Выбрать главу

— Pssst. Tam na górze coś się dzieje. — Skryba wskazał głową w stronę fortu.

Wojska zwierały szyki — czyżby kogoś uroczyście witały? Pięcioro sług majestatycznym krokiem przeszło przed ustawioną w szeregi piechotą, a z wież twierdzy odezwały się fanfary. Strup widywał już takie ceremonie, ale Wędrownik nie ufał tym wspomnieniom. Jak to możliwe, żeby…

Czerwono-żółty sztandar wzniósł się nad fortem. Żołnierze i majtkowie na molo padli na brzuchy. Wędrownik poszedł w ich ślady i syknął do towarzysza:

— Padnij!

— Co…?

— To flaga Ociosa… jego osobisty sztandar!

— To niemożliwe. — Ocios został zabity sześć dziesięciodni wcześniej na terenie Republiki. Jednocześnie motłoch, który rozerwał go na strzępy, zabił kilka tuzinów jego zagorzałych zwolenników. Ale o fakcie, że odzyskano ciała wszystkich członków Ociosa, można było się dowiedzieć jedynie z enuncjacji Policji Politycznej Republiki.

Tam, w forcie, jakaś sfora kroczyła wyniośle przed szeregami żołnierzy i grupą białych kurtek. Srebro i złoto jaśniało na jej ramionach. Skryba ukrył jednego ze swych członków za palisadą i ukradkiem wyciągnął przyrząd do patrzenia. Po chwili zawołał:

— Na kres mej duszy… to przecież Presfora.

— Ona jest Ociosem w równym stopniu co i ja — powątpiewał Wędrownik. Przebyli razem całą drogę przez Lodowe Kły aż od Bramy Wschodniej. Była absolutnym nowikiem i to niezbyt dobrze zintegrowanym. Sprawiała wrażenie powściągliwej i introwertycznej, ale gdzieś głęboko tkwił w niej tłumiony gniew. Już wcześniej Wędrownik zdawał sobie sprawę, że w Presforze jest jakaś śmiertelna domieszka… Teraz poznał jej pochodzenie. Przynajmniej kilku członków Ociosa zdołało uniknąć zagłady, a on i Skryba spędzili trzy dziesięciodni w ich obecności. Wędrownik zadrżał.

Przy bramie twierdzy ta, która nazywała siebie Presfora, obróciła się, by spojrzeć na swą armię i na białe kurtki, które zwano sługami Ociosa. Wykonała szybki gest i ponownie odezwały się rogi. Nowy Wędrownik zrozumiał ten sygnał. To był zew. Stłumił w sobie nagły wewnętrzny przymus, aby ruszyć za pozostałymi sforami znajdującymi się dotychczas na molo. Pełzając na brzuchach, posuwały się w stronę fortu z oczami nieustannie zwróconymi na Mistrza. Skryba odwrócił się do niego, a Wędrownik kiwnął głowami. Potrzebowali cudu — i oto go mieli, za sprawą samego wroga! Skryba ruszył wolno ku końcowi mola, ciągnąc za sobą nosze i kryjąc się w cieniu.

Wciąż nikt nie odwracał się, by na nich spojrzeć. Mieli ku temu swoje powody; Wickwrackstrup pamiętał, co działo się z tymi, którzy okazywali brak należytego szacunku dla zewu.

— Wciągnij stworzenie na tę łódź po prawej stronie — powiedział do Jaqueramaphana. Zeskoczył z mola i rozbiegł się po całej wielołodzi. Cudownie było znów znaleźć się na chyboczącym pokładzie, gdzie każdy członek musiał myśleć o czym innym. Obwąchał katapulty znajdujące się na dziobie, posłuchał, jak fale pluskają o dna kadłubów i jak skrzypią poskręcane cumy.

Ale Strup nie był żeglarzem i nie pamiętał, gdzie może znajdować się to, co w obecnej chwili było najważniejsze.

— Czego szukasz? — spytał Skryba, używając wysokich tonów.

— Zatapialni. — Jeśli tu były, musiały wyglądać zupełnie inaczej niż na łodziach, którymi pływał po morzach południowych.

— Ach — zawołał Skryba — to proste. Te łodzie to Północne Ślizgacze. Są tu takie małe klapki, pod którymi warstwa kadłuba jest bardzo cienka. — Dwóch jego członków zniknęło z pola widzenia i po chwili dał się słyszeć łomot. Potem zaś dwie głowy pojawiły się z powrotem, otrząsając wodę. Uśmiechał się jakby zaskoczony własnym sukcesem. „Całkiem jak w książkach” — zdawał się mówić wyraz jego pysków.

