Выбрать главу

Ravna przybliżyła się. Na odroślach Zielonej Łodyżki widziała nowe fałdy. Z pewnością były to blizny po ranach. Jej powierzchnie wizualne śledziły ruchy Ravny. Wiedziała już, że Ra-vna jest tutaj. Jej cała postawa była przyjazna.

— Czy umie mówić w trisku, Pancerzyku? Czy przytwierdziłeś jej generator głosu?

— Co? — Brzęczenie. Albo zapomniał, albo był zdenerwowany. Ravna nie mogła się zorientować. — Tak, tak. Za minutkę. Wcześniej nie było potrzeby. Nikt nie chciał z nami rozmawiać. — Grzebał wewnątrz skrody własnej produkcji.

Po chwili usłyszała głos Zielonej Łodyżki.

— Cześć, Ravno. Ja… cię poznaję. — Jej odrośle szeleściły lekko, gdy to mówiła.

— Ja też cię poznaję. Cieszymy… to znaczy cieszę się, że jesteś znowu z nami.

Głos dobiegający z generatora był cichy, smutny.

— Tak. Trudno mi mówić. Chciałabym porozmawiać, ale nie jestem pewna… czy wypowiadam się ja sensownie?

Błękitny Pancerzyk dawał jej jakieś znaki długim pnączem, starając się, żeby jego partnerka nic nie widziała: powiedz, że tak.

— Tak. Rozumiem cię, Zielona Łodyżko. — I Ravna postanowiła nigdy nie gniewać się na Zieloną Łodyżkę, jeśli tę będzie zawodzić pamięć.

— To dobrze. — Odrośle wyprostowały się i nic już więcej nie powiedziała.

— Widzisz? — usłyszała syntetyczny głos Błękitnego Pancerzyka. — Jestem bardzo radosny. W tej chwili Zielona Łodyżka przekazuje treść rozmowy do pamięci długotrwałej. Jak na razie idzie to bardzo wolno, ale właśnie ulepszam niby-skrodę. Jestem pewien, że obecna powolność, to skutek szoku emocjonalnego. — Wciąż pocierał odrośle Zielonej Łodyżki, ale ona nie odezwała się już ani słowem. Ravna zastanawiała się, czy faktycznie jest zadowolony.

Za Jeźdźcami widziała okna wyświetlaczy dostosowane do odbioru Jeźdźców.

— Śledziłeś Wiadomości? — spytała Ravna. — Tak.

— Czu-czuję się taka bezradna. — I czuję się tak głupio, mówiąc to właśnie tobie.

Ale Błękitny Pancerzyk nie poczuł się dotknięty. Wydawał się wdzięczny za zmianę tematu. Wolał zająć się bardziej odległymi problemami.

— Tak. Teraz jesteśmy sławni. Gonią nas aż trzy floty, droga lady. Ha, ha.

— Nie wygląda na to, żeby goniły nas zbyt szybko. Lekceważące machnięcie odroślą.

— Sir Pham okazał się nader sprawnym kapitanem. Obawiam się jednak, że wszystko się pogorszy, gdy znajdziemy się niżej. Skomplikowane automaty statku będą stopniowo działać coraz gorzej. To, co wy nazywacie „ręcznym sterowaniem”, stanie się bardzo ważne. PPII został zaprojektowany na potrzeby mojej rasy, droga lady. Niezależnie od tego, co sir Pham o nas myśli, na Dnie potrafimy latać lepiej niż ktokolwiek. Tak więc kawałek po kawałku tamci zaczną się zbliżać… przynajmniej ci, którzy dobrze znają się na swoich statkach.

— Pham pewnie zdaje sobie z tego sprawę?

— Myślę, że tak. Ale obecnie znajduje się w sidłach własnego strachu. Co może zrobić? Gdyby nie ty, lady Ravno, pewnie już dawno by nas zabił. Może kiedy stanie przed wyborem: zginąć w ciągu godziny albo zaufać nam, może wtedy pojawi się jakaś szansa.

— Wtedy będzie już za późno. Posłuchaj, nawet jeśli on nie ufa… nawet jeśli myśli o Jeźdźcach jak najgorzej… musi być jakieś wyjście. — I nagle zdała sobie sprawę, że czasami wcale nie trzeba przejmować się tym, co inni myślą albo kogo nienawidzą. — Pham chce dostać się na Dno, aby odzyskać Przeciwwagę. Myśli, że wy możecie być sługami Plagi, którzy też mają ten sam cel. Ale do pewnego stopnia… — Do pewnego stopnia może zdecydować się na współpracę, na odłożenie ostatecznej rozgrywki do czasu, kiedy być może nie będzie już taka istotna.

Właśnie kiedy miała mówić dalej, Błękitny Pancerzyk wykrzyknął oburzony:

— Ja nie jestem sługą Plagi! Zielona Łodyżka też nie! Żaden Jeździec nie jest sługą Plagi! Okrążył swoją towarzyszkę i potoczył się po suficie aż do chwili, gdy jego odrośle znalazły się dokładnie naprzeciwko twarzy Ravny.

