Выбрать главу

Johanna i psy klepali go po głowie.

— Palą ci się włosy! — krzyczała dziewczyna. W kilka sekund zdołali ugasić ten mały płomień. Niektórzy członkowie Pielgrzyma także mieli osmaloną sierść. Kieszenie na grzbietach były bezpiecznie zamknięte. Po raz pierwszy nie wystawały z nich ciekawskie pyszczki szczeniaków.

— Wciąż nic nie widzę, Phamie. — To była Ravna mówiąca do nich z góry. — Co się dzieje?

Zerknął za siebie.

— Wszystko w porządku — wysapał. — Sfory Snycerki właśnie gromią wojska Stali. Ale Błękitny Pancerzyk… — Wyjrzał przez szparę pomiędzy tarczami. Miał wrażenie, że zagląda do pieca. Tuż przy murach obronnych być może znajdzie się jakiś skrawek terenu, gdzie będzie czym oddychać. Słaba nadzieja, ale…

— Coś się tam rusza. — Pielgrzym na chwilę wystawił głowę za tarczę. Po chwili znów ją schował, oblizując nos z obu stron.

Pham ponownie zajrzał przez szparę. W ogniu poruszały się jakieś cienie, widział miejsca, gdzie płomień był trochę ciemniejszy, coś tam się chwiało… poruszało?

— Też to widzę. — Poczuł, jak rozdygotana Johanna przytknęła głowę do jego głowy, starając się także coś zobaczyć. — To Błękitny Pancerzyk, Rav… na Wielką Flotę!!! — To ostatnie wyszeptał zbyt cicho, aby dało się słyszeć pośród huczących płomieni. Nie widział Jefriego Olsndota, ale… — Błękitny Pancerzyk toczy się przez płomienie, Rav.

Skroda wytoczyła się z zalanego olejem rowu. Przemieszczała się wolno i jednostajnie, torując sobie drogę wśród wybojów. Pham mógł teraz dostrzec malutki pojedynczy płomień pośród przerażającej pożogi. Łodyga Błękitnego Pancerzyka płonęła otoczona wieńcem płomyków. Odrośli nie trzymał już ciasno przy tułowiu. Wyciągał je wyprostowane na wszystkie strony, zamienione w kruche pochodnie.

— On wciąż jedzie, zaraz tutaj będzie.

Skroda wydostała się poza ścianę ognia i zaczęła bezwładnie toczyć się w dół zbocza. Błękitny Pancerzyk nie skierował się w ich stronę, ale zanim dojechał do lądownika, wszystkie sześć kółek gwałtownie zahamowało.

Pham wstał i pędem ruszył do tyłu, w stronę Skrodojeźdźca. Pielgrzym już wyjmował tarcze i ruszał za nim. Johanna 01-sndot stała przez chwilę, osamotniona i przygnębiona, wbijając pozbawione nadziei spojrzenie w buchające dymem płomienie wokół zamku. Jeden z członków Pielgrzyma schwycił ją za rękaw i odciągnął od ognia.

Pham był już przy Jeźdźcu. Przez chwilę przyglądał mu się w ciszy.

— Błękitny Pancerzyk nie żyje, Rav. Gdybyś go zobaczyła, nie miałabyś najmniejszych wątpliwości.

Odrośle spłonęły w całości, pozostały z nich tylko małe kikuty wzdłuż łodygi. Sama łodyga była cała popękana. Głos Ravny drżał w jego uchu.

— Cały płonął, a wciąż jechał przez ogień?

— To niemożliwe. Musiał zginąć po kilku metrach. Na pewno uruchomił autopilota. — Pham starał się zapomnieć zesztywniałe w agonii odrośle, które widział, gdy Jeździec przedzierał się przez pożar. Próbował nie myśleć przez chwilę, wpatrując się w rozpłatane ogniem ciało.

Skrada promieniowała gorącem. Pielgrzym obwąchiwał ją dookoła, cofając się gwałtownie za każdym razem, kiedy przysunął nos zbyt blisko. Nagle wysunął łapę uzbrojoną w stalowe szpony i pociągnął mocno za szarfę przykrywającą kadłub.

Johanna wrzasnęła, rzucając się do przodu, zanim Pham i Pielgrzym zdążyli zareagować. Splątane kształty pod szarfą nie poruszały się, ale nie były spalone. Dziewczyna schwyciła brata za ramiona i ściągnęła go na ziemię. Pham ukląkł obok niej. Czy dzieciak oddycha? Niemal nie zwracał uwagi na Ravnę krzyczącą mu do ucha i Pielgrzyma odrywającego od metalu małe psiaki.

Po kilku chwilach chłopiec zaczął się krztusić. Wymachiwał ramionami, natrafiając nimi na siostrę.

