Pielgrzym stał wokół niej, nosami niemal dotykając nieruchomych brył. Gorzka woń wciąż wisiała w powietrzu. Był to zapach śmierci, ale nie gnijącego ciała. To, co tu umarło, nie było jedynie zwykłym, ludzkim ciałem.
Rzuciła okiem na nadgarstek. Odczyt na wyświetlaczu został uproszczony do kilku alfanumerycznych wierszy. Urządzenie nie wykrywało żadnej obecności ruchu ultrafalowego. Odczyt stanu PPII wykazywał kłopoty z kontrolą pozycji. Znajdowali się głęboko w Strefie Powolnego Ruchu, poza zasięgiem jakiejkolwiek pomocy, poza zasięgiem floty Plagi. Spojrzała w twarz Phama.
— Zrobiłeś to, Phamie. Naprawdę to zrobiłeś — powiedziała cicho do siebie.
Łuki i pętle Przeciwwagi były teraz delikatne i kruche. Ciało Phama Nuwena stanowiło jej część. Jak pokawałkować te łuki, nie uszkadzając…? Pielgrzym i Johanna łagodnie wyprowadzili Ravnę z ładowni. Nie pamiętała zbyt wiele z następnych kilku minut, kiedy wynosili ciało. Błękitny Pancerzyk i Pham, obaj zginęli i nie było sposobu, by ich ożywić.
Po chwili wszyscy sobie poszli. Nie dlatego, żeby jej nie współczuli, ale katastrof, okropności i pilnych spraw było tego dnia w nadmiarze. Mnóstwo rannych. Realne niebezpieczeństwo kontrataku. Wielkie zamieszanie i gwałtowna potrzeba porządku. Na Ravnie nie robiło to najmniejszego wrażenia. Była u kresu swego długiego biegu, u kresu sił.
Musiała siedzieć na pomoście statku przez większą część popołudnia, przybita wielką stratą, ledwie słyszała pieśń morza, jaką Zielona Łodyżka dzieliła się z nią przez dannik. W końcu zdała sobie sprawę, że nie jest samotna. Oprócz Zielonej Łodyżki… parę chwil wcześniej przyszedł do niej chłopiec. Usiadł w absolutnej ciszy otoczony wianuszkiem szczeniaków.
EPILOG
Pokój zapanował na ziemiach stanowiących niegdyś dominium Ociosa. W każdym razie nie było najmniejszego śladu wrogich wojsk. Ktokolwiek wycofał je z tych terenów uczynił to wyjątkowo sprytnie. W miarę upływu czasu napływało coraz więcej miejscowych chłopów. Tam gdzie zdołano już otrząsnąć się z osłupienia, panowało ogólne zadowolenie z upadku starego reżimu. Do wiosek wracało życie. Rolnicy robili, co mogli, aby przywrócić ziemie uprawne do dawnego stanu po okresie pożarów, jakich nie pamiętano tu od dawna, i najstraszniejszej wojnie, jaką widziano w tym regionie.
Królowa wysłała posłańców z wieścią o zwycięstwie, ale wcale nie spieszyła się z powrotem do swego miasta. Żołnierze pomagali w pracach polowych i robili, co mogli, by nie stanowić ciężaru dla mieszkańców. Przeszukiwali także zamek na Wzgórzu Gwiezdnego Statku oraz stare zamczysko na Ukrytej Wyspie. Natrafili na ślady wszystkich okropności, o których plotki krążyły po świecie od lat. Nigdzie jednak nie było śladu wojsk, które zdołały uciec. Tubylcy gorliwie przynosili wieści, a większość z nich była złowieszczo wiarygodna. Mówili, że jeszcze przed próbą podboju republiki Ocios wzniósł fortyfikacje daleko na północy. Zgromadził tam posiłki, chociaż niektórzy sądzili, że Stal już dawno wykorzystał je do walki. Mieszkańcy północnej doliny widzieli wojska Ociosa ewakuujące się w tamtym kierunku. Niektórzy twierdzili, że widzieli też samego Ociosa, albo przynajmniej sforę ubraną w barwy lorda. Jednak nawet miejscowi nie dawali wiary wszystkim opowieściom, szczególnie tym, według których Ocios rozproszył się na pojedynczych członków, oddalonych od siebie o wiele kilometrów, i w ten sposób koordynował odwrót.
