylium lekarskie wciąż przeprowadzało badania oceniające stan pacjenta. Czy może mi pan już powiedzieć, jakie mamy szanse na wyleczenie kapitana Falco? — zapytał Geary, choć prawdę powiedziawszy, niespecjalnie miał ochotę na poznanie prawdy.
— Proszę o chwileczkę cierpliwości, sprawdzę jego kartotekę. — Postać lekarza zniknęła z ekranu, zastąpił ją obraz kontrolny przedstawiający grupę medyków w akcji. Geary robił wszystko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi zachowaniem rozmówcy, jakże bardzo przypominającym mu praktyki łapiduchów wobec chorych z jego czasów, a kto wie, czy nie na przestrzeni ostatnich kilku tysięcy lat.
Wreszcie doktor pojawił się znów na ekranie.
— Istnieje szansa na wyleczenie. Ale niewielka, jeśli mogę wyrazić swoją opinię. I raczej tylko w odniesieniu do niektórych symptomów. — Lekarz co rusz zmieniał zdanie. — Możemy stopniowo ograniczać omamy dręczące kapitana Falco, ale z tego co wyczytałem w historii choroby, pacjent cierpiał na nie na długo przed tym, zanim do nas trafił. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że tkwił w złudzeniach od tak dawna, iż jego świadomość może nie przyjmować nawet niewielkich korekt, które stanowią podstawę terapii.
— Cierpiał na tę chorobę na długo przedtem? Twierdzi pan, że przypadłość kapitana Falco rozwinęła się podczas jego pobytu w obozie jenieckim?
— Nie, nie… — Doktor poprawił komodora z typową nonszalancją charakteryzującą rozmowę specjalisty z kimś, kto nie ma pojęcia o medycynie, a usiłuje zgłębić jej tajniki. — Chodzi o naprawdę długi czas. Według mnie, kapitan Falco wykazywał pierwsze symptomy, zanim został schwytany przez Syndyków, jeszcze w czasach gdy dowodził flotą Sojuszu i twierdził, że zdoła wygrać dla nas tę wojnę. Ta choroba jest znacznie powszechniejsza, niż się panu wydaje. — Doktor pouczył Geary’ego, najwyraźniej zapominając, że rozmawia z dowódcą floty.
— Doprawdy? — zapytał Geary.
— O, tak. Te przypadki były tak częste, że kilkadziesiąt lat temu nadano im nawet osobną nazwę.
— Nazwę?
— Oczywiście! Nazywamy taką przypadłość kompleksem Geary’ego… — Lekarz przerwał, zmrużył badawczo oczy, po czym pochylił się do kamery. — To pan, nieprawdaż?
— Z tego co wiem, tak. — Geary zaczął się zastanawiać, u ilu oficerów floty zdiagnozowano podczas tej wojny kompleks nazwany jego imieniem.
Zamyślony doktor spoglądał na Geary’ego, jakby ten miał lada moment oszaleć.
— Cóż, w takim razie pan najlepiej powinien się orientować, o czym mówię.
Geary wybuchnął śmiechem, ale szybko się opanował. Mógł sobie wyobrazić, co Wiktoria Rione powiedziałaby w tym momencie, i częściowo miałaby rację. Jemu także wydawało się, że jest najlepszym dowódcą tej floty. Z drugiej jednak strony miał to przekonanie, ponieważ ciągnąca się za nim legenda umożliwiała trzymanie marynarzy w ryzach, a wyszkolenie, jakie odebrał w przeszłości, pozwalało na odnoszenie błyskotliwych zwycięstw. Na pewno nie polegał na wyolbrzymionym poczuciu własnej wielkości czy też wierze, że jest jedynym człowiekiem zdolnym do prowadzenia tej floty. I na pewno nie starał się dorównać Black Jackowi.
Nie jestem taki jak kapitan Falco i nawet nie chcę być jemu podobny. I na tym zasadza się różnica, która nas dzieli i która jest powodem, że chcę z nim porozmawiać.
— Być może, doktorze — wzruszył ramionami. — Tylko że ja nie chcę dowodzić tą flotą, ale muszę. Nie pozostawiono mi wyboru. Byłem najstarszym oficerem i na mnie spoczywał obowiązek…
Lekarz pokiwał głową w charakterystyczny sposób, jakby chciał pocieszyć pacjenta.
— Oczywiście. Wszyscy to mówią. Obowiązek… Ocalenie Sojuszu… I tak dalej.