Odrośle odwróciły się w stronę pokoju i wydawało się, że oklapły jeszcze bardziej.
— Żvie… Dziekuię, sir Phamie. To, co zrobiłeś, wymagało niemałych zdolności. Biorąc pod uwagę wszystko, co się stało, nie śmiałbym prosić o więcej.
Co ja takiego zrobiłem? Pamiętał, że strzelał w stronę Zielonej Łodyżki. Czy trafił? Zajrzał do wnętrza chirurga. Konfiguracja urządzeń wewnętrznych znacznie różniła się od przewidzianej dla człowieka. Wnętrze było niemal w całości wypełnione wodą, a wzdłuż odrośli pacjentki bulgotały pęcherzyki powietrza. Uśpiona Zielona Łodyżka wyglądała na znacznie bardziej kruchą, niż pamiętał. Jej odrośle bezwładnie falowały w wodzie. Część z nich była ponacinana, ale główny korpus wydawał się nie uszkodzony. Jego wzrok powędrował w dół, aż do nasady łodygi, tam gdzie Jeździec jest normalnie przytwierdzony do swej skrody. Krótki kikut ginął w mętliku chirurgicznych rurek. Pham przypomniał sobie ostatnie chwile walki, kiedy to wystrzelił skrodę spod Zielonej Łodyżki. Jak porusza się Jeździec, który nie ma na czym jeździć?
Odwrócił wzrok od poranionej.
— Skasowałem wam dostęp, ponieważ wam nie ufam. — Mój były przyjacielu, narzędzie mego wroga.
Błękitny Pancerzyk nic nie odpowiedział. Po chwili milczenia odezwała się Ravna.
— Phamie. Bez pomocy Błękitnego Pancerzyka nigdy w życiu nie wydostałabym cię z tamtego miejsca. Nawet gdyby mi się udało i tak utkwilibyśmy w samym środku Wiecznego Odpoczynku. Pasterski satelita żądał naszej krwi. Zorientowali się, że jesteśmy ludźmi. Aprahanti próbowali wydostać się z portu i ruszyć na nas. Bez Błękitnego Pancerzyka nigdy nie udałoby mi się przekonać miejscowego systemu bezpieczeństwa, żeby pozwolił nam użyć ultranapędu. Prawdopodobnie ustrzeliliby nas zaraz po wzniesieniu się nad płaszczyznę pierścienia. Uśmierciliby nas wszystkich, Phamie.
— Czy nie wiesz, co stało się tam, w dole?
Na twarzy Ravny pojawił się wyraz oburzenia.
— Wiem. Ale zrozum, że to wszystko przez ich skrody. To czysto mechaniczne urządzenia. Łatwo jest odłączyć część cybernetyczną od mechanicznych połączeń. Przecież to tamci Jeźdźcy sterowali kołami i celowali bronią.
Hmm. W oknie za plecami Ravny widział Błękitnego Pancerzyka ze znieruchomiałymi odroślami, który wbrew swemu zwyczajowi nie ruszał z pośpiesznymi potwierdzeniami. Tryumfował?
— To wcale nie wyjaśnia, dlaczego Zielona Łodyżka zwabiła nas w pułapkę. — Uniósł rękę, aby uprzedzić jej odpowiedź. — Wiem, wiem, zmusili ją do tego. Jest tylko jeden problem, Ravno. Ona w ogóle się nie wahała. Robiła to z prawdziwym entuzjazmem, niemal z euforią. — Nad jej ramieniem rzucił spojrzenie Jeźdźcowi. — Nie działała pod przymusem, sam mi to powiedziałeś, prawda Pancerzyku?
Zapadła długa cisza. Wreszcie Błękitny Pancerzyk przemówił.
— Tak, sir Phamie.
Ravna odwróciła się w stronę okna i odskoczyła w tył, tak by móc widzieć ich obu.
— Ale… ale to zakrawa na absurd. Zielona Łodyżka była z nami od samego początku. Tysiąc razy mogła zniszczyć ten statek lub nas zdradzić. Po co miałaby organizować taką idiotyczną zasadzkę?
— To prawda. Sam się zastanawiam, dlaczego nie zdradzili nas wcześniej… — Dopóki Ravna nie zadała tego pytania, dopóty Pham nie znał na nie odpowiedzi. Znał fakty, ale nie potrafił znaleźć dla nich żadnego rozsądnego wyjaśnienia. Nagle wszystko zaczęło mu się układać w jedną całość: zasadzka, jego sny w chirurgu, nawet paradoksy. — Być może wcześniej nie była zdraj czynią. Gdy uciekliśmy z Przekaźnika, nikt nas nie ścigał, nikt o nas nie wiedział, a tym bardziej o celu naszej podróży. Na pewno nikt nie spodziewał się przybycia ludzi na Błogi Spoczynek. — Przerwał usiłując wszystko sobie dobrze poukładać. Teraz zasadzka… — Zasadzka wcale nie była idiotyczna, ale z pewnością została naprędce zorganizowana. Napastnicy nie mieli żadnego wsparcia. Ich broń była prymitywna, wręcz prostacka — olśnienie — jeśli dobrze obejrzysz zniszczoną skrodę Zielonej Łodyżki, zorientujesz się, że ich broń wiązkowa była równie subtelnym urządzeniem co tasak, a jedynym czujnikiem zamontowanym przy minie był detektor ruchu. Wszystkie te gadżety zostały zastosowane z braku czegoś lepszego, przez kogoś, kto wcale nie przygotowywał się do walki. Tak, nasz wróg był zaskoczony naszym pojawieniem się.
