Выбрать главу

Oczywiście rozmawiali również o adopcji, ale nie podjęli żadnych starań w tym kierunku. Lata zawiedzionych nadziei i rozczarowań zachwiały ich pewnością siebie. Nie odważyli się zaryzykować kolejny raz, kolejny raz położyć na szali swoich uczuć. Dlatego, choć przez większą część roku była zadowolona ze swego życia, wiosną budziła się w niej tęsknota za nienarodzonymi dziećmi. Synkami i córeczkami, którzy z jakiegoś powodu nie mogli się rozwijać w jej macicy ani żyć poza nią. Czasem wyobrażała sobie, że są aniołkami unoszącymi się wokół niej w powietrzu. To były trudne dni. To również był taki dzień.

Zamrugała, żeby osuszyć łzy. Próbowała się skupić na arkuszu Excela, który miała przed oczami. W komisariacie nikt nie wiedział o jej tragedii. Wiedzieli tylko, że Annika i Lennart nie mają dzieci. Nie zamierzała się wygłupiać i płakać w recepcji. Zmrużyła oczy i zaczęła zestawiać dane z sąsiednich okienek. W lewym nazwisko właściciela psa, w prawym adres. Zabrało jej to więcej czasu, niż myślała, ale w końcu zdobyła wszystkie adresy. Zapisała dokument na dyskietce i wyjęła ją z komputera. Aniołki fruwały wokół niej, pytały, jakie miały nosić imiona, w co by się bawiły i kim miały zostać w przyszłości. Znów zebrało jej się na płacz. Zerknęła na zegarek. Pół do dwunastej, mogłaby pójść do domu na lunch. Czuła, że potrzebuje chwili ciszy i spokoju. Jeszcze tylko odda dyskietkę Patrikowi. Wiedziała, że potrzebuje jak najwięcej danych.

W korytarzu zobaczyła Hannę i pomyślała, że jest szansa, żeby uciec przed badawczym spojrzeniem Patrika.

– Cześć – powiedziała. – Czy mogłabyś oddać tę dyskietkę Patrikowi? Jest na niej spis właścicieli psów, z adresami. Ja… idę do domu na lunch.

– Co się dzieje? Źle się czujesz? – zmartwiła się Hanna, biorąc dyskietkę.

Annika zmusiła się do uśmiechu.

– Wszystko w porządku, po prostu mam ochotę na domowe jedzenie.

– Okej – powiedziała Hanna w zamyśleniu. – Oddam Patrikowi. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia. – Annika pospieszyła do drzwi, a za nią nieodłączne myśli o aniołkach.

Patrik podniósł wzrok na wchodzącą Hannę.

– Proszę, to od Anniki. Spis właścicieli psów. – Podała mu dyskietkę. Położył ją na biurku.

– Usiądź na chwilę – wskazał jej krzesło po drugiej stronie biurka. Potem spojrzał na nią badawczo. – Jak ci minął pierwszy miesiąc pracy? Dobrze się u nas czujesz? Trochę burzliwie jak na początek, co? – Uśmiechnął się. Hanna również słabo się uśmiechnęła.

Po prawdzie Patrik zaczynał się martwić o nową koleżankę. Wyglądała na wyczerpaną. Ostatnie tygodnie odbiły się na kondycji ich wszystkich, ale w jej przypadku chodziło o coś więcej niż zwykłe przemęczenie. Twarz miała przezroczystą. Jej jasne, jak zwykle ściągnięte w koński ogon włosy były pozbawione blasku, oczy podkrążone.

– Było świetnie – odparła wesoło, nieświadoma jego badawczego wzroku. – Bardzo mi u was dobrze. Zresztą lubię mieć dużo pracy. – Rozejrzała się, spojrzała na porozmieszczane na ścianach dokumenty i zdjęcia. – Niezręcznie to wypadło, ale rozumiesz, co mam na myśli.

– Rozumiem – uśmiechnął się. – A Mellberg… – szukał słowa – zachowuje się jak trzeba?

Hanna roześmiała się. Na chwilę twarz jej się rozjaśniła. Zobaczył w niej tę samą kobietę, którą poznał pięć tygodni temu, gdy zaczynała u nich pracę.

– Szczerze mówiąc, prawie go nie widywałam, więc owszem, można powiedzieć, że się zachowywał. Mogłam się za to przekonać, że w praktyce wszyscy uważają za szefa ciebie. Naprawdę możesz być z siebie dumny.

Patrik poczuł, że się czerwieni. Nieczęsto zdarzało mu się słyszeć pochwały i nie bardzo wiedział, jak się zachować.

