Dlaczego nie mieliby dokonać zemsty, która rzeczywiście miałaby jakiś sens? To były słowa z koszmaru. Teraz znakomicie pasowały do planów iskry bożej.
— Są pewne problemy. Oni nie wiedzą, co my robimy ani jaki jest cel trzeciej floty. Cokolwiek im powiemy, posłuchają nas.
— Sprzęt ultrafalowy umożliwiał przekaz kierunkowy, lecz wszyscy ścigający ich pozostawali w bardzo bliskich odległościach od siebie.
Pham kiwnął głową.
— Musimy jakoś z nimi porozmawiać, i tylko z nimi. Jakoś musimy ich przekonać, aby podjęli tę walkę. — Blady uśmiech.
— I myślę, że znajdziemy odpowiednie… środki… aby tego dokonać. Błękitny Pancerzyku. Pamiętasz tamtą noc w Wysokich Dokach. Mówiłeś wtedy o jakimś „zepsutym ładunku” z Sjandry Kei?
— Tak, sir Phamie. Mieliśmy jedną trzecią szyfru wygenerowanego przez Służby Bezpieczeństwa Handlowego SjK dla podróżujących z nami ostroszczękich. Wciąż jest w sejfie statku, aczkolwiek zupełnie bezwartościowy bez pozostałych dwóch trzecich. — Każdy gram krypto był jedną z najbardziej wartościowych rzeczy transportowanych pomiędzy gwiazdami, ale w razie zdezawuowania natychmiast tracił całą wartość. Gdzieś w plikach ładunkowych Poza Pasmem II znajdował się jednoczasowy blok komunikacyjny. Część bloku.
— Bezwartościowy? A może wcale nie. Nawet jedna trzecia powinna nam zapewnić bezpieczne połączenia.
Błękitny Pancerzyk zawahał się.
— Nie chcę wprowadzać cię w błąd. Żaden znający się na rzeczy klient nigdy by czegoś takiego nie przyjął. Z pewnością zapewnia to bezpieczne połączenie, ale druga strona nie ma możliwości zweryfikowania, czy nadawca jest tym, za kogo się podaje.
Pham spojrzał na bok, w stronę Ravny. Na jego twarzy znowu pojawił się znajomy uśmiech.
— Jeśli tylko będą chcieli nas wysłuchać, to myślę, że jakoś ich przekonamy… Najgorsze jest to, że chcę rozmawiać tylko z jednym statkiem.
Pham wyjaśnił, o co mu chodzi. Na tle jego słów słychać było delikatnie chrzęszczenie Jeźdźców. Po tylu miesiącach spędzonych razem Ravna mogła czasem odczytać znaczenie tego, co mówili… a może po prostu rozumiała ich charaktery. Jak zwykle Błękitny Pancerzyk martwił się, że pomysł jest niewykonalny, Zielona Łodyżka zaś uciszała go i prosiła, by słuchał.
Ale kiedy Pham skończył, większy Jeździec nie protestował.
— To prawda, istnieje możliwość nawiązania komunikacji ultrafalowej z odległości siedemdziesięciu lat świetlnych. Może uda nam się nawet uzyskać przekaz wideo na żywo. Ale masz rację, wiązka obejmie swym zasięgiem wszystkie statki w głównym trzonie flot. Jeśli moglibyśmy w jakiś niezawodny sposób zidentyfikować którąś z jednostek nieco oddalonych od środka, jako należącą do Sjandry Kei, wtedy byłyby pewne szansę. Tamten statek mógłby wtedy użyć kodów wewnętrznych floty, aby przekazać naszą wiadomość innym. Ale muszę cię uczciwie ostrzec — ciągnął Błękitny Pancerzyk, odsuwając na bok odrośle łagodnie protestującej Zielonej Łodyżki — specjaliści od łączności nie powinni honorować twej prośby o rozmowę, zresztą taki sygnał może wcale nie zostać uznany za prośbę.
— Ach ty marudo — odezwała się Zielona Łodyżka, jej generatorowy głos był łagodny i wyraźny. — Inaczej byś mówił, gdybyśmy rozmawiali z klientami gotowymi kupić ten towar.
— Brap! Pewnie. Ryzykowne czasy więc i ryzykowne metody. Chcę spróbować, ale obawiam się… nie chcę potem słyszeć ani słowa o spisku Jeźdźców, sir. Chcę, żebyś sam się tym zajął.
Pham Nuwen uśmiechnął się do niego.
— Dokładnie tak samo myślałem.
