Po chwili zapadła cisza i Wędrownik znów mógł swobodnie myśleć. Trzech członków sługi leżało skręconych na ścieżce, niedaleko miejsca, gdzie Strup zabił pozostałych. Żaden nie pozostał przy życiu, sługa został całkowicie zgładzony i on był za to odpowiedzialny. Przysiadł na ziemi, znowu widząc wszystko poczwórnie.
— Popatrz na przybysza. Wciąż żyje — odezwał się Skryba. Stał wokół noszy, obwąchując ciało stwora przypominającego modliszkę. — Ale jest nieprzytomny. — Schwycił pręty noszy w szczęki i spojrzał na Wędrownika. — Co… co teraz, Pielgrzymie?
Wędrownik leżał w kurzu drogi, starając się odzyskać władzę nad umysłem. Właśnie, co teraz? Jak zdołał się wpakować w tę kabałę? Zamieszanie powstałe na skutek zmiany składu było jedynym wyjaśnieniem. Chyba zapomniał, z jakich powodów uratowanie przybysza z nieba wcześniej wydawało mu się niemożliwe. A teraz znalazł się już w straszliwych tarapatach bez możliwości wyplątania się z opałów. A niech to! Jeden z jego osobników poczołgał się do skraju ścieżki i rozejrzał się dookoła. Nie wyglądało na to, aby zwrócili na siebie czyjąś uwagę. W porcie łodzie wciąż były puste, większość żołnierzy piechoty znajdowała się na wzgórzach. Bez wątpienia Słudzy przetransportowali ciała nieżywych do przybrzeżnego fortu. Kiedy więc planowali przewiezienie ich przez cieśninę na Ukrytą Wyspę? Czy czekali na przybycie tego, który przed chwilą został przez nich zabity?
— Może uda nam się ukraść jakieś łodzie i zbiec na południe — odezwał się Skryba. Co za zmyślny gość! Czyżby nie wiedział, że port otoczony jest liniami straży. Mimo że znali wszystkie hasła, natychmiast po przejściu takiej linii wiadomość o tym dotrze do dowódców. Szansa powodzenia akcji wynosiła jeden na milion. Ale zanim Strup stał się jego częścią, w ogóle jej nie było.
Przyjrzał się stworzeniu leżącemu na noszach. Takie dziwaczne, a jednak prawdziwe. Ale nie tylko samo stworzenie mogło przyprawić o zdumienie, aczkolwiek jego niezwykłość najbardziej rzucała się w oczy. Jego pokrwawione ubranie wykonane było z najdelikatniejszej tkaniny, jaką kiedykolwiek Pielgrzym miał okazję widzieć. Obok ciała dziwacznego stworzenia leżała różowa poduszka z niezwykle wypracowanymi ornamentami. Patrząc pod odpowiednim kątem, zdał sobie sprawę, że było to dzieło sztuki — na poduszce wyhaftowano zwierzę o strasznie długim pysku.
Ucieczka przez port miała minimalną szansę powodzenia, ale niektóre wygrane warte były takiego ryzyka.
— …Podejdziemy kawałeczek dalej — powiedział.
Jaqueramaphan ciągnął nosze. Wickwrackstrup kroczył przed nim, starając się sprawiać wrażenie niezwykle ważnego oficera. Ze Strupem jako członkiem nie było to zbyt trudne, gdyż był on niemal wzorcem wojskowej kompetencji. Tylko będąc wewnątrz sfory, można było zorientować się w jej słabościach.
Znajdowali się już niemal na poziomie morza.
Ścieżka była teraz szersza i miała prowizoryczną nawierzchnię. Wiedział, że gdzieś ponad nimi, ukryty za drzewami, znajduje się portowy fort. Słońce przemieszczało się po wschodniej części nieba. Wszędzie rosło pełno kwiatów, białych, czerwonych i fioletowych, ich pęki powiewały poruszane silną bryzą — arktyczna roślinność starała się jak najlepiej wykorzystać długie letnie dni. Idąc po zalanym słońcem bruku, można było niemal zapomnieć o zasadzce na wzgórzach.