— Przepraszam cię. Mówię, że to tylko jedna z możliwości…

Nonsens! — Jego generator wyszedł poza skalę i brzęczał chrypliwie. — Natknęliśmy się tylko na nielicznych, którzy oddali się złu. W każdej rasie zdarzają się wyrodki. Ci, którzy zabijanie traktują jako zawód. Oni zmusili Zieloną Łodyżkę, zmienili dane w jej generatorze. A Pham Nuwen chciałby uśmiercić miliardy opierając się na swoich fantazjach. — Zamachał odroślami i stracił głos. Stało się coś, czego wcześniej u Skrodojeźdźców nie widziała: odrośle zmieniły odcień, pociemniały.

Błękitny Pancerzyk znieruchomiał i nic już więcej nie powiedział. I wtedy Ravna usłyszała jakby płaczliwy lament, który mógł dochodzić z generatora. Odgłos narastał, było to straszliwe wycie, przy którym wcześniejszy wybuch Błękitnego Pancerzyka i emitowane przezeń efekty dźwiękowe brzmiały jak przyjacielskie paplanie. To odzywała się Zielona Łodyżka.

Jej krzyk stał się nie do wytrzymania, boleśnie wwiercił się w uszy, a po chwili nagle został zastąpiony urywanymi zdaniami wypowiadanymi po triskwelińsku:

— To prawda! Och, na wszystkie nasze transakcje, Pancerzyku, to prawda… — I wtedy z generatora zaczęły wydobywać się trzaski i szumy. Odrośle zaczęły drżeć i wykonywać nie skoordynowane ruchy, co musiało być odpowiednikiem dziko wytrzeszczonych oczu u człowieka, ludzkich ust mamroczących w ataku histerii.

Błękitny Pancerzyk potoczył się z powrotem w kierunku ściany, przy której stała, i chciał coś podregulować w nowej skrodzie. Odrośle Zielonej Łodyżki odepchnęły go i z generatora znowu popłynął jej głos:

— Byłam przerażona, Błękitny Pancerzyku. Byłam przerażona, sparaliżowana strachem. I to nie ustępowało… — Zamilkła na chwilę. Błękitny Pancerzyk stał znieruchomiały. — Pamiętam wszystko oprócz ostatnich pięciu minut. Wszystko, co mówi Pham, to prawda, kochanie. Przy całej twej lojalności, a jest to lojalność, której doświadczam od dwustu lat, wypaczyliby cię w jednej chwili… tak jak mnie. — Teraz, kiedy tama została przerwana, słowa płynęły szybko i wszystko stało się zrozumiałe. Tamte przerażające chwile wryły się głęboko w jej pamięć, a teraz w końcu zdołała otrząsnąć się z upiornego szoku. — Stałam tuż za tobą, pamiętasz, Pancerzyku? Byłeś cały pochłonięty transakcją z zębonogami, tak bardzo pochłonięty, że nic nie zauważyłeś. Dostrzegłam zbliżających się do nas Jeźdźców. Czy mogłam coś podejrzewać: po prostu miłe spotkanie w tak odległym miejscu. Wtedy jeden z nich dotknął mojej skrody. Byłam… — Zielona Łodyżka zawahała się. Jej odrośle zachrzęściły i znowu się zająknęła — przerażona, przerażona…

Po chwili ciągnęła:

— To było tak, jak gdyby nagle w skrodzie pojawiły się nowe wspomnienia, Pancerzyku. Nowe wspomnienia, nowe postawy. Sprzed tysiąca lat. I wcale nie moje. Wszystko odbyło się w jednej chwili, w jednej chwili. Nawet nie straciłam przytomności. Moje myśli były jasne, pamiętałam wszystko, co przedtem robiłam.

— A kiedy zaczęłaś się opierać? — spytała cicho Ravna.

— …Opierać? Droga lady Ravno, ja się w ogóle nie opierałam. Byłam ich… Nie. Nie ich, ponieważ oni także nie byli sobą. Byliśmy jak rzeczy, nasza inteligencja została wykorzystana do celów kogoś innego. Kogoś umarłego, kto ożył, by być świadkiem naszej śmierci. Zabiłabym ciebie, zabiłabym Phama, zabiłabym Błękitnego Pancerzyka. Wiesz, że próbowałam. A kiedy próbowałam, chciałam, żeby mi się udało. Nie potrafisz sobie tego wyobrazić, Ravno. Wy, ludzie, mówicie o ubezwłasnowolnieniu. Ale nigdy się nie dowiecie… — Urwała na chwilę. — Ale to nie do końca prawda. Na Szczycie Przestworzy, w samym sercu Plagi… być może tam każdy jest taki, jaka ja byłam.