– Dzięki – mruknął i szybko zmienił temat. – Za godzinę znów podsumuję sytuację. Zbierzemy się w pokoju socjalnym, u mnie jest za ciasno.

– Coś nowego? – Hanna wyprostowała się na krześle.

– Można tak powiedzieć – na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Znaleźliśmy klucz łączący wszystkie sprawy – uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Hanna wyprostowała się jeszcze bardziej.

– Klucz? Znalazłeś?

– Nie znalazłem. Jeśli można tak powiedzieć, sam do mnie przyszedł. Żeby to potwierdzić, muszę jeszcze odbyć dwie rozmowy telefoniczne. Dlatego jeszcze nie chcę nic mówić. Zawiadomiłem tylko Mellberga.

– Okej, do zobaczenia za godzinę. – Hanna spojrzała na niego i wyszła.

Patrik nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Z czasem się wyjaśni. Sięgnął po słuchawkę i wybrał pierwszy numer.

Znaleźliśmy to, co łączy wszystkie sprawy. – Patrik popatrzył na kolegów. Napawał się wrażeniem, jakie na nich zrobił. Na chwilę zatrzymał wzrok na Annice i zaniepokoił się. Wyglądała na zapłakaną. Dziwne, zawsze jest taka wesoła, zadowolona. Trzeba z nią porozmawiać po zebraniu, dowiedzieć się, co się dzieje.

– Decydujący element łamigłówki przyniosła dziś Sofie Kaspersen. Znalazła w rzeczach matki stary wycinek z gazety i postanowiła nam go przynieść. Widać Gösta i Hanna musieli być przekonujący, gdy w zeszłym tygodniu odwiedzili ją i jej ojca. Dobra robota! – powiedział z uznaniem.

– To wycinek… – Patrik czuł, że napięcie rośnie, i nie oparł się pokusie zrobienia choćby niewielkiej pauzy – artykuł z gazety. Wynika z niego, że dwadzieścia lat temu Marit Kaspersen spowodowała wypadek samochodowy ze skutkiem śmiertelnym. Potrąciła starszą panią. Zginęła na miejscu. Policja stwierdziła, że Marit miała we krwi stężenie alkoholu przekraczające dopuszczalną normę, w związku z czym została skazana na jedenaście miesięcy więzienia.

– Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? – zdziwił się Martin. – Czy to się stało, zanim się tu sprowadziła?

– Nie, mieli z Kaspersenem po dwadzieścia lat i mieszkali tu od roku. Ale to było dawno, ludzie zapomnieli. Zresztą prawdopodobnie odnieśli się do niej wyrozumiale, bo tylko nieznacznie przekroczyła dopuszczalne stężenie. Wsiadła do samochodu po kolacji u przyjaciółki. Wypiła u niej trochę wina. Wiem, bo znalazłem akta. Były w naszym archiwum.

– Czy to znaczy, że cały czas mieliśmy na to papiery? – z niedowierzaniem powiedział Gösta. Patrik skinął głową.

– No tak, wiem, o co ci chodzi, ale nie ma w tym nic dziwnego. Wypadek zdarzył się na tyle dawno, że nie trafił do cyfrowego rejestru danych, a nie było powodu, żebyśmy się przekopywali na oślep przez papiery. A już na pewno, żebyśmy sprawdzali pudło z wyrokami za jazdę pod wpływem alkoholu.

– Ale… – Gösta był niepocieszony.

– Sprawdziłem w Lundzie, Nyköpingu i w Borås. Rasmus Olsson został ranny, gdy jego samochód owinął się wokół drzewa. Zginął jadący z nim kolega, jego rówieśnik. Rasmus prowadził po pijanemu. Börje Knudsen miał na swoim koncie listę przestępstw tak długą jak moja ręka. Między innymi wypadek sprzed piętnastu lat, czołowe zderzenie, w którym zginęła pięcioletnia dziewczynka. Czyli w trzech wypadkach na cztery wszystko się zgadza: prowadzili po pijanemu i kogoś zabili.

– A Elsa Forsell? – spytała Hanna. Patrik rozłożył ręce.

– Jedyny przypadek, co do którego jeszcze nie mam potwierdzenia. Nie ma danych, żeby dostała jakiś wyrok w Nyköpingu, ale ksiądz z jej parafii wspominał o jej „winie”. Domyślam się, że chodzi właśnie o to, ale nie mam dowodu. Po zebraniu zadzwonię do tego księdza. Może uda mi się wycisnąć z niego coś więcej.