Odpowiedź zawsze była taka sama. Ale najpierw patrzyła na niego zawiedziona. Choć tyle mu dawała, właściwie wszystko, on chce więcej, chce czegoś innego. Potem odpowiadała z ociąganiem, czasem ze łzami w oczach. To było okropne. Klękała, ujmowała jego twarz w dłonie i zawsze tak samo zapewniała go, że to dla ich dobra, że ofiara losu nie poradzi sobie tam, na zewnątrz. Że jeśli ich wypuści, oboje źle skończą, on i siostra.
Wychodząc, starannie zamykała drzwi na klucz. Zostawał z pytaniami i tulącą się do niego siostrą.
Mehmet wychylił się z łóżka i zwymiotował. Miał niejasną świadomość, że wymiotuje na podłogę, ale był za bardzo skacowany, żeby się tym przejmować.
– Mehmet, do cholery, to obrzydliwe. – Głos Jonny dochodził z bardzo daleka. Spod wpółprzymkniętych powiek widział, jak wybiega z pokoju. Nie przejął się tym, nie miał siły. W głowie czuł tętniący ból, a w ustach suchość i ohydny smak wódki i rzygowin. Bardzo niewyraźnie pamiętał to, co się działo wczorajszego wieczoru. Pamiętał muzykę, tańce, skąpo ubrane, nienasycone dziewczyny. Wstrętne, przyciskały się do niego wręcz desperacko. Zamknął oczy, żeby nie pamiętać, ale wspomnienie stało się jeszcze wyraźniejsze. Znów zrobiło mu się niedobrze i znów wychylił się z łóżka. Sama żółć. Usłyszał dochodzący gdzieś z bliska szum kamery, jakby brzęczenie trzmiela. Pod powiekami widział rodzinę. Pomyślał, że będą go oglądać w takim stanie, i głowa rozbolała go jeszcze bardziej. Ale jedyne, co mógł zrobić, to naciągnąć na głowę kołdrę.
Przypominały mu się jakieś urywki zdań. Wlatywały do głowy i wylatywały. Wszelkie próby połączenia ich w jakiś logiczny ciąg kończyły się niepowodzeniem. Było coś, co powinien zapamiętać, uchwycić. Gniewne, okrutne słowa rzucane w kogoś jak strzały? W kogo?
W niego? Nie potrafił sobie przypomnieć. Skulił się na łóżku i przycisnął pięści do ust. Nagle słowa zaczęły wracać. Przekleństwa. Oskarżenia. Ordynarne słowa, które miały ranić. Jeśli dobrze pamiętał, choć nie miał pewności, osiągnęły cel. Ktoś się rozpłakał, protestował, ale to nic nie pomogło. Mówili coraz głośniej, krzyczeli. Potem odgłos uderzenia. Nie było wątpliwości, że miało boleć. I bolało. Przez mgłę w jego głowie przebił się rozdzierający serce płacz, właściwie wycie. Skulił się pod kołdrą, usiłując odepchnąć od siebie natłok bezładnych myśli. Nie udawało mu się. Urywki wspomnień były tak wyraziste i niepokojące, że nic nie mogło ich wyprzeć. Jakby chciały mu coś uprzytomnić. Było też coś, czego nie chciał pamiętać, albo tak mu się przynajmniej zdawało. Wszystko jak za mgłą. Po chwili znów zrobiło mu się niedobrze. Wychylił się z łóżka nad podłogę.
Mellberg leżał w łóżku i patrzył w sufit. Nie umiał nazwać uczucia, które go ogarnęło. W każdym razie dawno nie zaznał czegoś podobnego. Najtrafniejszym określeniem byłby… błogostan. Właściwie nie powinien się tak czuć, zważywszy, że poszedł spać i obudził się sam, co według niego nie oznaczało udanej randki. Ale odkąd poznał Rose-Marie, wszystko się zmieniło. On sam się zmienił.
Wczorajszy wieczór był bardzo przyjemny. Rozmowa toczyła się lekko, rozmawiali o wszystkim, co im przyszło do głowy. Bardzo go ciekawiło, co Rose-Marie ma do powiedzenia. Chciał wiedzieć o niej wszystko, gdzie i jak upłynęły jej młode lata, co robiła w życiu, o czym marzyła, co lubi jeść i jakie programy ogląda w telewizji. Wszystko, absolutnie wszystko. W pewnej chwili zobaczył w szybie odbicie ich obojga, gdy tak się śmiali, rozmawiali i przepijali do siebie. Sam siebie nie poznawał. Nigdy dotąd tak się nie uśmiechał i musiał przyznać, że mu z tym do twarzy. O tym, że jej też, już wiedział.
Splótł dłonie na karku i przeciągnął się. Promienie wiosennego słońca sączyły się przez okno. Już dawno powinien był uprać firanki.
