Johannie wcale się to nie podobało. Czy był to typowy objaw średniowiecznego zdziczenia, czy tylko ohydna praktyka Szponów? Jeśli czas na to pozwalał żołnierze nie używali kusz ani noży. Cała przyjemność polowania polegała na podrzynaniu gardeł i rozpruwaniu brzuchów za pomocą zębów i pazurów. Leśne zwierzęta nie pozostawały całkiem bezbronne. W ciągu milionów lat zdołały wykształcić odpowiednie mechanizmy obronne. Prawie każde zwierzę potrafiło wydawać ultradźwiękowe piski, które zakłócały myśli najbliższych sfor. Istniały całe partie lasu, według Johanny pogrążone w ciszy, przez które armia przemykała pędem, a żołnierze i woźnice skręcali się w bólach spowodowanych niewidzialną, ultradźwiękową napaścią.
Niektóre z leśnych zwierząt były jeszcze bardziej wyspecjalizowane.
Po dwudziestu pięciu dniach armia utknęła, starając się przejść największą dolinę na ich trasie. Pośrodku wąwozu, w większej części porośniętego lasem, płynęła rzeka zdążająca do zachodniego morza. Wszystkie mijane przez nich doliny nie przypominały niczego, co Johanna miała okazję widzieć w parkach Straumy. Przekrój takiej formacji przypominałby literę „U”. Ściany u góry były strome jak nadmorskie klify, na dole zaś zmieniały się w coraz łagodniejsze stoki z wolna przechodzące w równinę tam, gdzie płynęła rzeka.
— Tak właśnie żłobi je lodowiec — wyjaśniła Snycerka. — Bliżej gór są miejsca, gdzie oglądałam to na własne oczy. — Pokazała Johannie odpowiednie wyjaśnienia dotyczące takich procesów w Danniku. To zdarzało się coraz częściej. Szkolne wiadomości Pielgrzyma i Snycerki, a czasami nawet Skrupiła, znacznie już wychodziły poza to, co wiedziała Johanna.
Wcześniej przeszli już kilka mniejszych dolin. Najbardziej męczące było schodzenie po stromiznach, ale jak dotąd wszystkie ścieżki były dość dobrze przetarte. Wendacjusz doprowadził ich na skraj ostatniego parowu.
Snycerka wraz z całą świtą stanęła pod osłoną lasu tuż obok urwiska. Kilka metrów dalej siedziała Johanna otoczona przez Wędrownika Wickwrackstrupa. Drzewa rosnące na tej wysokości trochę przypominały sosny. Ich liście były wąskie, ostre i nie opadały przez cały rok. Ale na korze znajdowało się pełno białych pęcherzyków, a samo drewno miało kolor bladożółty. Naj-dziwniej prezentowały się kwiaty. Purpurowe lub fioletowe, wyrastały prosto z wychodzących spod ziemi korzeni. W Świecie Szponów nie było takich owadów jak pszczoły, ale wokół kwiatów panował nieustanny ruch, gdyż po roślinkach wspinały się ssaki wielkości kciuka. Było ich tysiące i wydawało się, że nie interesuje ich nic prócz kwietnych kielichów i rozsiewanej przez nie słodkiej woni. Johanna położyła się wśród kwiatów i przez chwilę podziwiała widok, podczas gdy Królowa gulgotała z Wen-dacjuszem. Na ile kilometrów rozciągała się widoczność z tego miejsca? Powietrze było czyste jak zawsze. Dolina wydawała się ciągnąć w nieskończoność zarówno na wschód, jak i na zachód. Rzeka, która wiła się pomiędzy drzewami, przypominała srebrną nitkę.
Pielgrzym trącił ją nosem i kiwnął głową w kierunku Królowej. Snycerka wskazywała na drogę, którą właśnie szli, oraz na inną, biegnącą nad urwiskiem.
— Kłótnia wisi w powietrzu. Przetłumaczyć ci, o czym mówią?
— Aha.
