Выбрать главу

Część każdej doby spędzali obozując. Żołnierze na zmianę tworzyli linie straży. Podczas jazdy także zatrzymywali się wiele razy, żeby oczyścić szlak, poczekać na powrót patrolu lub po prostu odpocząć. Na jednym z takich postojów Johanna usiadła z Wędrownikiem w cieniu drzewa, które wyglądało jak sosna, ale rozsiewało zapach miodu. Pielgrzym bawił się ze swymi młodymi, pomagając im utrzymać się na nogach i przejść parę kroków. Po brzęczeniu, jakie odbijało się echem w jej głowie, poznawała, że sączy w nich swoje myśli. Przez chwilę szczeniaki wydały jej się bardziej marionetkami niż dziećmi.

— Dlaczego nie pozwalasz im bawić się samym, albo z ich… — Braćmi? Siostrami? Jak nazywa się rodzeństwo, które urodziła inna sfora? -…ze szczeniakami Snycerki?

Pielgrzym bardziej niż Snycerka interesował się wszystkim, co dotyczyło obyczajów ludzi. Był najbardziej elastyczną sforą, jaką znała… w końcu jeśli jest się zdolnym do umysłowego zespolenia z mordercą, to trzeba być niezwykle elastycznym. Ale tym razem Pielgrzym wydawał się poruszony tym pytaniem. Zaśmiał się niepewnie. To był bardzo ludzki śmiech, aczkolwiek nieco teatralny. Wędrownik spędził wiele godzin nad danni-kiem, oglądając interaktywne komedie — nigdy nie wiedziała, czy w celach poznawczych, czy dla rozrywki.

— Bawić się? Samym? Tak… wiem, że dla ciebie to całkiem naturalne. Ale dla nas byłoby to coś w rodzaju zboczenia… Nie, nawet czegoś gorszego, bo perwersja przez jakiś czas sprawia niektórym przyjemność. Ale wychowywać szczeniaka na singla lub nawet na dwojaka byłoby równoznaczne z uzwierzęcaniem kogoś, kto może zostać wspaniałym członkiem sfory.

— To znaczy, że szczeniaki nigdy nie mają własnego życia? Pielgrzym przekrzywił głowy i przycupnął. Jeden z jego członków dalej czuwał nad szczeniakami, ale to, co mówiła Jo-hanna, przyciągnęło jego uwagę. Pielgrzym uwielbiał rozważać egzotyczne odmienności rasy ludzkiej.

— Cóż, czasem zdarza się tragedia i osierocony szczeniak zostaje sam. Najczęściej nie ma na to żadnego lekarstwa, stworzenie takie staje się zbyt niezależne, by mogło wmieszać się w jakąś sforę. W każdym razie jest to samotne, puste życie. Pamiętam, jak ciężko żyje się w ten sposób.

— Myślę, że wiele tracicie. Wiem, że oglądałeś historie dla dzieci w danniku. To smutne, że nigdy nie możecie być młodzi i głupi.

— Hej! Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Setki razy byłem młody i głupi, to mój sposób na życie. I większość sfor jest taka, kiedy mają kilku młodych członków od różnych rodziców. — Podczas gdy rozmawiali, jeden ze szczeniaków z trudem dotarł na brzeg koca, na którym siedzieli. Niezdarnie wyciągnął szyję w stronę kwiatów wyrastających z korzeni pobliskiego drzewa. Gdy tak rozglądał się otoczony zielenią i fioletem, Johanna ponownie poczuła charakterystyczne brzęczenie. Ruchy szczeniaka stały się bardziej skoordynowane. — Oho! Mogę już wąchać przez niego kwiaty. Założę się, że zanim dotrzemy do Ukrytej Wyspy Ociosa, będziemy mogli wzajemnie patrzeć przez swoje oczy. — Szczeniak wycofał się i razem z drugim wykonał na kocu śmieszny taniec. Głowy Pielgrzyma kiwały się w rytm ich ruchów.

— Ale sprytne maluchy! Uśmiechnął się.

— Wcale nie różnimy się od was tak bardzo, Johanno. Wiem, że ludzie są bardzo dumni ze swoich młodych. Ale także Snycerka i ja zastanawiamy się, co wyrośnie z naszych szczeniaków. Ona jest tak mądra, a ja… cóż, odrobinę szalony. Czy ta dwójka uczyni ze mnie naukowego geniusza? Czy dwójka Snycerki uczyni z niej awanturnika? He, he. Snycerka jest znakomitym sforotwórcą, ale nawet ona nie jest pewna, jak będą wyglądać nasze nowe dusze. Och, nie mogę się doczekać, kiedy znów będę szóstakiem!

Rejs z dominium Ociosa do portu w Snycerii zajął Skrybie, Wędrownikowi i Johannie zaledwie trzy dni. Armia Snycerki po trzydziestu dniach miała dotrzeć do miejsca, w którym rozpoczęła się przygoda Johanny. Na mapie trasa wyglądała na wyczerpującą. Droga co chwilę skręcała to w tę, to w tamtą stronę, wijąc się przez fiord. Jednakże pierwsze dziesięć dni szło im się zaskakująco łatwo. Cały czas było ciepło i sucho. Johan-na miała wrażenie, że dzień bliźniaczo podobny do pamiętnego dnia zasadzki ciągnie się w nieskończoność. Snycerka nazywała tę porę roku latem suchych wiatrów. Normalnie latem od czasu do czasu zdarzają się burze lub przynajmniej zachmurzenia. Zamiast tego słońce krążyło bez końca nad koronami drzew, a kiedy wychodzili na otwartą przestrzeń — zawsze na krótko i tylko wtedy, gdy Wendacjusz był pewien, że jest to bezpieczne — widzieli niebo czyste i bezchmurne.

