— Przynieś zestawy radiowe. Potem poproś Amdijefriego, żeby przyszedł do nas.
„Radia” wyglądały prześlicznie. Ravna twierdziła, że podstawowe urządzenia mogły zostać wynalezione przez cywilizacje znajdujące się na niewiele wyższym stopniu rozwoju niż świat Ociosa. Trudno było w to uwierzyć. Wykonanie urządzenia wymagało podjęcia wielu żmudnych kroków. Tyle razy niepotrzebnie zbaczali z właściwej drogi. Ostateczny rezultat wyglądał zadziwiająco: osiem ciemnych jak noc kwadratów o boku jednego jarda. Dziwny materiał pobłyskiwał złotem i srebrem. Tu przynajmniej nie było żadnej tajemnicy: do skonstruowania urządzenia użyto sporej części zapasów złota i srebra zgromadzonych jeszcze przez Ociosa.
Przyszedł Amdijefri. Rozbiegł się po całym pomieszczeniu, dotykał nosami odbiorników, krzyczał coś do Stali i fragmentu. Czasami trudno było dać wiarę, że nie stanowili jednej sfory, że Dwunóg nie był jednym z członków. Trzymali się razem jak pojedyncza sfora. Bardzo często Amdi odpowiadał na pytania o Dwunogi, zanim Jefri miał szansę otworzyć usta, używając przy tym zaimka pierwszej osoby liczby pojedynczej na oznaczenie ich obu.
Jednakże dziś wyglądało na to, że nie mogą się ze sobą zgodzić.
— Proszę cię, panie, pozwól mnie pierwszemu wypróbować to cudo!
Jefri zachrzęścił coś po samnorsku. Kiedy Amdi nie pośpieszył z tłumaczeniem, powtórzył wszystko powoli, zwracając się bezpośrednio do lorda Stali.
— Nie. To [cośtam-cośtam] niebezpieczne. Amdi jest [cośtam] mały. I w dodatku czas [cośtam] ograniczony.
Ocios usilnie starał się uchwycić sens tego, co usłyszał. Cholera. Wcześniej czy później nieznajomość języka Dwunogów może ich wiele kosztować.
Stal wysłuchał człowieka i wydał z siebie przecudownie cierpliwe westchnienie.
— Amdi. Jefri. Proszę. O co chodzi?
Mówił po samnorsku bardziej zrozumiale niż ludzkie dziecko.
Amdi przez chwilę stał zmieszany, walcząc ze sobą.
— Jefri uważa, że kurtki radiowe są dla mnie zbyt duże. Ale popatrzcie, pasują całkiem nieźle! — Jednym susem cały Amdi znalazł się dookoła jednego z czarnych jak noc kwadratów, bez zastanowienia ściągając go z aksamitnego siennika na podłogę. Naciągnął płótno na plecy i ramiona największego ze swych członków.
Teraz radio przybrało kształt ogromnego palta. Stal kazał krawcom dodać klamry na ramionach i brzuchu. Ale i tak całość była zbyt wielka jak dla małego szczeniaka, jakim był Amdi. Wyglądał, jakby wszedł do namiotu.
— Widzicie? Widzicie? — Mała główka wychyliła się na zewnątrz, patrząc, czy Stal i Presfora uwierzą, że wszystko jest w porządku.
Jefri coś powiedział. Amdi kwiknął gniewnie w odpowiedzi.
— Jefri o wszystko się martwi — wyjaśnił — ale przecież ktoś musi przetestować radia. Jest tylko mały problem z prędkością. Fale radiowe biegną szybciej od dźwięku. Zdaniem Jefriego szybkość jest tak duża, że sfora używająca radia może dostać pomieszania zmysłów. To głupota. O ileż szybsze może być radio od myśli biegnącej z głowy do głowy?
Pytanie zawisło w powietrzu. Uśmiech rozjaśnił pyski Presfory/Ociosa. Sfora szczeniaków nie była zdolna do kłamstwa, ale, jak się domyślała, Amdi znał odpowiedź i wiedział, że nie stanowi ona argumentu na poparcie jego próśb.
Z drugiej strony sali Stal przysłuchiwał się wszystkiemu z głowami przekrzywionymi na bok. Stanowił obraz dobrodusznej tolerancji.
— Bardzo mi przykro, Amdi. To zbyt niebezpieczne, abyś próbował pierwszy.
— Ale ja jestem bardzo odważny! I chcę się na coś przydać.
— Przykro mi. Jeśli będziemy pewni, że to bezpieczne… Amdi wydał gniewny wrzask, dużo wyższym tonem niż to wypadało w normalnej rozmowie, niemal na częstotliwościach zastrzeżonych dla myśli. Okręcił się wokół Jefriego, trącając go po nogach końcówkami pysków.
— Podły zdrajca! — Płakał i wyrzucał z siebie samnorskie wyzwiska.
