— Do zobaczenia na mostku.
— Tak. — Cholera. Nie potrafił nawet odgadnąć, kiedy ona naprawdę śpi. Udawała sen do momentu, w którym zechciał opuścić kabinę, żeby pokazać mu, jak bardzo potrafi go oszukać.
Kapitan Desjani nie musiała niczego udawać, siedziała w swoim fotelu bez śladu rozespania i przygotowywała Nieulękłego do nadchodzącej bitwy. Rzuciła w jego stronę przeciągłe spojrzenie, w którym dało się zauważyć ogrom zaufania.
— Za wcześnie pan przyszedł, sir.
— Nie mogłem spać. — Sprawdził po raz kolejny te same odczyty dotyczące stanu floty, a potem wstał. — Przejdę się po okręcie.
Tak jak przypuszczał, niemal wszyscy członkowie załogi także już wstali. Nawet ci, którzy zakończyli swoje wachty o północy, już byli na nogach i kłębili się pomiędzy innymi marynarzami w mesach, sektorach wypoczynkowych i na stanowiskach. Geary, kiedy wkraczał między nich, witał się albo potwierdzał, że tym razem także skopią tyłki Syndykom czekającym na Lakocie, dbał, żeby na jego twarzy wciąż był obecny niosący nadzieję spokój i pewność w spojrzeniu. A jeśli gdziekolwiek rozmowy zbaczały na temat powrotu do domu, starał się zachować szczerość. Nie miał pojęcia, kiedy flota dotrze do przestrzeni Sojuszu, ale zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy, by ten czas nadszedł jak najszybciej.
A oni mu ufali. Ufali mu, kiedy mówił takie rzeczy. Kładli na szali tego zaufania własne życie. Wierzyli, że jest w stanie ocalić Sojusz, choć to ocalenie wcale nie gwarantowało im przeżycia w nadchodzącej bitwie, która musiała pochłonąć kolejne ofiary.
Zwracał tym razem o wiele więcej uwagi na sposób, w jaki marynarze z załogi Nieulękłego mówią o swoich domach, o Sojuszu, starając się wysondować, czy także oni dzielą z oficerami niechęć do polityków. I tak, znalazł ją także tutaj. Ci ludzie mieli za złe rządzącym, że skazali ich na niekończącą się wojnę. Być może był przeczulony na tym punkcie, ale mógłby przysiąc, że usłyszał dzisiaj o wiele więcej skarg niż kiedykolwiek wcześniej. Rione słusznie zauważyła: nieważne, co powiesz, ważne, co chcą usłyszeć od ciebie ludzie. Nigdy nie wsłuchiwałem się w takie sprawy. Nic dziwnego, że ci ludzie tak gorąco powitali cudem ocalonego Black Jacka Geary’ego. Oni nie czekali na kolejnego wodza dla armii, ale na kogoś, kto potrafiłby poprowadzić cały Sojusz. O przodkowie, wspomóżcie mnie.
Wrócił na mostek na godzinę przed czasem i spotkał tam Rione, która już zasiadła w fotelu obserwatora; obie, zarówno ona, jak i Desjani, były dla siebie nad wyraz, choć sztucznie uprzejme.
Jedynym sposobem na zabicie czasu było wywołanie holomapy okolicznych systemów gwiezdnych i ponowne przeanalizowanie sytuacji, jaka wystąpi, jeśli siły Sojuszu nie zdołają wykorzystać wrót hipernetowych, co wydawało się niemal pewne. Niestety, brak danych wywiadu na temat tego sektora był już nie tylko irytujący, ale wręcz frustrujący. Branwyn wydawał się dość bezpiecznym rozwiązaniem, ale nie było w nim zbyt wielu ludzi, a wszystkie istniejące tam kopalnie zamknięto całe dekady przed czasami, z których pochodziły raporty znajdujące się w posiadaniu Geary’ego. Pytanie brzmiało, czy są tam Syndycy, którzy mogą przeszkodzić eskadrze pomocniczej w pozyskaniu potrzebnych surowców. Kierując się na Branwyna, znów ruszyliby prosto w stronę przestrzeni Sojuszu. Ciekawe, czy punkty skoku w tamtym systemie też zostały zaminowane? I czy okręty blokady Syndykatu już ustawiły się na swoich pozycjach?
Co do pozostałych opcji, mogli skoczyć na T’negu, który był osiągalny zarówno z Lakoty, jak i z Ixionu. Ciekawe, czy punkt wyjścia z Lakoty też został tam zaminowany czy pozostawiono go w spokoju, skoro nikt nie spodziewał się, że flota Sojuszu dotrze w to miejsce z innego kierunku. Seruta była takim sobie rozwiązaniem, nie posiadała wrót hipernetowych, a sam system oferował jedynie niegościnną, choć zamieszkaną planetę, której ludność liczona była w dziesiątkach milionów mieszkańców, oraz rozproszone orbitalne instalacje przemysłowe. Nie powinni trafić tam na większe zagrożenia, ale Seruta oddalała ich znacznie od przestrzeni Sojuszu. No i pozostawał Ixion, system, który właśnie opuścili.
