— Na Lakotę? Przecież tam są wrota hipernetowe… Syndykat może bez problemu wzmocnić obronę tego systemu.
— Właśnie! I wiedzą, że my też o tym wiemy! Dlatego nie wzmocnią obrony, bo sądzą, że posiadając taką wiedzę, będziemy się bali wykonać podobny ruch! — Falco uśmiechnął się tryumfująco. — A my ich zaskoczymy.
Geary usiłował dostroić się do trybu myślenia kapitana. I widział w nim jakiś sens. Na dokładkę był to ruch, jakiego Geary nigdy by nie wykonał. Ale czy Falco miał rację? Syndycy na pewno dokładnie podliczyli straty, jakie zadała im flota Sojuszu w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Stracili już całą masę okrętów. Czy zostawią słabo bronioną Lakotę tylko dlatego, że uwierzą, iż on nie ośmieli się wybrać tej drogi?
Falco nie wiedział o zniszczeniu wrót hipernetowych na Sancere, nie miał też pojęcia, że Syndycy woleli doprowadzić do ich kolapsu, byle tylko nie dopuścić do ucieczki floty Sojuszu. No ale wróg wiedział dzisiaj, że Geary ma tego pełną świadomość.
— Zastaniemy tam siły Syndykatu broniące wrót hipernetowych — zauważył Geary. — A to znaczy, że w systemie będzie się znajdowała spora liczba wrogich okrętów.
— Oczywiście. — W głosie kapitana Falco znów pojawiła się nuta pogardy. — Ale nic, z czym nie dalibyśmy sobie rady. Rozgromimy flotę wroga, zbombardujemy wszystkie zamieszkane planety, żeby kamień na kamieniu nie pozostał, a potem odlecimy, gdzie zechcemy.
Geary nie zamierzał bombardować cywilnych celów. Materiały zdobyte na Baldurze, z którymi zapoznał się dzięki porucznikowi Igerowi, wskazywały niedwuznacznie, że taktyka braku litości, jaką przyjął także Sojusz, nie sprawdziła się. Szarzy obywatele światów Syndykatu obawiali się Sojuszu, obawiali się, że ich rodzinne planety zostaną zniszczone, i dlatego walczyli, dając z siebie wszystko, by pokonać okrutnego wroga. Ale czyż reszta argumentacji Falca nie okazała się rozsądna? Czy Falco nie był jednak szczwanym lisem?
Geary także obserwował układ gwiazd. Poprzez studnie grawitacyjne mogli odlecieć z Lakoty do trzech innych systemów, nie licząc Ixionu.
Tak, to mogło się udać…
— Dziękuję, kapitanie Falco. Przepraszam, że panu przeszkodziłem. — Kapitan uśmiechnął się po raz kolejny, a Geary poczuł nagły przypływ poczucia winy za to, że wykorzystuje chorego psychicznie człowieka. — Czy poza tym wszystko w porządku?
Falco lekko zmarszczył brwi.
— W porządku? Ależ oczywiście. Poza stresem związanym z dowodzeniem, rzecz jasna. Wie pan, jak to wygląda. Ale jestem zaszczycony, mogąc służyć Sojuszowi w każdy z możliwych sposobów. To przecież mój obowiązek. — Uśmiech powrócił na jego usta.
— Czy potrzebuje pan czegoś?
— Powinniśmy zwołać w najbliższym czasie odprawę dowódców floty. Może pan to zorganizować, kapitanie…
— Geary.
— Doprawdy? Jest pan może krewnym tego bohatera?
Geary przytaknął.
— W pewnym sensie jestem.
— Znakomicie. A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają. — Falco wstał i rozejrzał się niepewnie.
Geary przerwał połączenie i sylwetka szalonego kapitana zniknęła.
Szlag, szlag, szlag, szlag.
— Lakota? — Wiktoria Rione nieomal wrzasnęła. — Skąd ci to przyszło do głowy? — Nagle na jej twarzy pojawił się błysk zrozumienia. — Dzisiaj wieczorem rozmawiałeś z kapitanem Falco. Czy on ci to zasugerował? Słuchasz tego wariata?
— Ja… — Geary spojrzał na nią zdziwiony. — Wiesz o tym, że rozmawiałem z Falkiem? Opatrzyłem tę rozmowę najwyższą klauzulą tajności.
— Nie mam pojęcia, o czym rozmawialiście, jeśli to cię choć trochę uspokoi. — Rione odwróciła się, kręcąc głową. — Powiedz mi, proszę, że nie poszedłeś do niego po radę.
— Na pewno nie w tym sensie… — Geary przeszedł do defensywy, wiedząc, że Wiktoria ma pełne podstawy do takiej reakcji. — Chciałem wiedzieć, jak on by postąpił na moim miejscu.
