Po kilku chwilach znów oddał się rozmyślaniom. Jeśli psy nie próbowały otworzyć pojemników, jego przyjaciele powinni być bezpieczni. Gdyby Mama i Tata zdołali wytłumaczyć tym stworzeniom…
W pomieszczeniu znajdowały się dziwaczne meble: małe stoły i biureczka oraz drabinki jakby wzięte z sali gimnastycznej dla małych dzieci — wszystkie wykonano z tego samego jasnego drzewa co drzwi. Wokół najszerszego stołu leżały czarne poduszki. Stół zarzucony był zwojami, na których narysowano nieruchome obrazy. Krokami zmierzył długość stołu, miał około dziesięciu metrów. Zaraz za nim kończyła się kamienna posadzka. W miejscu gdzie spotykały się ściany, znajdował się kwadrat żwiru o wymiarach dwa na dwa metry. Poczuł zapach silniejszy od zapachu dymu, przywodzący na myśl ubikację. Jefri zaśmiał się. Te stworzenia naprawdę przypominały psy!
Wyściełane ściany stłumiły śmiech. Nie było żadnego echa. Jakieś dziwne przeczucie kazało Jefriemu podnieść wzrok i rozejrzeć się bacznie po pokoju. Był przekonany, że jest sam. Tymczasem w „lochu” roiło się od kryjówek. Na chwilę wstrzymał oddech i wytężył słuch. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza… prawie absolutna. Dzięki wyostrzonemu zmysłowi, którego Mama i Tata, a nawet Johanna mogli mu tylko pozazdrościć, zdołał wychwycić ledwie słyszalny szmer.
— Wiem… wiem, że tu jesteś — odezwał się zdecydowanym, piskliwym głosem. Zrobił kilka kroków w bok, starając się zajrzeć za meble, jednocześnie nie zbliżając się do nich. Szmer nie ustał, chociaż było już oczywiste, że Jefri go słyszy.
Zza szafki wyjrzała malutka główka z wielkimi czarnymi oczyma. Stworzonko było dużo mniejsze niż te, które przyniosły go do pokoju, ale pysk miało identyczny. Przez chwilę wpatrywali się w siebie, a następnie Jefri powoli zbliżył się do zwierzątka. Szczeniak? Głowa zniknęła za meblem, a po chwili znów się ukazała. Kątem oka Jefri dostrzegł, że gdzieś obok też coś się poruszyło — kilka innych ciemnych kształtów spoglądało na niego spod stołu. Na moment zastygł w bezruchu, starając się pokonać rosnącą panikę. Ale przecież nie miał gdzie uciekać, a być może te stworzenia pomogą mu znaleźć Mamę. Jefri przyklęknął na jedno kolano i wolno wyciągnął rękę.
— Chodź… chodź, piesku.
Szczeniak wyczołgał się spod stołu, nie spuszczając wzroku z ręki Jefriego. Fascynacja była obustronna: szczeniaczek był prześliczny. Biorąc pod uwagę, że od tysięcy lat człowiek i inni mieszkańcy wszechświata przeprowadzali na psach różnego rodzaju eksperymenty hodowlane, mógł mieć po prostu do czynienia z jakąś wyjątkowo dziwaczną rasą… ale była to tylko jedna z możliwości. Sierść zwierzęcia była krótka i gęsta, przypominająca czarno-biały welur. Oba kolory tworzyły ostro kontrastujące ze sobą łaty, bez najmniejszych pośrednich odcieni szarości. Główka szczeniaka, który przybliżył się, była czarna, grzbiet w połowie czarny, w połowie biały. Ogon przypominał mały kawałek ciała przykrywający zad. Na głowie i na ramionach widniały nieowłosione miejsca, gdzie Jefri widział fragmenty czarnej skóry. Ale najdziwniejsza wydawała się długa, giętka szyja, bardziej odpowiednia dla wydry morskiej niż dla psa.
Chłopiec poruszył palcami i oczy psiaka rozszerzyły się, ukazując szeroką, białą obwódkę wokół tęczówki.
Coś trąciło go w łokieć i Jefri omal nie zerwał się na równe nogi. Ale ich dużo! Dwa inne stworzenia wypełzły skądś, by przyjrzeć się bliżej jego dłoni. A w miejscu gdzie zauważył pierwszego, teraz znajdowały się trzy psy, siedziały i patrzyły w napięciu. Nie było w nich nic strasznego ani nieprzyjaznego.
Jeden ze szczeniaków położył mu łapę na nadgarstku i delikatnie nacisnął. Jednocześnie inny wyciągnął pyszczek i polizał jego palce. Języczek był różowy, szorstki i owalny. Wysoki pisk stał się głośniejszy, trzy szczeniaki ruszyły do przodu, chwytając pyskami wyciągniętą dłoń.
— Uważajcie — odezwał się Jefri, cofając rękę. Miał jeszcze w pamięci zęby dorosłych osobników. Nagle całe pomieszczenie zapełniło się gulgotaniem i buczeniem. Bardziej przypominało to odgłosy, jakie wydają ptaki-gulony, niż psie szczekanie. Jeden ze stojących dalej szczeniaków zbliżył się i wyciągnął gładki nos w stronę Jefriego.
