Выбрать главу

Ruszył, szybując nisko nad podłożem, tuż za Błękitnym Pancerzykiem, używając dysz gazowych, by dotrzymać mu kroku. Cały obszar pokryto przylepkami, których Jeźdźcy używali do poruszania się w stanie nieważkości. Miejsce wyglądało na całkowicie opuszczone. W odległości zaledwie stu metrów od wielkiego, zatłoczonego placu nie było widać żywej duszy. Pham przeczuwał zasadzkę, aczkolwiek nie miało to większego sensu. Jeśli zostali namierzeni przez Śmierć Szarańczy — lub jej pachołków — wystarczyłby zwykły alarm. Czy to jakaś gra Rihn-della? Pham uruchomił broń wiązkową wmontowaną w kombinezon oraz zapewnił sobie wstępną przewagę: miniaturowe kamery-komary rozleciały się we wszystkich kierunkach. I to by było wszystko, jeśli chodzi o przepisy dotyczące ubioru.

Niebieskawy blask oświecał równinę, ukazując łagodne wzgórza i kanciaste zespoły nie znanych mu urządzeń. Powierzchnia była usiana dziurami (wejściami do tunelu?). Błękitny Pancerzyk wymamrotał coś na temat, jak fajnie byłoby siedzieć sobie teraz na brzegu morza widocznego o sto kilometrów ponad nimi. Pham oglądał obrazy przesyłane przez kame-ry-komary ze wszystkich stron, aby zidentyfikować ewentualne źródła ostrzału i strefy śmierci.

Obraz przekazywany z jednej kamerki ukazywał las bez-listnych odrośli. To byli Skrodojeźdźcy stojący cicho w księżycowym blasku. Znajdowali się dwa wzgórza dalej. Bezszelestni, nieruchomi, bez świateł… może po prostu rozkoszowali się widokiem księżyca? Po powiększeniu obrazu Pham nie miał żadnego kłopotu z rozpoznaniem Zielonej Łodyżki. Stała na końcu rzędu składającego się z pięciu Jeźdźców. Paski na jej kadłubie widać było bardzo wyraźnie. Z przedniej części skrody wystawało coś prostego i podłużnego. Jakiś uchwyt? Kilkoma kamerami podleciał bliżej. Broń. Wszyscy Jeźdźcy byli uzbrojeni.

— Jesteśmy już w pojeździe, Pancerzyku — usłyszeli głos Zielonej Łodyżki. — Zobaczysz go, gdy przejdziesz jeszcze kilka metrów, po drugiej stronie reaktora wentylacyjnego.

Chyba chodziło jej o wybrzuszenie, do którego zbliżali się Pham i Jeździec. Ale Pham wiedział, że nie ma tam żadnego pojazdu. Zielona Łodyżka i reszta zbrojnych stała obok ścieżki, którą szli. Fachowo przygotowana pułapka, aczkolwiek przy użyciu dość prymitywnych środków technicznych, pham już miał krzyknąć coś do Błękitnego Pancerzyka. Nagle zauważył płaski ceramiczny prostokąt ustawiony na wzgórzu, zaledwie o kilka metrów za Jeźdźcem. Na podstawie obrazu najbliższej kamerki można było się domyślić, że jest to jakiś materiał wybuchowy, najprawdopodobniej mina kierunkowa. Tuż obok miny zamontowano kamerę o niskiej rozdzielczości, niewiele przewyższającą zwykły wykrywacz ruchu. Błękitny Pancerzyk przetoczył się obojętnie obok, cały czas rozmawiając z Zieloną Łodyżką. Pozwolili mu przejść. W jego myślach narodziło się nowe podejrzenie, jeszcze bardziej ponure i złowrogie. Pham zatrzymał się, a następnie szybko cofnął, ani przez chwilę nie dotykając podłoża. Jedynym dźwiękiem, jaki wydawał, był cichy syk gazowych dyszy. Odczepił jeden z pazurów i skierował kamerę-komara w pobliże czujnika miny.

Rozległ się głośny huk i ukazał się blady płomień ognia. Chociaż Pham znajdował się pięć metrów od tamtego miejsca, fala uderzeniowa odrzuciła go do tyłu. Kątem oka dostrzegł, jak Błękitny Pancerzyk koziołkuje w powietrzu. Ostre kawałki metalu fruwały ze świstem, ale niepotrzebnie. Nie było żadnego ataku. Wybuch zniszczył kilka kamerek.

Pham wykorzystał hałas, aby przyspieszyć. Pędem przeleciał nad pobliskim „wzgórzem” i skrył się w płytkiej dolince, skąd mógł widzieć Skrodojeźdźców stojących w dole. Uzbrojeni napastnicy potoczyli się do przodu, okrążając wzgórze, grze-chocząc do siebie uradowani. Pham powstrzymał się od strzelania, ciekawy, co się stanie. Po chwili Błękitny Pancerzyk wzniósł się w górę na wysokość stu metrów.