Nie podobały mu się te opcje, ale i tak były lepsze od pozostałych miejsc, w które mogła zawędrować jego flota.
— Pięć minut do wyjścia z nadprzestrzeni — zameldował wachtowy, wyrywając Geary’ego z zamyślenia.
Kapitan Desjani nacisnęła klawisz na konsoli komunikacyjnej.
— Wszystkie stanowiska, przygotować się do walki w punkcie wyjścia. Pamiętajcie, że wzrok kapitana Geary’ego spoczywa na was.
Starał się nie wzdragać na te słowa, ale tym razem nie wytrzymał i odwrócił się, by zobaczyć reakcję Wiktorii Rione. Odpowiedziała spojrzeniem, z którego trudno było cokolwiek wyczytać, ale jej oczy zdradzały pewną nerwowość.
— Jedna minuta do punktu skoku.
Geary starał się uspokoić oddech, skupiając się na holomapie systemu Lakota, która pojawiła się tuż przed nim, pokazując jedynie to, co wiedzieli o systemie i obecności Syndyków z przestarzałych baz danych wroga. Za moment obraz ten zostanie uzupełniony o aktualne dane pozyskane przez sensory okrętów, które ożyją, jak tylko flota znajdzie się w normalnej przestrzeni.
— Uwaga… Wychodzimy!
Szarość zamieniła się w czerń, a zaraz potem jakaś siła popchnęła Gearyego na prawo, gdy Nieulękły rozpoczął ostry, już dawno zaplanowany zwrot. Wszystkie jednostki otaczające okręt flagowy wykonały dokładnie taki sam manewr. Wysoko przed nimi straż przednia już kończyła zwrot, tak samo jak lecące tuż za nią boczne zgrupowania, które poprzedzały główne siły floty. Kilka sekund później w oślepiającym błysku pojawiła się ostatnia formacja Sojuszu i natychmiast rozpoczęła wykonywanie identycznego zwrotu na bakburtę.
— Gdzie są miny? — zapytała Desjani, a potem uśmiechnęła się ponuro, gdy na ekranach wyświetlaczy zaroiło się od oznaczeń. Tak jak się tego spodziewali, gęste pola minowe znajdowały się na wprost wylotu z punktu skoku. Flota Sojuszu już wykonała manewr zwrotu, tak że wszystkie monetopodobne zgrupowania przeleciały obok płaszczyzny zajmowanej przez miny. Najdalej wysunięta formacja niemal otarła się o najwęższy skraj jednego z nich. Ale teraz pozostające daleko w tyle, na sterburcie, zapory nie stanowiły dla nich większego zagrożenia.
Geary odwrócił wzrok od zagrożenia, jakie mogło ich spotkać w pierwszej fazie bitwy, i poszukał wrogich okrętów. Żaden nie blokował wyjścia z punktu skoku. Żaden nie znajdował się w najbliższym jego otoczeniu. Jego oczy przebiegały po coraz dalszych sektorach systemu, ale Geary czuł, że natknie się na wroga, zanim zdoła dotrzeć do wrót hipernetowych.
I rzeczywiście, syndycka flotylla czekała na nich, krążąc blisko wrót po wyznaczonej orbicie patrolowej.
— Syndycka flotylla Alfa, skład: sześć pancerników, cztery okręty liniowe, dziewięć ciężkich krążowników, trzynaście lekkich krążowników oraz dwadzieścia ŁZ-etów — zameldował wachtowy z działu uzbrojenia w tym samym czasie, gdy symbole oznaczające poszczególne jednostki pojawiały się na holomapie.
— Mamy ich — powiedziała Desjani, najwyraźniej nie posiadając się z radości. — Taką liczbę okrętów rozgromimy bez trudu. — Uśmiechnęła się groźnie w kierunku Geary’ego, tak jak uśmiecha się towarzysz broni, gdy wróg popełni fatalny błąd i zwycięstwo nad nim wydaje się pewne.
Geary starał się zachować spokój, sprawdzając pozostałe rejony systemu gwiezdnego w poszukiwaniu innych formacji syndyckich okrętów. Ale nie spostrzegł żadnych liczących się sił prócz kilku ŁZ-etów lecących w pobliżu jedynej zamieszkanej planety, oddalonej od aktualnych pozycji floty o pięć godzin świetlnych. Wszystko wskazywało na to, że jedynym wrogiem, z którym muszą się liczyć, są okręty krążące w pobliżu wrót.