Kiedy się o tym po raz pierwszy przekonał, był wstrząśnięty, a nawet czuł się upokorzony. Przyjrzał się rysunkom konstrukcyjnym — a właściwie przekrojom — skrod. Z wierzchu wyglądały jak całkowicie mechaniczne urządzenia z ruchomymi częściami. Zgodnie z opisem całość mogła zostać wykonana w najprymitywniejszej fabryce, niewiele lepszej od tych, które można napotkać w niektórych zakątkach Strefy Powolnego Ruchu. Natomiast części elektroniczne wyglądały na dowolnie ułożoną masę podzespołów bez widocznej hierarchii lub wyraźnie wyodrębnionych modułów. Całość działała dużo sprawniej niż urządzenia powstałe na podstawie projektów będących tworami ludzkiej myśli technicznej, a możliwość dokonania napraw lub wykrycia usterek całego systemu cybernetycznego w ogóle nie wchodziła w rachubę.
— Nikt w całych przestworzach nie potrafi zrozumieć możliwości skrody, a tym bardziej wszelkich adaptacji, do jakich zmuszają swoich Jeźdźców. Czyż nie tak, Błękitny Pancerzyku?
Jeździec mocno klasnął odroślami o centralną łodygę. Po chwili usłyszeli wściekłe szurgotanie. Pham nigdy nie widział go w takim stanie. Cóż miało to oznaczać? Wściekłość? Przerażenie? Głos dochodzący z generatora był straszliwie zniekształcony:
— Ty się mnie pytasz? Ty się pytasz? To potworne, że chcesz jeszcze, abym ci pomógł w tym… — Dźwięk przeszedł na wyższe częstotliwości, a po chwili Jeździec zamilkł, drżąc na całym ciele.
Pham z floty Queng Ho poczuł ukłucie wstydu. Tamten wiedział i rozumiał… i zasługiwał na lepsze traktowanie. Jeźdźcy muszą zostać zniszczeni, ale nie muszą słuchać wyroku wydanego jego ustami. Jego ręka powędrowała do wyłącznika systemu komunikacyjnego, ale zatrzymała się. Nie. To twoja ostatnia szansa, aby przyjrzeć się… dziełom Perwersji.
Spojrzenie Ravny bez przerwy wędrowało pomiędzy człowiekiem a Skrodojeźdźcem, i Pham wiedział, że kobieta wszystko rozumie. Jej twarz i oczy miały ten sam przerażony wyraz, co wtedy gdy dowiedziała się o zagładzie Sjandry Kei.
— Więc twierdzisz, że to Perwersja stworzyła pierwsze skrody.
— I przekształciła Jeźdźców. To było dawno temu, i na pewno nie była to ta sama Perwersja, którą stworzyli Straumerzy, ale…
„Plaga” — to była druga, zwyczajowa nazwa Perwersji, bliższa temu jak postrzegał ją Stary. Pomimo transcendencji Perwersji, jej życie bardziej przypominało rozwój choroby niż cokolwiek innego. Może dzięki temu udało jej się oszukać Starego. Ale teraz Pham przejrzał wszystko. Plaga żyła rozczłonkowana i rozciągnięta w czasie. Kryła się w archiwach, czekając na idealną okazję. Stworzyła też sobie pomocników, którzy mieli jej pomóc rozkwitać…
Spojrzał na Ravnę i nagle zdał sobie sprawę z czegoś innego.
— Miałaś trzydzieści godzin, aby o tym pomyśleć, Rav. Widziałaś zapis, jaki zarejestrowały kamery w moim kombinezonie. Na pewno częściowo odgadłaś, o czym mówię.
Odwróciła wzrok.
— Częściowo — powiedziała w końcu. Przynajmniej przestała zaprzeczać.
— Wiesz, co musimy zrobić — powiedział cicho. Teraz, kiedy wiedział, co należy zrobić, iskra boża przestała go parzyć. Jej wola zostanie wykonana.
— Co takiego? — spytała Ravna udając, że nie wie.
— Dwie rzeczy. Najpierw wyślij wiadomość o wszystkim do Sieci.
— Kto w to uwierzy? — W końcu była to Sieć Miliona Kłamstw.
— Wystarczająco wielu. Kiedy się dowiedzą, większość przekona się, że to prawda i… podejmie odpowiednie działania.
Ravna pokręciła głową.
