Królowa była ubrana w specjalne kurtki. Każda głowa spoglądała w inną stronę, tak by mogła objąć wzrokiem jak największą liczbę słuchaczy. Johanna wciąż nie rozumiała nic z języka Szponów i wiedziała, że nigdy się go nie nauczy bez automatycznych pomocy. Ale większość wydawanych dźwięków mogła usłyszeć — na niższych częstotliwościach komunikacja przebiega znacznie sprawniej niż na wysokich. Jednak nawet bez mnemotechnicznych pomocy i generatorów gramatycznych zdołała sobie coś przyswoić. Potrafiła rozpoznać podniosły ton i ochrypłe dźwięki „ark ark ark” oznaczające aplauz. Jeśli chodzi o pojedyncze słowa, przypominały one akordy, zbitki sylab, z których każda miała znaczenie. Obecnie, gdy się uważnie przysłuchiwała (nie było w okolicy Pielgrzyma, który służyłby tłumaczeniem), niektóre z nich wydawały jej się znajome.
…Na przykład teraz Snycerka mówiła jakieś miłe rzeczy o swych słuchaczach. Ze wszystkich stron dobiegały potakujące „ark ark”. Okrzyki te przypominały odgłosy wydawane przez wydry morskie. Jedna z głów królowej zanurzyła się w misce, wyciągając z niej małe, rzeźbione cacuszko. Wymawiała imię jakiejś sfory, które brzmiało jak wieloakorodowe „tumptiti-tum”. Dla Johanny równie dobrze mogło oznaczać „Jaquera-maphan” co „Wickwrackstrup”.
Z pierwszego rzędu słuchaczy wyszedł pojedynczy członek i zbliżył się truchtem do Królowej. Zatrzymał się praktycznie tuż przed nosem jej najbardziej wysuniętego osobnika. Snycerka powiedziała coś o odwadze, a następnie dwóch jej członków przypięło drewnianą broszkę do kurtki tamtego. Odznaczony odwrócił się sprężyście, po czym wrócił do swojej sfory.
Snycerka podniosła następne odznaczenie i wywołała imię kolejnej sfory. Johanna pochyliła się do Skrupiła.
— Co się dzieje? — spytała zaintrygowana. — Dlaczego medale dostają tylko pojedynczy członkowie? — I jak to możliwe, żeby mogli podejść tak blisko innej sfory?
Skrupiło stał na baczność bardziej sztywno niż wszystkie pozostałe sfory i zdawał się ją ignorować. Po chwili odwrócił w jej stronę jedną z głów.
— Ćśśś! — I już miał się odwrócić, kiedy schwyciła go za kurtkę. — Głupia! — odpowiedział jej wreszcie. — Odznaczenie jest dla całej sfory, ale każda wysyła tylko jednego reprezentanta, bo inaczej wciąż panowałoby wielkie zamieszanie.
Hmm. Jedna po drugiej, wszystkie sfory przyjmowały odznaczenia. Niektórzy członkowie poruszali się precyzyjnie i sprężyście, jak ludzcy żołnierze znani Johannie z opowiadań. Inni rozpoczynali dziarskim krokiem, ale im bliżej byli Snycerki, tym bardziej stawali się onieśmieleni i zmieszani.
Wreszcie Johanna nie wytrzymała.
— Pssst. Skrupiło. Kiedy my coś dostaniemy?
Teraz już nawet na nią nie spojrzał. Wszystkie jego oczy wpatrywały się w królową.
— Na końcu, rzecz jasna.Ty i ja zniszczyliśmy gniazdo i uratowaliśmy samą Snycerkę.
Wszystkie jego ciała aż drżały. Szaleje ze strachu. I nagle Johanna zrozumiała dlaczego. Snycerka nie miała najmniejszego problemu z utrzymaniem jasności myśli, gdy jeden z jej członków stał trochę bardziej wysunięty, ale wciąż dość blisko pozostałych. Żołnierze nie mieli już tak łatwo. Wysłanie jednego członka w stronę innej sfory oznaczało utratę części świadomości, ale było także oznaką wielkiego zaufania do tamtej sfory. Gdy spojrzała na to w ten sposób… cała scena przypomniała jej sytuacje opisywane w historycznych powieściach. Na Nyjorze w Mrocznych Wiekach damy zgodnie z tradycją oddawały miecz królowej podczas audiencji, a następnie klękały. W ten sposób przysięgały wierność i lojalność. To samo działo się tutaj, jednak patrząc na Skrupiła Johanna zdawała sobie sprawę, że nawet z formalnego punktu widzenia ceremonia, w której brała udział, mogła napawać przerażeniem.
