Gösta odwrócił się, słysząc, że ktoś stanął w otwartych drzwiach.
– Wyruszamy jutro z Martinem i nie będzie nas dwa dni – powiedział Patrik.
– Tak? – pytającym tonem powiedział Gösta.
– Pomyślałem, że moglibyście z Hanną pociągnąć za kilka innych nitek. Jeszcze raz przejrzeć teczkę Marit Kaspersen. Przydałoby się świeże spojrzenie. To samo ze sprawą Rasmusa Olssona. I jeszcze spis, nad którym pracuje Martin. Chodzi o właścicieli chartów hiszpańskich. Byłoby dobrze, gdybyście się tym zajęli. Pogadaj po południu z Martinem, dowiedz się, czego się zdążył dowiedzieć. Co jeszcze? Właśnie, reporter z „Kvällstidningen” przefaksował mi kopię pamiętnika Lillemor Persson. Oryginał prześlą pocztą, ale nie ma na co czekać. Jedną kopię wezmę ze sobą. Moglibyście z Hanną rzucić okiem na drugą.
Gösta ze znużeniem kiwnął głową.
– Dobrze – powiedział na koniec Patrik. – Do roboty. Przekażesz Hannie?
Gösta przytaknął, z jeszcze większym znużeniem. Cholera, ile człowiek musi się napracować. Zanim zacznie się sezon golfowy, będzie wykończony.
7
Nocą wydawało się, że strachy są szczególnie blisko. A jeśli przyjdą, gdy będzie spała, i nie zdąży się obudzić? Spali z siostrą w jednym pokoju, każde w swoim łóżku. Przychodziła wieczorami ich otulić, podciągnąć im kołdry pod brodę, pocałować w czoło najpierw jego, potem siostrę. Miękko mówiła „dobranoc”, a potem gasiła światło i zamykała drzwi na klucz. Wówczas ich wyobraźnię opanowywały strachy. Ale znaleźli sposób. Ostrożnie, na palcach, przekradał się do łóżka siostry i wsuwał pod kołdrę. Nie rozmawiali, ogrzewali się wzajemnie, leżąc tak blisko siebie, że wymieniali się oddechami, ciepłym powietrzem wypełniającym płuca, docierającym do serca i dającym poczucie bezpieczeństwa.
Czasem długo leżeli, nie śpiąc. Widzieli strach w swoich oczach, ale nie nazywali go słowami. Kochał siostrę tak bardzo, że miłość niemal go rozsadzała. Wypełniała go całego, chciałby głaskać każdy centymetr jej ciała. Była taka bezbronna, niewinna, jeszcze bardziej niż on przerażona światem. U niego lęk mieszał się z tęsknotą do tego świata, do którego mógłby wyjść, gdyby nie był ofiarą losu, gdyby nie czekało tam nieznane.
Czasem w nocy, gdy leżał, trzymając siostrę w ramionach, zastanawiał się, czy strachy mają jakiś związek z kobietą o gniewnym głosie. A potem zapadał w sen. I we wspomnienia.
Mimo choroby lokomocyjnej Martin próbował czytać kopię pamiętnika Lillemor Persson.
– Kto to jest „ten on”, o którym ona pisze? Kogo rozpoznała? – Przebiegł tekst wzrokiem.
– Nic o tym nie pisze. – Patrik przed wyjazdem zdążył przeczytać całość. – Nie była nawet pewna, czy w ogóle go widziała.
– Ale napisała, że ten człowiek budzi w niej niepokój – powiedział Martin, pokazując palcem miejsce na stronie. – Mało prawdopodobne, żeby zginęła przypadkowo.
– Zgadzam się – powiedział Patrik i przyspieszył, żeby wyminąć ciężarówkę. – Ale nic więcej nie napisała. Mógł to być ktokolwiek. Ktoś z tutejszych albo uczestnik lub ktoś z ekipy telewizyjnej. Wiadomo tylko jedno, że to mężczyzna. – Spostrzegł, że Martin głęboko zaczerpnął tchu. – Co jest? Niedobrze ci? – Wystarczyło spojrzeć na piegi odcinające się ostro na tle bladej twarzy. Martin robił głębokie wdechy i wydechy.
– Wpuścić trochę powietrza? – niespokojnie spytał Patrik. Było mu żal kolegi, ale też nie miał ochoty aż do Lundu jechać zarzyganym samochodem.
Martin skinął głową. Patrik opuścił szybę po stronie pasażera. Martin wychylił się i chciwie wciągnął powietrze, niestety niezbyt kojące, bo zmieszane ze sporą ilością spalin.