— Phamie? — zawołał płaczliwie. — Phamie?

Reszta nie zwracała na niego uwagi. Trzech zniknęło za wzgórzem. Komarek Phama uchwycił moment, jak stanęli skonsternowani, ze sztywno wzniesionymi odroślami — zdali sobie sprawę, że zdołał im umknąć. Piątka rozdzieliła się, przeszukując teren, tropiąc go jak zwierzynę. Nie było już żadnych łagodnych przekonywań ze strony Zielonej Łodyżki.

Usłyszał ostry, suchy trzask i za wzgórzem pojawił się kolejny płomień wybuchu. Ktoś zbyt nerwowo trzymał rękę na spuście.

Ponad wszystkim szybował Błękitny Pancerzyk, znakomity, odsłonięty cel, a mimo to wciąż nie atakowany. Jego słowa były mieszaniną trisku i jeździeckiego chrzęszczenia. Z tego, co Pham mógł zrozumieć, wynikało, że biedak jest przerażony.

— Dlaczego strzelasz? O co chodzi? Łodyżko, proszę cię!

Ale to nie uśpiło wzmożonej podejrzliwości Phama. Wcale nie chcę, żebyś tam sobie latał i patrzył, co dzieje się na dole. Wycelował swój główny karabin w Błękitnego Pancerzyka, przez chwilę wodził za nim lufą, aż wreszcie wystrzelił. Sam wystrzał nie był widoczny, ale impuls, jaki wysłał w kierunku Jeźdźca, miał kilka gigadżuli. Plazma błysnęła wzdłuż wiązki, która minęła Błękitnego Pancerzyka o jakieś pięć metrów. W sporej odległości nad Skrodojeźdźcem zderzyła się z kryształową powłoką. Eksplozja robiła wrażenie. Aktyniczny rozbłysk i tysiące płonących fragmentów, rozpryskujących się we wszystkie kierunki.

Nie zważając na płonący jeszcze pułap i spadające odłamki, Pham poleciał w bok. Widział, jak Błękitny Pancerzyk odzyskuje równowagę i pośpiesznie zlatuje na dół w poszukiwaniu ukrycia. W miejscu gdzie uderzyła wiązka wysłana z broni Phama, świetlista korona zmieniała odcień z niebieskiego na pomarańczowy, a potem czerwony, wciąż świecąc jaśniej niż widoczny za nią pasterski księżyc.

Ostrzegawczy strzał był jednocześnie jak wielki palec, który wskazywał przeciwnikom jego kryjówkę. W ciągu kolejnych piętnastu sekund czterech napastników skierowało ogień w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Pham. Gdy ucichła kanonada, zapanowała cisza przerywana jedynie cichym szeleszczeniem. W takiej zabawie w chowanego piątka atakujących mogła liczyć na łatwe zwycięstwo. Wciąż jednak nie wiedzieli jak znakomitym wyposażeniem dysponuje człowiek. Pham uśmiechnął się na widok obrazów przesyłanych mu przez kamery-komary. Widział każdego z czyhających na niego Jeźdź-ców, a także Błękitnego Pancerzyka.

Gdyby było ich tylko czterech — pięciu? — nie byłoby najmniejszego problemu. Ale na pewno trzeba się było spodziewać nadejścia posiłków albo przynajmniej dalszych komplikacji. Płomień na uszkodzonym pułapie zgasł, ale znajdował się tam teraz otwór o średnicy około pół metra. Od tamtej strony dochodził ich świst wiatru, który wywołał w nim odruchowy strach, mimo że miał na sobie kombinezon. Mogło minąć parę chwil, zanim ten przeciek zacznie wywierać niekorzystny wpływ na Skrodojeźdźców, ale i tak było to bardzo groźne uszkodzenie. Wiedział, że będzie przyciągać hałas. Wpatrywał się w dziurę. Tu, na dole, jej obecność powodowała niewielki wiaterek, ale kilka metrów pod dziurą utworzyła się miniaturowa trąba z wirującego w dół i w górę pyłu oraz różnego śmiecia.

Za przezroczystą kopułą ujrzał ciemną szczelinę, a następnie błyszczący pióropusz, tam gdzie odpadki wylatywały z cienia i szybowały dalej już oświetlone słońcem. Do głowy przyszedł mu nowy pomysł.

Ojojoj! Pięciu Jeźdźców niemal zamknęło go w okrążeniu. Na swoje nieszczęście jeden wszedł w jego pole widzenia, zauważył go i wystrzelił. Pham odpowiedział ogniem i tamten eksplodował, zamieniając się w obłok gorącej pary i kawałki zwęglonego ciała. Jego nie uszkodzona skroda poszybowała nad wzgórzami, skupiając na sobie paniczny ogień pozostałych. Pham znowu zmienił pozycję, przemieszczając się w kierunku miejsca, o którym wiedział, że znajduje się najdalej od pozycji przeciwników.