Po dziesięciu minutach uspokoił się na tyle, że siedział tylko z nadąsaną miną. Razem z Jefrim rozłożyli się na podłodze, pomrukując coś do siebie po samnorsku. Presfora przyglądała się im obojgu, a także patrzyła, co robi Stal po drugiej stronie pomieszczenia. Trudno było o scenę o bardziej ironicznym wydźwięku. Przez całe życie zarówno Ocios, jak i Stal przeprowadzali eksperymenty na innych — najczęściej doprowadzając ich do śmierci. Teraz mieli przed sobą ofiarę, która dosłownie błagała ich, by poddali ją swym bezdusznym doświadczeniom… i musieli odrzucić jej prośbę. Odrzucenie to nie podlegało najmniejszej dyskusji. Nawet gdyby Jefri nie zaprotestował, Amdi był zbyt cenną sforą, aby ryzykować jej stratę. Ponadto Amdi był ósmakiem. Już sam fakt, że taka sfora może funkcjonować bez specjalnych problemów, zakrawał na cud. Niebezpieczeństwo, jakie niosło ze sobą użycie radia, dla niego zawsze byłoby dużo większe.
Należało więc znaleźć odpowiednią ofiarę. Odpowiedniego nieszczęśnika. Było ich całe mnóstwo w lochach pod zamkiem na Ukrytej Wyspie. Presfora pomyślała o wszystkich sforach, które zabiła. Jakżeż nienawidziła Ociosa, jego chłodno wy-kalkulowanego okrucieństwa. Jestem o wiele gorsza niż Stal. To ja go stworzyłam. Nie pamiętała, gdzie znajdowała się myślami przez ostatnią godzinę. Był to jeden z tych niedobrych dni, kiedy Ocios wykradał się z dalekich zakamarków jej umysłu, kiedy siła jego rozumowania była coraz większa i większa, aż stawała się jej własnym myśleniem. Mimo to wiedziała, że jeszcze przez parę sekund zdoła się kontrolować. Co mogła zrobić? Wystarczająco silna dusza mogła wyprzeć się samej siebie, mogła zmienić się w duszę innej osoby… mogła w ostateczności zakończyć swe istnienie.
— Ja… ja wypróbuję radio — powiedziała, zanim zdołał pomyśleć. Głupia, kapryśna suko.
— Co? — zdziwił się Stal.
Ale słowa zostały wypowiedziane wyraźnie i Stal doskonale zrozumiał. Fragment Ociosa zaśmiał się sucho.
— Chcę zobaczyć, na co stać to radio. Pozwól mi je sprawdzić, mój drogi.
Wynieśli radia na dziedziniec i stanęli po tej stronie, od której statek był zasłonięty przez niepożądanymi oczami. Byli sami: Amdijefri, Stal i kimkolwiek jestem w tej chwili. Fragment Ociosa starał się śmiechem maskować rosnący strach. Muszę się opanować, pomyślała. Może to było najlepsze wyjście. Stał na środku dziedzińca i pozwolił, aby człowiek pomógł mu założyć zestawy radiowe. Dziwne uczucie przebywać tak blisko innej istoty rozumnej, górującej nad nim tak bardzo.
Niesamowicie sprawne łapy Jefriego ułożyły kurtki luźno na grzbietach. Wewnątrz materiał był miękki, amortyzujący. W odróżnieniu od normalnych ubrań radiowe płaszcze przykrywały tympany. Chłopiec starał się wyjaśniać mu wszystko, co robił.
— Widzisz? To — pociągnął za róg palta — musisz naciągnąć na głowę. W środku jest [cośtam], który przekazuje dźwięk do radia.
Fragment otrząsnął się, kiedy chłopiec próbował naciągnąć kapuzę.
— Nie. Nie potrafię myśleć w tych płaszczach.
Dopiero kiedy ustawił wszystkich członków głowami do środka, mógł zachować pełną świadomość. Słabsze części jego osobowości zaczynały odczuwać paniczny strach, jak przed izolacją. Ta część jego świadomości, która należała do Presfory, miała się dziś nauczyć czegoś nowego.
— Przepraszam. — Jefri obrócił się i powiedział do Amdiego coś o spróbowaniu starego modelu.
Amdi siedział oddalony o trzydzieści stóp z wszystkimi głowami razem. Na wszystkich jego pyskach gościł obrażony grymas niesprawiedliwie odrzuconego, pomieszany z niepokojem, jaki towarzyszył mu zawsze, kiedy był oddzielony od Dwunoga. Ale w miarę jak przygotowania miały się ku końcowi, wyraz na-dąsania zniknął. Oczy szczeniaków rozbłysły fascynacją. Fragment poczuł przypływ czułości dla szczeniaków, które kręciły się w tę i z powrotem tak szybko, że trudno było im się spokojnie przyglądać.