Odrośle Błękitnego Pancerzyka wyciągnęły się w ich stronę, drżąc.
— A…ale potrzebujemy tylko niewielkiej wskazówki. Kto mógł… — Jego starania były daremne. Święty Rihndell wraz z całą świtą zaczął się oddalać. Błękitny Pancerzyk zachrzęścił gniewnie. Jego odrośle przekrzywiły się lekko, zwracając się w stronę Phama Nuwena.
— Sir Phamie, powątpiewam w twoje kupieckie doświadczenie. Święty Rihndell mógł nam pomóc.
— Może. — Pham obserwował, jak zębonogi znikają w tłumie, ciągnąc za sobą tobół z trelisami przypominający ogromny, czarny balon. Cóż, może Rihndell rzeczywiście był zwykłym, uczciwym kupcem.
— Z jakich powodów Zielona Łodyżka mogła cię opuścić w samym środku tak ważnej transakcji?
Błękitny Pancerzyk zawahał się przez chwilę.
— Gdyby to była normalna podróż handlowa, to mogłaby ją odciągnąć jakaś wyjątkowa okazja dużego zysku. Ale tutaj, to…
Usłyszeli współczujący głos Ravny.
— Może po prostu… hm… zapomniała, gdzie jest i co robi?
— To wykluczone. — Ton Błękitnego Pancerzyka był zdecydowany. — Skroda nigdy by nie dopuściła do czegoś podobnego. Na pewno nie w samym środku poważnej transakcji.
Pham przełączał okna wewnątrz hełmu, patrząc we wszystkich kierunkach. Tłum wciąż ich omijał, zostawiając wokół nich wolną przestrzeń. Nie było śladu żadnych służb porządkowych. Czy poznałbym, że to policjanci, gdybym ich zobaczył?
— Dobrze — odezwał się. — I tak mielibyśmy problem, niezależnie od tego, czy wyszedłbym na zewnątrz, czy nie. Proponuję, żebyśmy przeszli się po okolicy i spróbowali dowiedzieć się, gdzie poszła Zielona Łodyżka.
W odpowiedzi usłyszał chrzęst odrośli.
— Nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Lady Ravno, proszę cię, spróbuj namierzyć tego zębonogiego tłumacza. Być może mógłby nas skontaktować z miejscowymi Skrodojeźdźcami. Zleciał ze ściany uruchamiając gazowe dysze. — Chodźmy, sir Phamie.
Błękitny Pancerzyk szedł przodem, torując im drogę przez targowisko, mniej więcej kierując się w stronę, w którą odeszła Zielona Łodyżka. Nie można powiedzieć, że szli prosto. Raczej błąkali się jak pijani, raz omal nie wracając na miejsce, z którego wyruszyli.
— Spokojnie, spokojnie — odpowiadał niezmiennie Błękitny Pancerzyk, kiedy Pham głośno narzekał na tempo marszu. Jeździec w ogóle nie przepychał się wśród skupionych w grupki stworzeń. Kiedy nie reagowały na łagodne machanie odroślami, po prostu obchodził je dookoła. Poza tym zasłaniał sobą Phama, którego wygląd tym samym nie budził już takich obaw jak przedtem.
— Może ci się wydawać, że tubylcy to istoty łagodne, sir Phamie, że można po prostu odepchnąć ich na bok. Ale zauważ, że oni są tacy tylko między sobą. Te rasy miały tysiąc lat na przywyknięcie do siebie i wytworzenie lokalnych form pokojowego współżycia. Ale wobec przybyszów z zewnątrz wcale nie są tak tolerancyjni, gdyż w przeciwnym razie już dawno by ich tu nie było.
Pham przypomniał sobie ostrzeżenie dotyczące swego ubioru i nie spierał się z Jeźdźcem.
Następne dwadzieścia minut dawny kupiec Queng Ho znajdował się pod obstrzałem spojrzeń dziesiątków innych istot rozumnych. Lecz gdy wreszcie dotarli do przeciwległego muru, Pham zgrzytał zębami z niecierpliwości. Jeszcze dwukrotnie otrzymał ostrzeżenie o przekroczeniu przepisów dotyczących ubioru. W pewnym sensie było to pocieszające, gdyż dowodziło, że święty Rihndell wciąż pozwalał im korzystać z lokalnej sieci, a Ravna miała coraz więcej informacji.
— Lokalna kolonia Skrodojeźdźców znajduje się w odległości około stu kilometrów od targowiska. Istnieje możliwość dojazdu środkiem transportu, stacja usytuowana jest pod ścianą, obok której stoicie.
