Po chwili Amdi przysunął się bliżej, wykorzystując fakt, że płaszcze zagłuszały większość odgłosów myśli fragmentu.
— Jefri mówi, że może nie powinniśmy byli konstruować radia do przekazywania myśli. Ale tak będzie przecież o wiele lepiej. Jestem tego pewien! A poza tym — dodał, chytrze mrużąc oczka — wciąż mogę przetestować je za ciebie.
— Nie, Amdi. Musimy to zrobić właśnie w ten sposób. — Stal miał głos pełen łagodnego współczucia. Tylko fragment Ociosa mógł dostrzec grymas gniewnego zniecierpliwienia na pyskach niektórych członków lorda.
— No cóż, zgoda. — Szczeniaki podczołgały się trochę bliżej. — Nie bój się, Presforo. Trzymaliśmy radio na słońcu przez jakiś czas. Powinno być dobrze naładowane. Aby zadziałało, musisz mocno zacisnąć wszystkie pasy, nawet te na szyi.
— Wszystkie naraz? Amdi zawahał się.
— To chyba najlepszy sposób. W przeciwnym razie nastąpi zróżnicowanie prędkości, co może spowodować… — powiedział coś do Dwunoga.
Jefri pochylił się.
— Ten pas tutaj, a tamten w tę stronę. — Pokazał na plecione paski przytrzymujące nakrycie głowy. — A potem pociągnij to mocno zębami.
— Im mocniej pociągniesz, tym głośniej będzie słychać radio — dodał Amdi.
Rozumiem. — Fragment skupił się w ciasną grupkę. Potrząsnął grzbietem, żeby poprawić kurtki, zaciskając pasy na ramionach i na brzuchu. Śmiertelny oplot. Wydawało się, że kurtki niemal dopasowują się do jego tympanów. Obejrzał się ze wszystkich stron, rozpaczliwie chwytając się resztek świadomości. Kurtki były piękne, tajemnicza czerń ze złoto-srebrnymi śladami lordowskich dystynkcji. Prześliczne narzędzia tortur. Nawet Stal nie potrafiłby sobie wyobrazić takiej zemsty. A może potrafił?
Fragment schwycił za pasy na głowie i pociągnął.
Dwadzieścia lat wcześniej, kiedy Presfora była całkiem nowa, uwielbiała spacerować ze swym rodzicem po trawiastych wydmach otaczających Jezioro Kitcherri. To się zdarzyło przed ich rozstaniem, zanim samotność zawiodła ją do stolicy republiki i kazała jej szukać sensu życia. Nie na wszystkich brzegach Jeziora Kitcherri znajdowały się plaże i wydmy. Dalej na południe znajdowała się Skalistość, gdzie strumyki dostarczające wodę do jeziora żłobiły w twardym podłożu koryta. Czasami, szczególnie wtedy gdy między nią a jej rodzicem wybuchały niesnaski, wybierała się na przechadzki od brzegu jeziora w górę strumyków, płynących małymi parowami o bardzo stromych ścianach. Było to dla niej coś w rodzaju kary, znajdowały się tam bowiem miejsca, w których skalne ściany były gładkie jak szkło i w ogóle nie pochłaniały dźwięku. Każdy najmniejszy odgłos odbijał się niesamowitym echem zakłócającym myśli. Miała wrażenie, jakby otoczona była kopiami samej siebie oraz kopiami tych kopii, z których wszystkie myśląc wydawały takie same odgłosy, tylko każda nieco wcześniej lub nieco później niż pozostałe.
Oczywiście problem echa napotyka się wszędzie, gdzie ściany nie są odpowiednio wyściełane, szczególnie jeśli warunki geometryczne są niekorzystne. Ale ściany parowów odbijały wszystkie dźwięki w sposób tak doskonały, że przypominało to koszmar więźnia z kamieniołomów. A były też takie miejsca, gdzie formy skalne tworzyły niespotykane przestrzenie akustyczne… Kiedy Presfora odbywała takie wędrówki po Skalisto-ści, nie potrafiła odróżnić odgłosów własnych myśli od echa. Wszystko było jedną wielką mieszaniną odbić i rezonansów. Za pierwszym razem niesamowity ból kazał jej rzucić się do panicznej ucieczki. Ale z żelazną konsekwencją zmuszała się do powrotu, aż w końcu nauczyła się swobodnie myśleć nawet w najwęższych przesmykach skalnych.