— Myślisz, że ci Aprahanti mogli…
Wcale nie Aprahanti. Z tego, co powiedziałaś, wynika, że nie opuścili miejsca postoju aż do zakończenia strzelaniny, kiedy ten księżyc zaczął jazgotać. Ktokolwiek za tym stoi, działał niezależnie od Motyli i musi mieć swoich wysłanników rozproszonych po wszystkich systemach gwiezdnych. Są oni jak wielka sieć drucików, z których każdy uruchamia pułapkę. Ogromna rzesza nasłuchiwaczy, zbierających wszystkie interesujące wieści. Wróg zauważył nas i pomimo że jego forpoczta była nader słabo uzbrojona, starał się zawładnąć naszym statkiem. Dopiero gdy zdołaliśmy umknąć, wszczął alarm. W taki czy inny sposób nie chciał, abyśmy stamtąd odlecieli. — Machnął obandażowaną ręką w stronę okna kontroli ultrafalowej. — Jeśli dobrze odczytuję, to mamy na ogonie co najmniej pięćset statków. Ravna rzuciła okiem na odczyt, a następnie znowu spojrzała na niego.
— Tak. To część głównej floty Aprahantich i…
— Będzie ich dużo więcej, tyle że nie wszystkie będą należały do Motyli.
— …jakie jest więc twoje zdanie? Dlaczego Skrodojeźdźcy mieliby nam źle życzyć? Wszelki spisek nie ma sensu. Nigdy nie będą mieć własnego państwa, a tym bardziej międzygwiezdnego imperium.
Pham kiwnął głową.
— Oni mają zwyczajne, spokojne siedliska — takie jak tamten pasterski księżyc — rozproszone po systemach zamieszkanych przez wielorasowe cywilizacje w każdym zakątku Przestworzy. Nie, Rav — jego głos stał się miękki, łagodny — to nie Skrodojeźdźcy są tu prawdziwym wrogiem. To siła, która stoi za nimi. To Perwersja Straumy.
Ravna milczała nie dowierzając, ale zauważył, że odrośle Błękitnego Pancerzyka ciasno przylegają do łodygi. Tamten wiedział, o co mu chodzi.
— To jedyne wyjaśnienie, Ravno. Zielona Łodyżka naprawdę była lojalną wobec nas przyjaciółką. Przypuszczam, że tylko niewielka liczba Jeźdźców znajduje się pod kontrolą Perwersji. Kiedy Zielona Łodyżka zetknęła się z nimi, z miejsca została wypaczona.
— To… to niemożliwe! To są Środkowe Przestworza, Phamie. Zielona Łodyżka była odważna i łatwo się nie poddawała. Żadne pranie mózgu nie działa tak szybko. — W jej oczach pojawiła się desperacja. Któreś z tych przerażających wyjaśnień musiało być prawdziwe.
A ja wciąż jestem tutaj, żywy i bezpieczny. Informacja dla iskry bożej. Być może była jeszcze jakaś szansa! W miarę jak mówił, coraz lepiej wszystko rozumiał.
— Zielona Łodyżka była lojalna, jednakże uległa wypaczeniu w ciągu kilku sekund. Nie polegało to jedynie na uszkodzeniu skrody albo podaniu jakiegoś specyfiku. Wygląda na to, że zarówno sami Jeźdźcy, jak i ich skrody zostali od samego początku zaprogramowani do określonego reagowania na pewne bodźce. — Spojrzał na Błękitnego Pancerzyka, starając się wybadać jego reakcję na następne słowa. — Przez długi czas Jeźdźcy oczekiwali na powrót swego stwórcy. Ich rasa jest bardzo stara, dużo starsza niż jakakolwiek inna, nie licząc tych, które są na wymarciu. Można ich spotkać wszędzie, ale zawsze niewielu, obdarzonych zmysłem praktycznym i miłujących pokój. Kiedyś, w początkach dziejów — kilka miliardów lat temu — ich protoplasci znaleźli się w ewolucyjnej ślepej uliczce. Wtedy ich stwórca skonstruował pierwsze skrody i tak powstali pierwsi Jeźdźcy. Myślę, że teraz znaleźliśmy odpowiedzi na pytania kto i dlaczego. Tak, tak. Wiem, że były dalsze udoskonalenia. Jednakże jeśli chodzi o ten model, to odznacza się on niewiarygodną wręcz stabilnością. Błękitny Pancerzyk mówi, że większe skrody stanowią „tradycję”, ale dla mnie to słowo dotyczy wytworów kultury i znacznie krótszych okresów. Dzisiejsze większe skrody są niemal identyczne jak te sprzed miliarda lat. I są to urządzenia, które można wykonać w każdym miejscu w Przestworzach… a przy tym ich konstrukcja to wytwór rodem raczej z Górnych Przestworzy lub nawet z Transcendencji.