Wizja wywołana jej słowami nie należała do najprzyjemniejszych, ale czuł, że jest prawdziwa.
— Staje się łakomym kąskiem dla wilków, które go tropią, atakują i dobijają.
— Znasz większość wilków w tej flocie, ale nie wszystkie. Mierzyły się z tobą od momentu, gdy objąłeś dowodzenie. Próbowały cię powalić. Ale ty zawsze zwyciężałeś, zawsze je przechytrzałeś, dlatego nie mogły zebrać wystarczającego poparcia. Ale dzisiaj krwawisz, zostawiasz wyraźny ślad na wodzie, więc naskoczą na ciebie przy najbliższej okazji.
— Coś ci się pochrzaniło z tymi metaforami — zauważył ze smutkiem Geary.
— Dla ofiary to bez różnicy, jaki rodzaj drapieżnika ją dopadnie. A pierwsza nadarzająca się okazja dla twoich przeciwników pojawi się zaraz po przylocie na Ixiona. Wystąpią przeciwko tobie, a po tym, co stało się na Lakocie, nie otrzymasz już takiego wsparcia od rozczarowanych i przerażonych popleczników.
Geary zdołał już na tyle zebrać się w sobie, że podniósł wzrok.
— Jeśli zamierzałaś zachęcić mnie tym krótkim przemówieniem do działania, to muszę przyznać, że twoja umiejętność motywowania ludzi nie jest wcale taka beznadziejna.
Ona również spojrzała mu w oczy.
— Naprawdę uważasz, że będziesz jedynym celem? Ci ludzie traktują mnie jako twojego sprzymierzeńca i zarazem kochankę. I co najmniej kilku z nich wie już, że mój mąż może wciąż przebywać w syndyckiej niewoli. Czekali jednak, żeby wykorzystać tę informację w najdogodniejszym dla nich momencie. A on nadejdzie, gdy tylko dolecimy na Ixiona. Tam zapewne ogłoszą, że twoja kochanka jest wredną i pozbawioną honoru kurwą, a ty będziesz musiał podzielić ze mną tę hańbę albo osłabić swoją pozycję, odrzucając mnie i skazując się na izolację. Nawet broń, która nie jest wycelowana prosto w ciebie, może zadać ci potworne rany.
Nie potrafił wymyślić niczego sensownego, aby jej odpowiedzieć, pozostał mu więc najbardziej wyświechtany zwrot.
— Przepraszam.
— I ja mam być ci za to wdzięczna? — Rione spojrzała na niego gniewnie, a potem wstała i zaczęła się nerwowo przechadzać tam i z powrotem. — Sama potrafię się obronić. To ja do ciebie przyszłam. Na mnie spada cała hańba.
— Stanę w twojej obronie.
— Schowaj sobie gdzieś tę rycerskość! — Wycelowała w niego gniewnie palec. — Stań w obronie tej floty! Ona ciebie potrzebuje! Ja jej nie zdołam ocalić. Mogę jedynie powiedzieć kobietom i mężczyznom w niej służącym, jak bardzo ich podziwiam i szanuję, mogę im powiedzieć, w jaki sposób Sojusz wynagrodzi im to poświęcenie, ale nie mogę nimi dowodzić! Nie wiem, jak to się robi. I żaden z twoich sprzymierzeńców też tego nie wie. Wiem, że chciałeś przekazać stanowisko dowodzenia kapitanowi Duellosowi, ale on nie zdoła osiągnąć takiej pozycji jak ty i też przegra.
Geary także zaczynał odczuwać złość.
— Nagle okazało się, że jestem niezastąpiony, tak? Czy to usiłujesz mi teraz powiedzieć? Jestem jedyną osobą, która jest w stanie dowodzić tą flotą? Pomimo tego że od naszego pierwszego spotkania cały czas powtarzałaś, iż nie powinienem nawet o czymś takim myśleć! Podobno taka myśl miała oznaczać zagładę tej floty, mnie samego, a nawet całego Sojuszu. Możesz mi wierzyć albo i nie, Wiktorio, ale zawsze słuchałem tego, co mówisz, i rozważałem każde twoje słowo bardzo uważnie. Nie jestem Black Jackiem.