Pocałowali się na pożegnanie przed drzwiami restauracji. Delikatnie, z rozwagą. Lekko przytrzymał ją za ramiona. Pocałunek w połączeniu z dotknięciem gładkiego, chłodnego materiału i zapachem jej perfum był niezwykłym doznaniem erotycznym, mocniejszym niż wszystkie dotychczasowe. Jak to jest, że tak na niego działa? I to po tak krótkiej znajomości.
Rose-Marie… Rose-Marie… Smakował jej imię. Zamknął oczy, próbował przywołać obraz jej twarzy. Umówili się, że niedługo znów się spotkają. Zastanawiał się, czy nie za wcześnie na telefon. Nie chciałby wyjść na natręta. Co tam, raz kozie śmierć, nie będzie się bawić w żadne gierki. Zerknął na zegarek. Przedpołudnie. Powinna się już obudzić. Sięgnął po telefon. Zadzwonił, zanim zdążył podnieść słuchawkę. Na wyświetlaczu zobaczył numer Hedströma. Nie wróżyło to nic dobrego.
Patrik dotarł na miejsce w tej samej chwili co technicy. Musieli wyjechać z Uddevalli mniej więcej wtedy, gdy odwoził Erikę do Fjällbacki. Jechali w powrotem w minorowych nastrojach. Erika wyglądała przez okno. Nie tyle obrażona, ile smutna i zawiedziona. Rozumiał ją, on również był zawiedziony. Mieli dla siebie tak mało czasu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio mogli siąść i po prostu porozmawiać, i pobyć razem. Czasami nienawidził swojej pracy. Zastanawiał się, co mu przyszło do głowy, żeby wybrać zawód, który sprawia, że nigdy nie może liczyć na wolne, bo w każdej chwili mogą go wezwać. Wystarczy jeden telefon. Ale jednocześnie ta praca dawała mu tyle satysfakcji. Wiedział, że to, co robi, ma znaczenie. Przynajmniej raz na jakiś czas tak czuł. Nie mógłby się zajmować przekładaniem papierów i wpisywaniem cyferek. Praca w policji dawała mu poczucie, że jest potrzebny. Problem polegał na tym, że był potrzebny również w domu.
Powinienem się rozdwoić, pomyślał. Skręcił, żeby zaparkować za zieloną śmieciarką. Roiło się tam od ludzi. Policyjni technicy odgrodzili taśmą dość spory teren, żeby nikt nie podchodził do śmieciarki od tyłu i nie zatarł ewentualnych śladów. Szef ekipy Torbjörn Ruud szedł w jego stronę z wyciągniętą dłonią.
– Cześć, Hedström. Niewesoła historia.
– No właśnie. Słyszałem, że do śmieciarki wpadło więcej, niż kierowca mógł przypuszczać. – Patrik skinął głową stojącemu w pobliżu Leifowi. Był wyraźnie przybity.
– Jest w szoku. Bardzo nieładnie to wygląda. Ona nadal tam jest, nie chcieliśmy jej ruszać. Chodź, sam zobacz. Tylko uważaj, jak idziesz. Masz.
Ruud podał mu dwie gumki. Patrik umocował je na butach. Dzięki temu jego ślady da się odróżnić od śladów pozostawionych przez sprawcę – bądź sprawców.
Przeszli nad biało-niebieską taśmą. Patrik czuł ucisk w żołądku, miał ochotę zawrócić na pięcie. Tego aspektu swojej pracy szczerze nie znosił. Jak zawsze musiał się porządnie wziąć w garść. W końcu wspiął się na palce i zajrzał do zasobnika śmieciarki. Naga dziewczyna leżała w odrażającej, śmierdzącej brei składającej się z resztek jedzenia, puszek po konserwach, skórek od bananów i tak dalej. Ciało było zgięte wpół, nogi obejmowały głowę w przedziwnej akrobatycznej pozycji. Patrik ze zdziwieniem spojrzał na Ruuda.
– Rigor mortis – sucho wyjaśnił tamten. – Ciało zesztywniało w tej pozycji. Zgięto je wpół, by się zmieściło w kontenerze.
Patrik skrzywił się. Co za straszliwa obojętność i pogarda dla drugiego człowieka. Ktoś nie tylko zamordował dziewczynę, ale jeszcze pozbył się ciała w taki sposób, jakby było odpadkiem, który powinien trafić do śmieci. Coś okropnego. Odwrócił się.
– Jak długo potrwają oględziny?
– Parę godzin – odparł Torbjörn. – Domyślam się, że tymczasem zaczniecie szukać świadków. Niestety niewielu ich tu znajdziecie. – Wskazał głową czekające na wczasowiczów letnie domki. W kilku ktoś mieszkał cały rok, więc może jednak się uda.