Przed nimi znajdował się tunel, do którego weszła Zielona Łodyżka. Zaglądając do niego pod odpowiednim kątem, mogli dostrzec rozciągającą się nad podłogą tunelu czarną otchłań. Po raz pierwszy znaleźli się z dala do tłoku, mało kto bowiem wchodził do otworu lub go opuszczał.
Światło lasera znowu zamigotało na tylnych oknach.
— Naruszenie przepisów dotyczących ubioru. Czwarte ostrzeżenie. Nakazują ci „natychmiastowe opuszczenie terenu.
— Już wychodzimy, już wychodzimy.
Ciemność. Pham wzmocnił ostrość okienek w hełmie. Na początku myślał, że stacja transportowa będzie na otwartej przestrzeni, że znano tu pola przytwierdzające, powszechne w Górnych Przestworzach. Potem zauważył kolumny przytrzymujące przezroczyste ściany. Wciąż byli wewnątrz, ale widok… Znajdowali się po tej stronie łuku, która zwrócona była ku gwiazdom. Cząstki pierścienia wyglądały jak ogromne ciemne ryby szybujące cicho kilkadziesiąt metrów od niego. Trochę dalej dziwaczne konstrukcje pięły się w górę ponad płaszczyzną pierścienia, wystarczająco wysoko, by dosięgły ich promienie słońca. Ale najjaśniejszy obiekt znajdował się tuż nad ich głowami. Widział błękit oceanu, biel chmur. Delikatne światło oblewało teren, na którym stali. Obojętnie jak daleko zapuszczali się żeglarze floty Queng Ho, taki widok jak ten, zawsze cieszył ich oczy. Ale to, co widzieli, to nie była prawdziwa planeta. Obiekt miał kształt w przybliżeniu kulisty, a jego tarcze przecinał cień pierścienia. Małych rozmiarów, znajdował się niewiele ponad kilkaset klików ponad nimi. Rozpoznali w nim jednego z satelitów pasterskich, które widzieli po drodze. Jego atmosfera miała wyraźną granicę, ustaloną przez ściany jakiegoś ogromnego sferycznego dachu.
Odwrócił wzrok od wspaniałego widoku.
— Stawiam dziesięć do jednego, że to terytorium Skrodojeźdźców.
— Oczywiście — odparł Błękitny Pancerzyk. — Najbardziej typowe. Fale przy takiej minigrawitacji nigdy nie osiągają preferowanej przeze mnie siły, ale…
— Kochany Pancerzyku! Sir Phamie! Tutaj! — To był głos Zielonej Łodyżki. Według odczytu w kombinezonie Phama, głos szedł łączem lokalnym, bez pośrednictwa PPII.
Odrośle Błękitnego Pancerzyka wykręciły się we wszystkich kierunkach.
— Czy nic ci nie jest Zielona Łodyżko?
Chrzęścili do siebie przez kilka sekund. Następnie Zielona Łodyżka przeszła na trisk:
— Sir Phamie. Nic mi się nie stało. Bardzo mi przykro, że was tak zdenerwowałam. Ale byłam pewna, że transakcja ze świętym Rihndellem zakończy się pomyślnie, a wtedy zatrzymali się przy mnie miejscowi Jeźdźcy. Są wspaniali, sir Phamie. Zaprosili nas w odwiedziny do swojego osiedla. Na dzień lub na trochę dłużej. To znakomita okazja do wypoczynku przed dalszą drogą. A poza tym myślę, że mogą nam pomóc.
Całkiem jak w romansach przygodowych, które Ravna czytała do snu: umęczeni podróżnicy w połowie drogi do celu natykają się na przyjazny raj i otrzymują jakiś wspaniały podarek. Pham przełączył się na zastrzeżoną linię i spytał Błękitnego Pancerzyka:
— Czy to na pewno Zielona Łodyżka? Czy ktoś ją zmusza do mówienia?
— To ona i jest wolna, sir Phamie. Słyszałeś, jak rozmawialiśmy. Podróżuję z nią od dwustu lat. Na pewno nikt nie trzyma jej pod bronią.
— Dlaczego więc, do licha, poszła sobie nie wiedzieć dlaczego? — Pham ze zdziwieniem zauważył, że szepcze.
Nastąpiła długa chwila ciszy.
— To rzeczywiście jest bardzo dziwne. Przypuszczam, że ci miejscowi Jeźdźcy mogą wiedzieć coś, co jest dla nas bardzo ważne. Chodźmy, sir Phamie. Ale bądźmy ostrożni. — To mówiąc, zaczął się toczyć pozornie w dowolnie wybranym kierunku.
— Rav, co ty o tym my… — Pham zauważył, że na commie pali się czerwone światełko, i poczuł gniew. Od jak dawna połączenie z Ravną nie działało?