Po kilku godzinach podróży z tylko jedną przerwą na siku i rozprostowanie nóg zajechali na parking przed siedzibą policji w Lundzie. Nie pozwolili sobie na więcej przerw. Gnani ciekawością spieszyli się na spotkanie z komisarzem Kjellem Sandbergiem. Obu ścierpły nogi i obu bolało w krzyżu. Nie musieli długo czekać w recepcji. Komisarz zszedł do nich już po kilku minutach. Właściwie miał wolną sobotę, ale po telefonie Patrika chętnie zgodził się przyjść na komendę.
– Jak minęła podróż? – spytał, szybko idąc przodem.
Był bardzo niski, Patrik oceniał go na niewiele ponad metr sześćdziesiąt, ale najwyraźniej w niewielkim ciele gromadził ogromną energię. Kiedy mówił, niezwykle żywo gestykulował i poruszał całym ciałem. Szedł tak szybko, że ledwie za nim nadążali. Metą tego marszobiegu okazał się pokój socjalny. Komisarz przepuścił ich w drzwiach.
– Pomyślałem, że tu będzie nam wygodniej niż w moim pokoju – wskazał stół, na którym leżała sterta skoroszytów. Na samej górze opatrzony naklejką z napisem „Börje Knudsen”, czyli znanym Patrikowi od wczoraj nazwiskiem trzeciej ofiary, a właściwie drugiej, jeśli liczyć według daty śmierci. Usiedli przy stole, Kjell przesunął stertę w stronę Patrika. – Wczoraj cały dzień od nowa przeglądałem te papiery. Mogę powiedzieć, że po waszym faksie zobaczyłem pewne rzeczy w zupełnie innym świetle. – Z ubolewaniem potrząsnął głową.
– A wtedy, sześć lat temu, nie mieliście żadnych wątpliwości, podejrzeń, że coś jest nie tak? – spytał Patrik, starając się, żeby nie zabrzmiało to oskarżycielsko.
Sandberg jeszcze raz potrząsnął głową. Jego potężne wąsiska zafalowały, co wyglądało dość komicznie.
– Nie, szczerze mówiąc, nie dopatrzyliśmy się niczego dziwnego. Zrozumcie, Knudsen był z tych pijaczków, których śmierci spodziewamy się właściwie codziennie. Wielokrotnie był bliski zapicia się na śmierć, ale ciągle mu się udawało wywinąć. Więc myśleliśmy, że tym razem… Popełniliśmy błąd – powiedział ze strapioną miną i rozłożył ręce.
– Domyślam się, że w tym przypadku łatwo było o pomyłkę. My też przez pewien czas braliśmy morderstwo za wypadek. – Słowa Patrika poprawiły komisarzowi samopoczucie.
– To dlaczego odpowiedzieliście, a raczej dlaczego pan odpowiedział na nasze zapytanie? – spytał Martin, starając się nie patrzeć na falujące wąsy. Nadal był blady po podróży. Sięgnął po herbatnika. Trochę pomogło. Po dłuższej jeździe samochodem zazwyczaj potrzebował godziny, dwóch, żeby dojść do siebie.
Sandberg nie odpowiedział, przerzucał skoroszyty. W końcu wziął jeden i rozłożył przed Patrikiem i Martinem.
– Patrzcie. To są zdjęcia zrobione po znalezieniu ciała. Przeleżał w swoim mieszkaniu prawie tydzień, więc widok nie należy do przyjemnych – powiedział przepraszającym tonem. – Dopóki nie zaczęło cuchnąć, nikt nie reagował.
Miał rację, widok był okropny. Ich uwagę zwróciło coś, co denat trzymał w ręku i co wyglądało na pognieciony papierek. Przerzuciwszy kilka zdjęć, znaleźli zbliżenie tego papierka. Była to kartka z tej samej książki, znanej już Patrikowi i Martinowi. Bajka braci Grimm o Jasiu i Małgosi. Spojrzeli po sobie, komisarz kiwał głową.
– Właśnie, to raczej nie przypadek. Takie przypadki się nie zdarzają. Pamiętałem o tym, bo już wtedy się dziwiłem, że trzyma w ręku kartkę z książki dla dzieci, chociaż sam nie miał dzieci.
– Co z tą kartką? Macie ją jeszcze? – Patrik wstrzymał oddech i zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź. Komisarz, uśmiechając się lekko, sięgnął po plastikową koszulkę leżącą na stojącym obok krześle.