Uważajcie — powiedział, idealnie odtwarzając głos chłopca, jednakże jego pysk pozostał… zamknięty. Następnie wygiął szyję w łuk… chciał, żeby go pogłaskać? Chłopiec wyciągnął rękę. Futro było tak miękkie! Buczenie stało się bardzo głośne. Poprzez gęste futro czuło się wibracje. Ale nie tylko głaskane przez niego zwierzę wydawało ten odgłos; dziwaczny dźwięk dochodził ze wszystkich stron. Pyszczek pieska ześliznął się po jego ręce, jakby chciał, żeby gładząca dłoń zmieniła kierunek i przesuwała się pod włos. Tym razem Jefri pozwolił, aby małe szczęki zacisnęły się na dłoni. Mógł dobrze przyjrzeć się ostrym zębom, ale szczeniak uważał, aby nie dotykać nimi skóry chłopca. Koniuszkiem pyska operował jak dwoma malutkimi palcami, które chwytały i puszczały palce.
Trzy następne pieski wśliznęły mu się pod ramię, pewnie też chciały, żeby je pogłaskał. Poczuł, jak miękkie nosy pocierają mu plecy, starając się wyciągnąć koszulę ze spodni. Wyjątkowe zgranie wysiłków zwróciło uwagę chłopca. Miał wrażenie, że to jakiś dorosły człowiek chce mu ściągnąć koszulę przy użyciu obu rąk. Ciekawe, ile ich jest za mną? Przez moment zapomniał, gdzie się znajduje, zapomniał o wszelkiej ostrożności. Potoczył się po podłodze i zaczął głaskać psiaki, które do tej pory trzymały się z tyłu. Zaskoczony kwik dobiegł go ze wszystkich stron. Dwaj malcy wcisnęli się pod jego łokcie, co najmniej trójka wskoczyła mu na plecy i położyła się, dotykając nosem jego szyi i uszu.
Nagle w głowie Jefriego zaświtała pewna odkrywcza myśclass="underline" dorosłe stwory rozpoznały w nim dziecko, nie wiedziały tylko, ile może mieć lat. Zaprowadziły go więc do jednego ze swoich przedszkoli! Pewnie teraz rozmawiają gdzieś z Mamą i Tatą. Na pewno wszystko dobrze się skończy.
Lord Stal nieprzypadkowo nosił swe imię. Stal, najnowocześniejszy metal; stal, materiał, który można najlepiej naostrzyć i który nie ulega stępieniu; stal, którą można rozgrzać do czerwoności, a mimo to się nie rozpada; stal — ostrze, którym niejedno można ociosać. Stal był znakomicie ukształtowaną osobowością, prawdziwym majstersztykiem Ociosa.
W pewnym sensie kształtowanie dusz nie było nową sztuką. Tworzenie sfor było jedynie jej ograniczoną formą, aczkolwiek skupiającą się głównie na ogólnych cechach fizycznych. Nawet jednak zwykli sforotwórcy podzielali przekonanie, że zdolności umysłowe sfory jako całości w różnym stopniu uzależnione są od możliwości poszczególnych członków. Jedna para lub trójka niemal zawsze odpowiadała za elokwencję, inna zaś za zmysł przestrzenny. W przypadku zalet i przywar o charakterze duchowym sprawa jeszcze bardziej się komplikowała. Żaden pojedynczy członek nie był nigdy głównym źródłem odwagi czy prawości.
Wkład Ociosa w tę dziedzinę praktycznej wiedzy — tak jak i w inne dziedziny — polegał na zastosowaniu bezwzględnych kryteriów wymagających odcięcia i odrzucenia wszystkiego prócz tego, co absolutnie niezbędne. Eksperymentował bez końca, niszcząc wszystko prócz najbardziej udanych rezultatów swej pracy. Opierał się przede wszystkim na dyscyplinie i wyrzeczeniu się wszelkiej niedoskonałości, w równym stopniu uciekając się do częściowego uśmiercania sfor, co do przemyślanego doboru członków. Stal powstał, gdy jego stwórca dysponował już siedemdziesięcioletnim doświadczeniem.
Zanim mógł przybrać swoje obecne imię, przeszedł całe lata wyrzeczeń, w ciągu których można było stopniowo określić, jakie jego części stanowią odpowiedni element istoty, jaką miał się stać. Właściwy efekt byłby niemożliwy do osiągnięcia bez surowego nadzoru Ociosa. (Przykład: gdyby trzeba było pozbyć się członka niezbędnego do utrzymania odpowiedniego poziomu nieustępliwości, w jaki sposób można by potem wzbudzić w sobie chęć do dalszego poddania się „ociosywaniu”?) Dla duszy znajdującej się w fazie tworzenia, cały proces był wielkim osobowościowym chaosem, mieszaniną strachu i amnezji. Przez dwa lata Stal przeszedł więcej zmian niż inne osoby w przeciągu dwóch stuleci, a wszystkie były rozmyślnie sterowane. Przełom nastąpił w chwili, gdy Ociosowi udało się zidentyfikować trójkę członków, z których powodu tworzona przez niego osobowość oddalała się od wymarzonego ideału ze względu na zbytnie przejmowanie się sygnałami płynącymi z sumienia, a także obniżoną lotność intelektualną. Jednego z tej trójki zdemaskowano jako filar tego bloku. Usunięcie go i zastąpienie innym elementem stało się punktem zwrotnym całego eksperymentu. Potem wszystko poszło jak z płatka: Stal przyszedł na świat.