Kiedy założyła radio Amdijefriego, poczuła się trochę jak za dawnych czasów wśród skalistych ścian nad Jeziorem Kitcherri. Może to wystarczy, żebym ocalała. Odzyskawszy świadomość, Presfora zauważyła, że wszyscy jej członkowie niemal stoją jeden na drugim, tworząc bezładny kłąb ciał. Minęło najwyżej kilka sekund od czasu, kiedy uruchomiła radia. Amdi i Stal po prostu wpatrywali się w nią, obserwując reakcję. Człowiek przytulał i kołysał jedno z jej ciał i coś do niej mówił. Presfora polizała chłopca w łapę, a następnie część jej wstała. Słyszała tylko własne myśli, ale dźwięki znacznie różniły się od echa odbijanego przez skały.
Po chwili znów leżała na brzuchach. Część osobników wymiotowała. Świat migotał jej przed oczami w bezładnych konwulsjach. O, jest myśl. Chwytaj ją! Chwytaj ją! Wszystko zależało od odpowiedniej koordynacji. Przypomniała sobie co mówił Amdijefri o szybkości fal radiowych. W pewnym sensie miała do czynienia ze zjawiskiem dokładnie odwrotnym niż to, którego doświadczała w hałaśliwych wąwozach.
Potrząsnęła głowami, starając się zapanować nad utratą poczucia rzeczywistości.
— Chwileczkę — powiedziała, a jej głos był spokojny. Rozejrzała się dookoła. Powoli. Przy odrobinie koncentracji, jeśli nie wykonywała zbyt szybkich ruchów, udawało jej się myśleć. Nagle zdała sobie sprawę z ciężaru ogromnych palt naciskających na wszystkie jej tympany. Powinna ogłuchnąć, a jej osobowość powinna rozpaść się na odizolowanych członków. Ale myśli nie miała bardziej chaotycznych niż po źle przespanej nocy.
Wstała ponownie i obeszła dookoła teren, na którego końcach stali Amdi i Stal.
— Słyszycie mnie? — spytała.
— Tak — odpowiedział Stal, nerwowo odsuwając się od niej. Oczywiście. Płaszcze tłumiły dźwięki niczym dobre obicie ścian. Każdy dźwięk jej myśli mógł zostać całkowicie pochłonięty. Ale rozmowa w mowie zewnętrznej lub po samnorsku wymagała użycia dźwięków o niskich częstotliwościach, które ulegały jedynie nieznacznemu przytłumieniu. Zatrzymała się, wstrzymała oddech. Słyszała śpiew ptaków i odgłosy piłowania drzewa gdzieś po drugiej stronie wewnętrznego dziedzińca. Tymczasem Stal znajdował się jakieś trzydzieści stóp od niej. Odgłosy jego myśli powinny wywoływać głośne zakłócenia, a nawet pomieszanie. Wytężyła słuch… Nie usłyszała nic prócz własnych myśli i natrętnego, głuchego szumu, który wydawał się dochodzić z wszystkich stron.
— A myśmy sądzili, że to po prostu pomoże nam kontrolować bitwę — odezwała się zdziwiona. Wszyscy jej członkowie odwrócili się i zaczęli zbliżać się do Amdiego. Podeszła na odległość dwudziestu stóp. Potem dziesięciu. Wciąż nie słyszała żadnych odgłosów myślenia. Oczy Amdiego rozszerzyły się ze zdziwienia. Szczeniaki stały w miejscu, ale wszystkie pochylały głowy w jej stronę.
— Wiedziałeś o tym od początku, prawda? — spytała Presfora.
— Miałem nadzieję. Tak, miałem nadzieję. — Podszedł bliżej. Teraz dzieliło ich pięć stóp. Cała ósemka patrzyła na jej piątkę z odległości kilku cali. Wysunął nos, pocierając pyszczkiem o pysk Presfory. Słabiutkie odgłosy myśli ledwie zdołały przeniknąć przez grubą tkaninę płaszczy. Nie wydawały się głośniejsze, niż gdyby Amdi stał oddalony o pięćdziesiąt stóp od niej. Przez chwilę przyglądali się sobie zdumieni. Niemal stykali się nosami, ale wciąż zachowywali jasność myśli! Amdi wydał z siebie dziki okrzyk radości, a jego członkowie ruszyli do przodu, mieszając się z członkami Presfory i plącząc się im pod nogami.