Flota Aniara. Tak nazwała się część załóg Służb Bezpieczeństwa Handlowego. Aniara to była nazwa statku ze starego ludzkiego mitu, starszego niż Nyjora, sięgającego czasów tu-vo-norskich spółdzielni na asteroidach w systemie słonecznym Ziemi. Aniara z opowieści był ogromnym statkiem wystrzelonym w międzygwiezdne głębie tuż przed śmiercią cywilizacji, która go stworzyła. Członkowie załogi widzieli agonię rodzinnego systemu, a potem przez kilka następnych lat, gdy statek coraz bardziej zanurzał się w bezkresne mroki, sami umierali, w miarę jak ich systemy podtrzymywania życia przestawały działać. Obraz nieszczęsnych uciekinierów był sam w sobie urzekający, stąd też prawdopodobnie sława mitu, która przetrwała długie tysiąclecia. Po zniszczeniu Sjandry Kei i ucieczce Służb Bezpieczeństwa Handlowego nagle historia znów się powtarzała.
Ale my nie odegramy jej do końca. Kapitan grupy Kjet Svensndot wpatrywał się w odczyt wykrywacza ultraśladów. Tym razem śmierć cywilizacji była zwykłym morderstwem, mordercy zaś znajdowali się w zasięgu zemsty. Przez długie dni KG floty prowadziła ich tak, by zdołali dogonić Sprzymierzenie. Zgodnie z odczytem na wyświetlaczu sukces był już bardzo, bardzo blisko. Większość statków należących do Sprzymierzenia i Sjandry Kei tworzyła świetlistą kulę ultraśladów, w której również znajdowały się jednostki trzeciej floty. Patrząc na ten odczyt można by pomyśleć, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby bitwę rozpocząć już teraz. W rzeczywistości statki przeciwników przemierzały niemal tę samą przestrzeń, czasem w odległości mniejszej niż miliard kilometrów od siebie… wciąż jednak oddzielone wieloma milisekundami. Wszystkie jednostki używały ultranapędu, wykonując skoki prawie dziesięć razy na sekundę. I nawet tutaj, na Dnie Przestworzy, odległość, jaką pokonywali przy każdym skoku, była równa sporemu ułamkowi roku świetlnego. Zaatakowanie unikającego walki wroga wymagało więc perfekcyjnego dostosowanie się do tempa wykonywanych przez niego skoków i wypełnienia wspólnie zajmowanej przestrzeni rojem zdalnie sterowanych pocisków.
Kapitan grupy Svensndot przełączył wyświetlacz, aby zobaczyć, które statki zdołały dokładnie zrównać tempo skoków z jednostkami Sprzymierzenia. Niemal jedna trzecia floty zdołała już osiągnąć synchronizację. Jeszcze kilka godzin i…
— Cholerstwo! — Z całej siły uderzył otwartą dłonią w swoją płytę wyświetlaczową, co spowodowało, że wirując poszybowała przez kabinę.
Pierwszy oficer chwycił ją i odrzucił w jego stronę.
— Jakieś nowe cholerstwo, czy to, co zwykle? — spytał Tirolle.
— To, co zwykle. Przepraszam.
Tirolle i Glimfrelle mieli własne problemy. Nie ulegało wątpliwości, że było jeszcze wiele małych siedlisk w Przestworzach, zamieszkanych przez ludzi ukrywających się obecnie przed Sprzymierzeniem. Ale jeśli chodzi o Dirokimów, najprawdopodobniej nie istnieli już inni przedstawiciele tej rasy prócz tych, którzy służyli we flocie Służb Bezpieczeństwa Handlowego. Oprócz takich awanturniczych dusz jak Tirolle i Glimfrelle, wszyscy żyjący Dirokimowie zamieszkiwali terytoria na Sjan-drze Kei.
Kjet Svensndot pracował dla Służb Bezpieczeństwa Handlowego od dwudziestu pięciu lat, kiedy jeszcze stanowili malutką flotę gliniarzy do wynajęcia. Tysiące godzin nauki uczyniły z niego najlepszego pilota bojowego w organizacji. Tylko dwa razy brał udział w strzelaninie. Niektórzy może by tego żałowali. Svensndot i jego przełożeni traktowali to jako nagrodę za to, że był najlepszy. Dzięki swej fachowości otrzymał doskonały sprzęt bojowy i statek, którym obecnie dowodził. Ølvira została zakupiona za ogromną składkę, jaką Sjandra Kei wpłaciła, gdy pojawiły się pierwsze pogróżki Sprzymierzenia. 0łvira nie była przebudowanym frachtowcem, ale maszyną bojową od kila po końce spinów. Statek wyposażony był w najlepsze procesory i najlepszy ultranapęd, jaki mógł działać na tej wysokości Przestworzy, na której znajdowała się Sjandra Kei. Wystarczyła mu tylko trzyosobowa załoga, a walkę mógł prowadzić pilot przy wsparciu sztucznej inteligencji. W ładowniach mieściło się dziesięć tysięcy pocisków samosterujących, z których każdy był znacznie sprawniejszy niż cały napęd przeciętnego frachtowca. Była to wspaniała nagroda za dwadzieścia pięć lat solidnej pracy. Pozwolili mu nawet nazwać ten statek tak, jak chciał.