— Snycerce nie podoba się ta droga. — Głos Pielgrzyma odtwarzał ton, z jakim królowa zazwyczaj wypowiadała się po samnorsku. — Na tej trasie przez cały czas będziemy na widoku. Każdy, kto znajdzie się po drugiej stronie doliny, będzie mógł sobie usiąść i spokojnie policzyć wszystkie wozy. Nawet z odległości kilku mil (mila to większy kilometr).
Urażony Wendacjusz pokręcił głowami, jak zawsze zwykł to robić w takich sytuacjach. Z tego, jak bulgotał, Johanna zdołała się zorientować, że jest wściekły. Pielgrzym zachichotał i zmienił głos, naśladując szefa służb bezpieczeństwa.
— Ależ wasza wysokość! Moi zwiadowcy przeczesali całą dolinę i przeciwny jej skraj. Nie ma najmniejszego zagrożenia.
— Nieraz udało ci się dokonać cudów, to prawda, ale czy naprawdę twierdzisz, że obstawiłeś całą północną ścianę? To pięć mil stąd i z młodości pamiętam, że pełno tam malutkich grot i jaskiń… zresztą i ty musisz to wiedzieć.
— Tym go zagięła! — powiedział Pielgrzym, śmiejąc się.
— Hej, wystarczy, jak będziesz tłumaczył. — Potrafiła już całkiem nieźle odczytywać język ciała i ton głosu sfor. Czasami nawet akordy szpońskiej mowy wydawały jej się zrozumiałe.
— Hmm. W porządku.
Królowa odgarnęła swoje szczeniaki za siebie i usiadła.
— Gdyby widoczność nie była tak znakomita, albo gdybyśmy mogli wędrować nocami, wtedy można by spróbować iść tą trasą, ale… pamiętasz starą drogę? — zaczęła pojednawczo. — Jakieś dwadzieścia mil stąd w stronę lądu. Pewnie już jest zarośnięta. A to, co nadłożymy…
Gniewny syk i bulgot ze strony Wendacjusza.
— Mówię ci, że tędy jest bezpiecznie! Na tamtej trasie zmarnujemy mnóstwo dni. Jeśli dotrzemy za późno, cała moja praca pójdzie na marne. Musisz iść tędy.
— Ojojoj! — szepnął Pielgrzym, nie mogąc sobie odmówić przyjemności komentowania tłumaczonej wymiany zdań. — Tu chyba nasz drogi Wendacjusz przesadził.
Głowy królowej wygięły się w tył. Pielgrzym, naśladując jej głos, powiedział:
— Rozumiem twoją niecierpliwość sforo z mojej krwi. Ale pójdziemy tą drogą, którą ja wybiorę. Jeśli jest to dla ciebie nie do przyjęcia, z żalem przyjmę twoją rezygnację.
— Ale ja ci jestem potrzebny!
— Nie aż tak bardzo.
Johanna nagle zdała sobie sprawę, że cała kampania może się zakończyć już tutaj, bez jednego wystrzału. Co byśmy zrobili bez Wendacjusza?Przyjrzała się obu sforom, wstrzymując oddech. Część Wendacjusza biegała szybko w kółko, zatrzymując się co chwilę, by rzucić Snycerce gniewne spojrzenie. W końcu cała sfora spuściła łby.
— Hm. Przepraszam, wasza wysokość. Dopóki będę przydatny, pragnąłbym służyć ci dalej na tym stanowisku.
Teraz Snycerka także się rozluźniła. Wyciągnęła łapę, aby popieścić szczeniaki. Te odpowiedziały zgodnie z jej ogólnym nastrojem — rzucając się w swoich kieszeniach i sycząc.
— Wybaczam ci. Cenię twe niezależne rady. Na ogół są znakomite.
Wendacjusz uśmiechnął się słabo.
— Nie wiedziałem, że tego bęcwała stać jednak na coś takiego — szepnął Pielgrzym do ucha Johannie.