Za chwilę natkną się na pierwszą linię straży. Linie i pierścienie były ciekawymi tworami. Nie charakteryzowały się zbyt rozwiniętym umysłem, lecz były to największe, w miarę normalnie funkcjonujące sfory, spotykane poza strefą zwrotnikową. Krążyły opowieści o liniach długości dziesięciu mil, składających się z tysięcy członków. Największa, jaką Wędrownik widział na własne oczy, nie liczyła więcej niż stu. Należało wziąć grupę całkiem normalnych osobników i tak ich wyszkolić, aby mogli funkcjonować, tworząc długi szereg, nie jako sfora, lecz jako indywidualni członkowie. Jeśli odległość dzieląca pojedynczego osobnika od jego najbliższych sąsiadów nie była większa niż kilka jardów, mogli zachować umysł równie sprawny jak u trojaka. Całość była niewiele bystrzejsza — trudno spodziewać się głębszych przemyśleń, jeśli wszelkie spostrzeżenia i idee przebywają w umyśle zaledwie przez kilka sekund. Niemniej jednak linia znakomicie nadawała się do przekazywania wiadomości o tym, co się wzdłuż niej działo. Jeśli jakikolwiek członek linii został zaatakowany, całość dowiadywała się o tym z prędkością dźwięku. Pielgrzym służył kiedyś w liniach, było to dość przykre, ale nie tak nudne jak normalna służba wartownicza. Trudno jest się nudzić, mając umysłowość równie nieskomplikowaną jak linia.
Uwaga! Jakiś pojedynczy fragment wystawił głowę zza drzewa i ruszył ku nim. Wickwrackstrup znał oczywiście hasło, dzięki czemu udało im się przekroczyć linię zewnętrzną. Ale wiadomość o wdarciu się wraz z ich opisem była już znana wszystkim członkom linii, a także, ponad wszelką wątpliwość, normalnym żołnierzom w portowej twierdzy.
Do diabła! Ale i tak nie można nic poradzić, trzeba brnąć dalej zgodnie z szaleńczym planem. Wraz ze Skrybą taszczącym przybysza przeszli kolejne dwie wewnętrzne linie straży. Tutaj czuli już zapach morza. Wyszli spomiędzy drzew na portowe nabrzeże otoczone ścianami z kamienia. Powierzchnia wody mieniła się srebrzyście, rozszczepiając dzienne światło na miliony refleksów. Sporych rozmiarów wielołódź kołysała się pomiędzy dwoma pirsami. Jej maszty przypominały las chybocących się bezlistnych drzew. Po drugiej stronie wody, w odległości mniej więcej mili, mogli dostrzec Ukrytą Wyspę. Część Wędrownika potraktowała ten widok jak coś najzwyklejszego w świecie, część zadrżała ze strachu. Przed sobą mieli samo centrum światowego ruchu Ociosa. W tych posępnych wieżach sam Ocios przeprowadzał eksperymenty, pisał dzieła… i przygotowywał się do zawładnięcia światem.
Na pomostach panował niewielki ruch. Było tam zaledwie kilka sfor przeprowadzających drobne bieżące naprawy, takie jak cerowanie żagli czy łatanie kadłubów. Spoglądali na nosze z niekłamaną ciekawością, ale nikt nie zbliżył się do nich. Więc pozostaje tylko przejść na koniec mola, odciąć cumy stojącego po zewnętrznej stronie katamaranu i odpłynąć. Na samym molo było prawdopodobnie wystarczająco wiele sfor, aby temu zapobiec, a ich krzyki mogły sprowadzić tu żołnierzy, których widać było nieopodal portowej twierdzy. W rzeczywistości było rzeczą dość zaskakującą, że nikt jak dotąd nie zadał sobie trudu, aby dokładnie im się przyjrzeć.
Łodzie były dużo prymitywniejsze niż te, którymi pływał kiedyś po morzach południowych. Różnice często były powierzchowne. Doktryna Ociosa zabraniała na przykład stosowania na łodziach zbędnych dekoracji. Inne różnice miały charakter funkcjonalny. Jednostki, które widzieli, były przeznaczone do użytku zarówno zimą, jak i latem, a ich główny napęd stanowiła siła mięśni ciągnących je z brzegu wojskowych. Ale był pewny, że gdyby spróbował, udałoby się nimi nieźle żeglować. Podszedł do końca mola. Hmmm. Mieli szczęście. Katamaran stanowiący prawą część dziobu wielołodzi, znajdujący się tuż przy molo, na prawo od niego, sprawiał wrażenie szybkiego i dobrze zaopatrzonego. Była to zapewne łódź wywiadowcza przeznaczona do odbywania dłuższych rejsów.