Snycerka rozdała jeszcze trzy medale, a następnie wybul-gotała dźwięki oznaczające imię Skrupiła. Dowódca artylerii zesztywniał, wydał bolesny świst.
— Johanna Olsndot — powiedziała Snycerka, a potem dodała coś po szpońsku, co oznaczało, że oboje mają podejść do królowej.
Johanna wstała, ale żaden z członków Skrupiła nie ruszył się z miejsca.
Królowa zaśmiała się po ludzku. W pyskach trzymała dwie brosze z polerowanego drewna.
— Potem ci wszystko wyjaśnię po samnorsku, Johanno. Teraz podjedź z jednym członkiem Skrupiła. Skrupiło?
Nagle znaleźli się w centrum uwagi. Wpatrywały się w nich tysiące oczu. Nie słyszała już żadnych „arków” ani pogaduszek z tyłu. Johanna nie czuła się tak onieśmielona śledzącym każdy jej ruch tłumem od czasu, gdy grała Pierwszego Kolonistę w szkolnej inscenizacji Pierwszego Lądowania. Pochyliła się tak, że jej głowa znalazła się tuż przy głowie Skrupiła.
— Dalej, chłopie. Jesteśmy bohaterami.
Oczy, które na nią spojrzały, były wielkie ze strachu.
— Nie mogę — z trudem wykrztusił. Pomimo swych zawadiackich osłonek i dumnej postawy, Skrupiło był przerażony. Ale dla niego nie była to tylko sceniczna trema. — Nie mogę się teraz podzielić, zaraz po tym wszystkim, co się stało. Po prostu nie mogę.
W rzędach za nim dały się słyszeć szmery. To byli artylerzy-ści Skrupiła. Na wszystkie Moce, czy mają mu to za złe? Ot i całe średniowiecze. Co za głupie stwory. Chociaż był rozbity na kawałki, uratował im zadki, a teraz…
Położyła dłonie na jego ramionach.
— Robiliśmy to już wcześniej, ty i ja. Pamiętasz? Kiwnął głowami.
— Coś niecoś. Ta moja część sama… nigdy by się to jej nie udało.
— To prawda. Ja sama też niewiele bym zdziałała. Ale razem zniszczyliśmy wilcze gniazdo.
Skrupiło wpatrywał się w nią przez sekundę, teraz w jego oczach widziała wahanie.
— Tak, zrobiliśmy to. — Wstał i potrząsnął głowami, aż jego artyleryjskie osłony podfrunęły w górę. — Tak! — I przysunął do niej Białogłowego.
Johanna wyprostowała się. Razem z Białogłowym wyszła na otwartą przestrzeń. Cztery metry. Sześć. Koniuszkami palców dotykała szyi towarzysza. Kiedy byli około dwunastu metrów od reszty Skrupiła, Białogłowy zwolnił krok. Kątem oka spojrzał na Johannę i wolno ruszył dalej.
Johanna nie pamiętała wiele z ceremonii, ponieważ cały czas była zajęta Białogłowym. Snycerka mówiła długo i niezrozumiale. Po chwili zawieszono im na szyjach misternie rzeźbione odznaczenia, po czym wrócili na miejsce, gdzie oczekiwała ich reszta Skrupiła. Wtedy jeszcze raz zwróciła uwagę na otaczający ich tłum. Stał pod dachem utworzonym z koron drzew, rozciągał się tak daleko, jak sięgała wzrokiem, a każda sfora wznosiła okrzyki radości, przy czym najgłośniej wiwatowali artyle-rzyści Skrupiła.
Północ. Tu na dnie doliny dzień trwał trzy lub cztery godziny, a potem słońce znikało za wysoką ścianą. Nie wyglądało to wcale na noc ani nawet na zmierzch. Dymu pożarów nadpływało coraz więcej. Czuła go w powietrzu.
Johanna wróciła z części zajmowanej przez artylerzystów do centrum obozu, gdzie stał namiot Snycerki. Było cicho, słyszała, jak jakieś małe stworzonka buszują w krzakach rosnących przy korzeniach. Świętowanie mogło trwać jeszcze długo, ale każdy wiedział, że za kilka godzin będą przygotowywać się do wspinaczki na północną ścianę wąwozu. Teraz więc słychać było jedynie przypadkowe śmiechy, co jakiś czas obok przemknęła jakaś sfora. Johanna szła boso z butami przewieszonymi przez ramię. Nawet w porze suchej mech pod jej palcami był cudownie miękki. W górze zielone liście mieszały się z fragmentami zamglonego nieba. W takich chwilach jak ta łatwo zapominała o tym, co się zdarzyło, i o tym, co ją czeka.