— Amdi! Amdi! — Jego oczy otworzyły się i zaraz potem rozszerzyły w wyrazie zaskoczenia. — Jo! — a zaraz potem znowu: — Amdi?

— Nie wiem, co z nim będzie — powiedział Pielgrzym, stojąc nad siedmioma — nie, ośmioma — małymi, pokrytymi tłuszczem bryłkami. — Słyszę jakieś odgłosy myśli, ale zupełnie bezładne. — Przytknął pyski do trzech szczeniaczków, wykonując coś, co przypominało sztuczne oddychanie.

Po chwili mały chłopiec zaczął płakać, a jego szloch ginął w hałasie, jaki dochodził od strony szalejących płomieni. Podczołgał się do szczeniaków, pochylając twarz tuż obok pysków Pielgrzyma. Johanna stała za nim, trzymając go za ramiona, patrząc to na Pielgrzyma, to na nieruchome stworzonka.

Pham podniósł głowę i spojrzał na zamek. Płomienie trochę opadły. Przez długą chwilę oglądał poczerniały pniak, który kiedyś był Błękitnym Pancerzykiem. Zastanawiał się i wspominał. Zastanawiał się, czy wszystkie jego podejrzenia były niepotrzebne. Zastanawiał się, ileż odwagi i jak sprawnego mechanizmu autopilota wymagała akcja ratunkowa Jeźdźca. Wspominał wszystkie miesiące, jakie spędził z Błękitnym Pancerzykiem, najpierw lubiąc go, potem nienawidząc. Biedny Pancerzyku, mój przyjacielu.

Ogień przygasał. Pham chodził wzdłuż rowów, od których wciąż bił żar. Czuł, jak iskra boża znów zaczyna opanowywać jego umysł. Po raz pierwszy oczekiwał jej z radością. Z radością oczekiwał na odgórne sterowanie i obsesję, na przytępienie wszelkich nieistotnych uczuć. Spojrzał na Pielgrzyma, Johannę, Jefriego i na przychodzącą do siebie sforę szczeniaków. Wszystkie te sprawy były absolutnie bez znaczenia. Nie, nie całkiem bez znaczenia. Miały pewien wpływ: opóźniały to, co naprawdę było absolutnie najważniejsze.

Spojrzał w górę. Przez prześwity pomiędzy chmurami dymu widział czerwonawą mgiełkę popiołów i gdzieniegdzie fragmenty błękitnego nieba. Wały zamku wyglądały na opuszczone, a odgłosy bitwy cichły.

— Co nowego? — zadał niecierpliwe pytanie w stronę nieba.

— Wciąż niewiele mogę zobaczyć z miejsca, gdzie się znajdujesz — odpowiedziała Ravna. — Spora liczba Szponów — prawdopodobnie wojsk wroga — uchodzi w kierunku północnym. Wygląda to na szybki, dobrze zorganizowany odwrót. Nie zapowiada się na walkę „do ostatniej kropli krwi”, jakiej byliśmy świadkami wcześniej. Na terenie zamku nie ma ognia ani śladu pozostałych tam sfor.

Decyzja. Pham odwrócił się do pozostałych. Musiał się bardzo starać, żeby cisnące mu się na usta ostre komendy wypowiedzieć w formie rozsądnie brzmiących próśb.

— Pielgrzymie! Pielgrzymie! Potrzebuję pomocy Snycerki. Musimy dostać się do zamku.

Pielgrzym nie potrzebował długich wyjaśnień, aczkolwiek na końcu języka miał całe mnóstwo pytań.

— Masz zamiar przelecieć nad murami? — spytał, zbliżając się do niego.

Pham biegł już w kierunku stateczku. Pomógł Pielgrzymowi wejść na pokład, a następnie sam wdrapał się do środka.

— Nie, chcę tylko przez głośnik poprosić twoją szefową, żeby znalazła jakieś wejście do środka.

Po chwili sforomowa rozniosła się echem po całym wzgórzu. Jeszcze parę minut. Jeszcze tylko parę minut, a będę przy Przeciwwadze. Nagle pomyślał, że nie miał pojęcia, co z tego może wyniknąć. Czuł, jak iskra boża opanowuje go po raz ostatni, by tym razem spełnić ostatnią wolę Starego.

— Jak daleko mamy flotę Plagi, Rav?

Odpowiedź była natychmiastowa. Ravna cały czas obserwowała jednocześnie bitwę rozgrywającą się pod spodem i młot, który nadlatywał na nich z góry.

— Są czterdzieści osiem lat świetlnych stąd. — Usłyszał stłumione odgłosy rozmowy. — Trochę przyspieszyli. Dotrą do naszego systemu za czterdzieści sześć godzin… Przykro mi, Phamie.