Powoli pogoda zaczynała dawać im się we znaki. W południe panował niesamowity upał. Wiatr osuszał wszystko. Las wysychał na wiór, musieli bardzo uważać, by nie zaprószyć ognia. Ponadto przy słonecznej pogodzie i braku chmur, zwiadowcy wroga mogli dostrzec ich z odległości wielu kilometrów. Skrupiło był tym wszystkim szczególnie rozdrażniony. Nie spodziewał się, że będzie strzelał z armat po drodze, ale chciał choć trochę poćwiczyć ze swoimi żołnierzami na otwartym terenie.

Skrupiło był członkiem rady i głównym inżynierem królowej. Od czasu eksperymentu z armatą upierał się przy tytule dowódcy artylerii. Johannie zawsze wydawał się szorstki i niecierpliwy. Jego członkowie niemal ciągle byli w ruchu, wykonując niespokojne, gwałtowne gesty. Spędzał niemal tyle samo czasu nad dannikiem co królowa i Wędrownik Wickwrackstrup, ale niezbyt się interesował zagadnieniami dotyczącymi ludzi.

— Nie widzi świata poza maszynami — orzekła kiedyś Snycerka — ale takiego go właśnie stworzyłam. Jeszcze przed twoim przybyciem miał na koncie mnóstwo wynalazków.

Skrupiło zakochał się w armatach. Dla większości sfor strzelanie z dział było doświadczeniem nader bolesnym. Od pamiętnego testu Skrupiło walił z armat dzień za dniem, starając się ulepszyć lufy, proch i pociski. Na sierści miał liczne poparzenia. Twierdził, że huk wystrzału oczyszcza umysł, choć większość była zdania, że raczej przyprawia o szaleństwo.

Podczas odpoczynków wszędzie go było pełno. Dumnie przechadzał się wzdłuż marszowej kolumny pokrzykując na swoich artylerzystów. Według Skrupiła nawet najkrótszy odpoczynek był znakomitą sposobnością do odbycia ćwiczeń, jako że w prawdziwej walce będzie się liczyła szybkość. Zaprojektował specjalne epolety, wzorując się na artyleryjskich osłonach na uszy, używanych na Nyjorze. Nie przykrywały one w ogóle uszu odbierających niskie dźwięki, tylko tympany na czole i na ramionach członka, który podkładał ogień. Prawdę mówiąc, zakładanie tych osłon przytępiało umysł, ale warto było to zrobić na chwilę przed wystrzałem. Skrupiło nosił swoje osłony przez cały czas, ale nie zawiązane. Wyglądały jak idiotyczne małe skrzydełka odstające mu od głowy i ramion. On sam oczywiście myślał, że efekt jest imponujący… i prawdę mówiąc większość jego artylerzystów podobnie jak on z dumą i fasonem obnosiła te osłony, nie zdejmując ich ani na moment. Po jakimś czasie nawet Johanna musiała przyznać, że nieustanne ćwiczenia zaczęły przynosić efekty. Przynajmniej umieli w jednej chwili obrócić lufę, napełnić ją sztucznym prochem i włożyć makietę pocisku, a następnie wrzasnąć szpoński odpowiednik słowa „BUM!”

Armia niosła ze sobą znacznie więcej prochu strzelniczego niż żywności. Sfory żywiły się tym, co znalazły w lesie. Johanna nie miała wielu doświadczeń w obozowaniu na wolnym powietrzu. Czy lasy rzeczywiście były tak bogate? Na pewno w niczym nie przypominały miejskich lasów na Straumie, gdzie potrzeba było specjalnego pozwolenia na poruszanie się poza oznakowanymi ścieżkami, a większość dzikich zwierząt stanowiły mechaniczne imitacje oryginalnych bestii z Nyjory. To miejsce wyglądało na bardziej nieprzyjazne niż te z opowieści o Nyjorze. W końcu tamten świat stał na całkiem przyzwoitym poziomie, zanim stoczył się w średniowiecze. Sfory nigdy nie zaznały cywilizacji, nigdy nie miały miast wielkości kontynentu. Pielgrzym sądził, że na całym świecie nie było więcej niż trzydzieści milionów sfor. Północny Zachód dopiero był zasiedlany. Dzikich zwierząt wszędzie było pełno. Podczas polowań Szpony same zachowywały się jak zwierzęta. Żołnierze rozbiegali się wśród poszycia. Najbardziej ceniono zdobycz, której schwytanie wymagało prawdziwej wytrwałości, kiedy ofiara została zagoniona na śmierć. W obecnej sytuacji rzadko to praktykowano, ale sfory czerpały równie wielką satysfakcję z organizowania zasadzek na bardziej nieuważną zwierzynę.