Wickwrackstrup znalazł to, czego szukał. Klapy wyglądały jak ławeczki dla załogi, ale otwierały się bardzo łatwo, a znajdujące się pod nimi drewniane poszycie bez trudu ustępowało pod ciosami bojowego toporka. Jedną głowę wciąż miał obróconą w stronę fortu, patrząc, czy nie zwracają na siebie czyjejś uwagi, a jednocześnie z zapałem walił siekierką. Wraz ze Skrybą szybko rozprawili się z przednimi rzędami jednostek tworzących wielołódź. Wiedzieli, że jeśli te zatoną, niełatwo będzie odczepić znajdujące się z tyłu, połączone z nimi katamarany.

Oj! Jeden z majtków obrócił się, by spojrzeć w ich stronę. Jedna jego część dalej pięła się pod górę, druga opierała się, pragnąc wrócić na molo. W tym momencie ponownie rozległo się kategoryczne wezwanie rogów i żeglarz ruszył za tym dźwiękiem. Ale jego ostrzegawcze pojękiwania sprawiły, że głowy innych sfor odwracały się w ich kierunku.

Nie było już czasu na ukradkowe działania. Pielgrzym pędem pognał do oszczędzonego katamaranu, tworzącego prawą stronę dziobu wielołodzi. Skryba przecinał właśnie łączniki, którym katamaran przytwierdzony był do reszty olbrzymiej jednostki.

— Czy masz jakieś doświadczenie w pływaniu? — spytał Wędrownik. Głupie pytanie.

— Cóż, sporo czytałem…

— Znakomicie. — Wędrownik wygonił go do schowka na sterburcie. — Pilnuj przybysza. Ukryj się dobrze i zachowuj najciszej, jak możesz.

Wędrownik mógł sam pokierować łodzią, ale potrzebował do tego pełnego zaangażowania wszystkich członków. Im mniej dźwięków zakłócających jego myśli, tym lepiej.

Odwrotnym końcem bosaka odepchnął łódź od reszty jednostki, która jeszcze nie tonęła, ale w kadłubach dziobowych już pojawiła się woda. Odwrócił bosak i za pomocą haka przyciągnął najbliższą łódź, wypełniając nią lukę, jaką odpływając zostawiali po sobie. Za pięć minut będzie tu tylko rząd masztów wystających z wody. Za pięć minut. Nigdy by się im to nie udało, gdyby nie zew Ociosa. W górze, przy forcie, żołnierze obracali głowy i wskazywali w kierunku nabrzeża. Wciąż jednak nie mogli sobie pozwolić na zlekceważenie Ociosa/Presfory. Ile czasu jeszcze minie, zanim ktoś ważny zdecyduje, że czasem można nawet zew puścić mimo uszu?

Podniósł żagle.

Wiatr naciągnął żaglowe płótno i odbili od mola. Wędrownik tańczył po całym pokładzie, mocno ściskając wanty w szczękach. Nawet teraz, kiedy nie miał już Ruma, smak soli i lin takielunku wzbudził w nim wspomnienia dawnych dobrych czasów. Nadeszły, kiedy mocno naprężone linki i łopoczące żagle dawały do zrozumienia, że wiatr daje z siebie wszystko. Oba kadłuby katamaranu były wąskie i gładkie, maszt z mocnego, grabowego drzewa skrzypiał wesoło, a wiatr dął w żagle.

Żołnierze Ociosa tłumnie zbiegali w dół zbocza. Kusznicy zatrzymali się i wkrótce z nieba spadł deszcz strzał. Wędrownik szarpnął wanty, gwałtownie obracając łódź w lewo. Skryba rzucił się osłaniać ciało przybysza. Po prawej stronie bełty siekły wodę, ale tylko kilka zdołało dolecieć do łodzi. Wędrownik ponownie szarpnął linki i łódź odwróciła się w przeciwnym kierunku. Jeszcze kilka sekund i będą poza zasięgiem kusz. Żołnierze pędem rzucili się ku portowym pomostom, wydając głośne wrzaski na widok tego, co zostało z ich statku. Dziób wielołodzi był zalany wodą; cała przednia część kotwicowiska wypełniona była wrakami zatopionych jednostek. A katapulty znajdowały się tylko na dziobie.

Wędrownik zawrócił łódź, pędząc prosto na południe, jak najdalej od portu. Po prawej stronie mijali południowy kraniec Ukrytej Wyspy. Zamkowe wieże wystawały w górę, wysokie i posępne. Wiedział, że tam znajdują się ciężkie katapulty, a w porcie na wyspie stało wiele szybkich łodzi. Ale za parę minut i to będzie bez znaczenia. Stopniowo zaczął zdawać sobie sprawę, jak szybko płyną. Mógł się domyślić, że najlepszą jednostkę umieścili na brzegu dzioba. Zapewne okazywała się bardzo przydatna przy pościgu lub wykonywaniu manewrów wyprzedzających.