— Owszem, jesteś nim. — Rione podeszła do Geary’ego, ujęła jego głowę w obie ręce, aby móc spojrzeć mu prosto w oczy. — Jesteś Black Jackiem. Naprawdę nim jesteś. Nie jakimś mitem, ale człowiekiem, który jedyny jest w stanie ocalić tę flotę i Sojusz. Nie wierzyłam w to przez naprawdę długi czas. Nie wierzyłam w twoją legendę. Może i nie jesteś legendarnym bohaterem, ale mit pozwolił ci inspirować i prowadzić innych ludzi. Najistotniejsze było to, że przyniosłeś nam wiedzę o tym, jak walczyć, dzięki czemu ta flota ocalała już wiele razy i zadała Syndykom ogromne straty. I możesz tego jeszcze nieraz dokonać, ponieważ tak wielu ludzi wierzy, że jesteś Black Jackiem, i dlatego, że robisz rzeczy, do których tylko on byłby zdolny.
— Wcale nie…
— Możesz! — Cofnęła się ponownie. — To co mówię, wcale mnie nie cieszy. Dzieliliśmy łoże, znamy swoje ciała na wylot, ale żadne z nas nie odsłoniło przed drugim duszy. Potrzebujesz kogoś, komu możesz zaufać, kogoś, kto będzie do ciebie mówił językiem zrozumiałym dla oficera floty.
Gniew zniknął, teraz zastąpił go niepokój.
— Słowami niczego się nie zmieni bez względu na to, kto je wypowiada. Słowa nie zmienią stanu technicznego tej floty, nie uzupełnią strat, jakie ponieśliśmy na Lakocie, nie zmniejszą potęgi syndyckiej floty, która nas ściga.
— Zobaczymy. — Rione wyszła, właz nie trzasnął za nią tylko dlatego, że posiadał mechanizm oporowy.
Jakiś czas później rozległ się kolejny dzwonek, co oznaczać mogło tylko jedno: to nie Wiktoria wróciła, aby dokończyć tę bezsensowną rozmowę. Ona mogła wejść bez dzwonienia.
— Proszę!
— Kapitanie Geary? — W przejściu stanęła niezdecydowana kapitan Desjani.
Komodor zmusił się do przyjęcia nieco bardziej wyprostowanej pozycji i poprawił wymięty mundur.
— Przepraszam, pani kapitan. — Nie to miał przecież powiedzieć. — Co panią do mnie sprowadza?
— Czy… Czy mogę usiąść, sir?
Nigdy wcześniej nie pytała. Zatem nie przyszła w rutynowej sprawie. Cóż, mógł się tego spodziewać.
— Oczywiście, proszę się rozgościć. — Zapytaj ją o okręt, idioto, przemknęło mu przez głowę. — Co z Nieulękłym?
Desjani usiadła, ale do rozgoszczenia się jak zwykle było jej daleko.
— Udało nam się naprawić wszystkie baterie piekielnych lanc. Kartaczy nie wystarczy nawet na jedną salwę, a widm nie mamy w ogóle. Nie zdołamy naprawić wszystkich uszkodzeń pancerza, dopóki nie dotrzemy na Ixiona, ale jesteśmy gotowi do podjęcia dalszej walki… — przerwała. — Straciliśmy siedemnastu ludzi, dalszych dwudziestu sześciu zostało rannych w tak poważnym stopniu, że przez dłuższy czas nie będą mogli brać udziału w walkach.
Siedemnastu zabitych. Ciekaw był, ilu z nich zdołałby rozpoznać po twarzy. Prawdopodobnie większość.
— Przyjdę na pogrzeby. Proszę tylko powiedzieć kiedy. — Nie mogli pochować zwłok zgodnie z obyczajem, dopóki znajdowali się w nadprzestrzeni. Nikt nie zazna ostatecznego spoczynku, dopóki nie dotrą na Ixiona.
— Oczywiście, sir. — Desjani patrzyła gdzieś poza plecy Geary’ego, a potem szybko dodała: — Pani współprezydent Rione poprosiła mnie, abym z panem porozmawiała. Stwierdziła, że wysokość strat, jakie ponieśliśmy na Lakocie, bardzo źle na pana wpływa i powinniśmy przedyskutować ten problem.
Wspaniale. Zupełnie jakby chciała, aby Desjani zobaczyła go w takim stanie. Dlaczego Rione zawsze musi rozgrzebywać jego rany? A może raczej: dlaczego nie pozwoli rannemu pogrążyć się w depresji?
— Dziękuję, Taniu, ale nie sądzę, żeby to było konieczne.
Desjani spojrzała na Geary’ego, omiotła jego twarz, potem mundur i w końcu opuściła wzrok.
— Sir, z całym szacunkiem, ale mam odmienne zdanie.