Ravna i królowa miały wiele powodów, by wierzyć tym historiom, ale nie dość brawury, by je zweryfikować. Korpus ekspedycyjny Snycerki nie należał do licznych, a lasy i doliny rozciągały się na przestrzeni ponad stu kilometrów, do miejsca gdzie zbocza Lodowych Kłów skręcały na zachód i zbiegały w stronę morza. Terytorium to było całkowicie nie znane Snycerce. Jeśli Ocios przygotowywał się do wszystkiego przez dekady — a takie były jego metody działania — na trasie wiodącej do ukrytych redut z pewnością czekało mnóstwo śmiertelnych niespodzianek, które mogły zagrozić nawet wielkiej armii ścigającej garstkę partyzantów. Trzeba było dać Ociosowi wolną rękę i mieć nadzieję, że lord Stal wcześniej zniszczył tamte forty.
Snycerka bała się, że będą one stanowić ogromne zagrożenie przez następne stulecie.
Ale cały problem rozwiązał się o wiele wcześniej. To Ocios sam przyszedł do nich i wcale nie na czele odsieczy. Jakieś dwadzieścia dni po zakończeniu bitwy, wieczorem, kiedy słońce znikało za grzbietami wzgórz, na północy usłyszeli odgłos rogów sygnałowych. Ravna i Johanna zostały wyrwane z popołudniowej drzemki, a po chwili obie znalazły się na murach zamku, wpatrując się w oświetlone pomarańczowozłotym blaskiem zachodzącego słońca szczyty nad północnym fiordem. Adiutanci Snycerki lustrowali linię wzgórz. Kilku z nich miało teleskopy.
Ravna podała swoją lornetkę Johannie.
— Ktoś tam jest. — Na tle rozświetlonego nieba odbijały się wyraźne sylwetki sfory niosącej ogromny transparent rozpięty na tyczkach trzymanych przez poszczególnych osobników.
Snycerka miała dwa teleskopy, które pozwalały jej widzieć dużo lepiej niż lornetka Ravny, zwłaszcza biorąc pod uwagę większą rozdzielczość wzroku, jaką miały sfory.
— Widzę. To flaga rozejmowa. I myślę, że wiem, kto ją niesie. — Zarzęziła głośno w stronę Wędrownika. — Dawno już z nim nie rozmawiałam.
Johanna wciąż wpatrywała się przez lornetkę. Wreszcie spytała:
— To ten… którego dziełem jest Stal, prawda?
— Tak, moja droga. Dziewczyna opuściła lornetkę.
— Myślę, że daruję sobie to spotkanie. — Jej głos był daleki, nieobecny.
Spotkali się osiem godzin później na zboczu wzgórza, na północ od zamku. Wojska Snycerki wykorzystały ten czas na dokładne przeczesanie doliny. Tylko po części miało to na celu ochronę przed ewentualną pułapką lub oszustwem drugiej strony. Spodziewano się specjalnego gościa z obozu wroga, gościa, któremu wielu spośród miejscowych życzyło śmierci.
Snycerka udała się do miejsca, gdzie stok zaczynał gwałtownie opadać w stronę lasu. Ravna i Pielgrzym towarzyszyli jej, idąc za nią w niewielkiej — jak na zwyczaje Szponów — odległości dziesięciu metrów. Snycerka nie mówiła zbyt wiele o tym spotkaniu, ale Pielgrzym okazał się bardzo gadatliwy.
— Tą właśnie drogą przybyłem tu rok temu, kiedy wylądował pierwszy statek. Na niektórych drzewach widać jeszcze ślady po płomieniu z dyszy. Całe szczęście, że nie było to tak suche lato jak obecnie.
Las był gęsty, a oni spoglądali z góry na czubki drzew. Nawet w suchym, prawie nieruchomym powietrzu rozchodził się słodki żywiczny zapach. Na lewo od nich znajdował się malutki wodospad i ścieżka wiodąca na dno doliny — ścieżka, którą zgodnie z umową miał przybyć poseł proszący o rozejm. Wędrownik twierdził, że w dolinie znajdują się wioski rolnicze. Ravna widziała tam tylko absolutny chaos. Szpony uprawiały różne gatunki roślin na tym samym polu. Pola nie były w żaden sposób ogrodzone, płoty nie chroniły upraw nawet przed bydłem. Tu i ówdzie stały drewniane chaty o stromych dachach i wybrzuszonych na zewnątrz ścianach, charakterystycznych dla regionów o dużych opadach śniegu.
— Spory tłum tam w dole — powiedział Pielgrzym.
Ravna nie dostrzegła żadnego tłumu: stały tam małe grupki, każda stanowiąca jedną sforę, każda w sporej odległości od pozostałych. Większość zgromadziła się wokół budynków. Inne znajdowały się na polach. Żołnierze Snycerki ustawili się wzdłuż małej dróżki biegnącej przez środek doliny.
Widziała, że stojący obok niej Pielgrzym drży w napięciu. Jedna z głów wyciągnęła się w górę ponad jej talię, pokazując do przodu.