— Nie — ledwo dosłyszał jej głos.
— Sieć musi wiedzieć, Ravno. Odkryliśmy coś, co może ocalić tysiąc światów. To tajna broń Plagi. — Przynajmniej w Środkowych i Dolnych Przestworzach.
Ponownie pokręciła głową.
— Samo wykrzyczenie tej prawdy wystarczy, aby uśmiercić miliardy.
— W obronie koniecznej! — Podskoczył i poszybował wolno w stronę sufitu. Odepchnął się od niego rękami, by opaść z powrotem na podłogę.
W jej oczach zalśniły łzy.
— Tych samych argumentów użyto, aby zabić mo-moją rodzinę, mo-mo-moje światy… A-a ja nie zamierzam brać udziału w czymś takim.
— Ale tym razem to prawda!
— Mam już dość pogromów, Phamie. Łagodna nieustępliwość… niemal nie do wiary.
— Sama podejmiesz taką decyzję, Rav? My wiemy coś, do czego inni — przywódcy mądrzejsi od nas obojga — powinni się odpowiednio ustosunkować, a następnie podjąć suwerenne decyzje. Czy odmawiasz im prawa dokonania takiego wyboru?
Zawahała się. Przez chwilę Pham sądził, że natura osoby cywilizowanej, wychowanej w duchu posłuszeństwa wobec prawa i zasad weźmie górę i każe jej przystać na propozycję. Ale nagle Ravna uniosła podbródek wysoko do góry.
— Tak, Phamie. Odmawiam im prawa dokonania takiego wyboru.
Mruknął coś pod nosem i poszybował w kierunku konsoli sterowniczej. W tej sytuacji nie było najmniejszego sensu dyskutować o drugiej rzeczy, jaką należało wykonać.
— I nie zabijemy Błękitnego Pancerzyka ani Zielonej Łodyżki.
— Nie mamy wyboru, Rav. — Jego palce błądziły po przyciskach. — Zielona Łodyżka została wypaczona. Nie wiemy, ile z tej Perwersji przetrwało zniszczenie skrody ani też ile czasu minie, gdy to samo stanie się z Błękitnym Pancerzykiem. Nie możemy ich wziąć ze sobą. Ani wypuścić na wolność.
Ravna zbliżyła się do niego bokiem, z oczami wpatrzonymi w jego dłonie.
— U-u-uważaj, kogo chcesz zabić, Pham — powiedziała miękko. — Jak sam zauważyłeś, miałam trzydzieści godzin na przemyślenie moich decyzji i tyleż samo godzin na przemyślenie twoich.
— No i? — Pham cofnął ręce od klawiszy. W jego mózgu pojawiły się nagłe błyski gniewu (czy to iskra boża?) Ravno, Ravno, Ravno. Jakiś głos w jego głowie wypowiadał słowa pożegnania. Potem wszystko się uspokoiło. Tak bardzo obawiał się, że Jeźdźcy wypaczyli statek. Zamiast tego ta głupia krowa wstawia się za nimi, i to z własnej woli. Poszybował wolno w jej stronę. Niemal podświadomie jego głowa i zdrowe ramię wyrażały gotowość do walki.
— Jak chcesz powstrzymać mnie przed zrobieniem tego, co tak czy inaczej musi zostać zrobione? — zapytał, ale już przeczuwał, jaka będzie odpowiedź.
Nie cofnęła się przed nim, nawet kiedy jego dłoń znalazła się o kilka centymetrów od jej szyi. Twarz dziewczyny wyrażała nieugiętą wolę, mimo że powstrzymywała łzy.
— Ja-jak myślisz Phamie? Kiedy tkwiłeś w chirurgu, dokonałam pewnych drobnych zmian. Jeśli mnie skrzywdzisz, spotka cię coś gorszego niż mnie. — Jej oczy patrzyły ponad nim. — Zabij Jeźdźców, a… a sam także zginiesz.
Długą chwilę, wpatrywali się w siebie, mierząc wzrokiem. Może w ścianach nie kryła się żadna broń. Najprawdopodobniej potrafiłby ją zabić, zanim zdążyłaby podjąć jakąkolwiek obronę. Ale istniało przecież tysiąc sposobów na zaprogramowanie statku tak, by go unicestwił. Wtedy zostaliby tylko Jeźdźcy… i to oni dolecieliby do Dna, gdzie czeka ich nagroda.