— To co najmniej idiotyczne! Sama mogłam ci to powiedzieć.
— Nie chciał polecieć na T’negu.
Rione odwróciła się gwałtownie i wbiła w Geary’ego spojrzenie zza niemal zamkniętych powiek.
— Falco uważa, że na T’negu przygotowano pułapkę.
Rione wyrzuciła obie ręce w górę.
— Do czego to doszło! Zgadzam się z oceną kapitana Falco, przynajmniej w tym jednym punkcie. Nigdy bym nie uwierzyła, że dojdzie do czegoś podobnego…
Geary sprawdził raz jeszcze, czy właz do jego kajuty został odpowiednio zamknięty i zabezpieczony. Wolał, by nikt postronny nie był świadkiem tej wymiany zdań.
— Słuchaj, ja nie zamierzałem lecieć na Lakotę.
— Więc nie leć tam!
— Ale Syndycy najprawdopodobniej wiedzą, że nie miałem na to ochoty — zaczął wyjaśniać Geary z całą cierpliwością, na jaką go było jeszcze stać. — Mogą też wiedzieć, jaką drogę wybrałbym, aby wydostać się z tego systemu. A także to, gdzie uda się flota, utrzymując prosty kurs na przestrzeń Sojuszu, A Lakota nie leży na żadnej z tych tras.
— Bo lot do tamtego systemu to czysta głupota!
— Syndycy uważają dokładnie tak samo, głupotą byłoby kierować się na Lakotę, my też to wiemy, wcale nie gorzej od nich, i dlatego sądzę, że będzie to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewają!
— Mówisz poważnie. — Rione spoglądała na niego z przerażeniem.
— Tak — odparł Geary i odwrócił się, aby włączyć ekran wyświetlacza, a potem dostroił go tak, by Ixion znalazł się w samym środku holomapy. — T’negu jest zbyt oczywistym celem dla nas. Nie możemy tam lecieć bez założenia, że każdy punkt skoku został otoczony nieporównywalnie większą liczbą pól minowych, niż postawiono tutaj. Powrót na Daiquon nie da nam niczego prócz strat, ubytku w morale załóg i może konfrontacji z siłami Syndykatu zmierzającymi naszym tropem przez systemy, które minęliśmy. Lecąc na Vostę, odbijemy w górę i skierujemy się w głąb syndyckiego terytorium, nie wspominając o tym, że z tamtego systemu możemy wybrać tylko dwie drogi skoku. Copara to daleki wypad w bok, ani nie zyskamy, ani nie stracimy odległości od przestrzeni Sojuszu, tyle że z niej mamy już tylko jedną drogę dalej. Na Dansiku, zgodnie z danymi zdobytymi przez nasz wywiad, znajduje się dowództwo sektora, które z pewnością będzie doskonale chronione. I dlatego pozostaje nam wyłącznie Lakota.
Spojrzenie Wiktorii, wciąż pozbawione jakichkolwiek uczuć, przenosiło się z holomapy na Geary’ego i z powrotem.
— A gdzie by poleciał kapitan Geary?
— Na Vostę. — Komodor popatrzył gniewnie na mapę. — Aby zgubić pościg.
— Ale Syndycy widzieli, i to przynajmniej dwukrotnie, że wybierasz taką drogę odwrotu.
— Tak.
— A mogą założyć, że udasz się na Koparę?
— Wątpię. Musieliby rozmieścić swoje siły tylko w dwóch systemach, by nas otoczyć. Byłoby niezwykle miło z ich strony, gdyby przyjęli takie założenie, ale niestety nie mogę liczyć na aż tak wielką głupotę dowództwa Syndykatu.
— A jednak poprowadziłeś flotę na Ixion — Wiktoria wyraźnie spoważniała — chociaż żadna z dalszych opcji ci nie odpowiadała.
Omal nie krzyknął na nią w odpowiedzi, ale nagle zdał sobie sprawę, że miała rację.
— Nie sądziłem, że uda nam się dotrzeć na Ixion. Uważałem, że Syndycy zareagują znacznie szybciej i już na Daiquonie zmuszą nas do zejścia z kursu na przestrzeń Sojuszu.
— A teraz opierasz swój plan wyłącznie na nadziei, że Syndycy nie uważają cię za głupca? Sam siebie posłuchaj, a zobaczysz, czym kończy się chodzenie po radę do kapitana Falco. Ten człowiek zawsze był idiotą, a teraz na dokładkę jest szalonym idiotą. — Rione chodziła wokół holomapy z twarzą ukrytą w dłoniach. — John, proszę cię, nie rób tego. Nie każ flocie lecieć na Lakotę.