Выбрать главу

Po chwili mężczyzna został ubrany. Gdyby nie powaga szefowskiego gabinetu, Ravna na pewno wybuchnęłaby śmiechem. Grondr ‘Kalir wybrał dla człowieka zupełnie absurdalny kostium, przywodzący na myśl ubrania ludzi z ery nyjorskiej. Mężczyzna ściskał w jednym ręku miecz, a w drugim strzelbę na bryłki metalu. Śpiący królewicz z Epoki Księżniczek.

— Oto praczłowiek — oznajmił Grondr.

SIEDEM

„Przekaźnik” to dość często używana nazwa. Zrozumiała dla przedstawicieli niemal wszystkich cywilizacji. Podobnie jak nazwa „Nowe Miasto” czy „Nowy Świat” wciąż znajduje zastosowanie, w miarę jak różne ludy i rasy przemieszczają się, kolonizują nowe zakątki lub zyskują dostęp do sieci komunikacyjnych. Można udać się w miejsce oddalone o miliard lat świetlnych i wciąż będzie się napotykać tego typu nazwy w miejscach zamieszkanych przez naturalne rasy myślące.

Ale w tej erze istniał tylko jeden Przekaźnik, znany bardziej niż wszystkie inne. Nazwa ta pojawiała się na listach routerów dwu procent wszystkich wiadomości tworzących strumień informacji przepływający przez Znaną Sieć. Z oddalonego o dwadzieścia tysięcy lat świetlnych od płaszczyzny galaktyki Przekaźnika rozciągał się wspaniały, niczym nie przesłonięty widok, na trzydzieści procent Przestworzy, włączając w to wiele systemów gwiezdnych na samym dole, gdzie statki mogą lecieć jedynie z szybkością jednego roku świetlnego na dzień. Istniało jeszcze kilka systemów słonecznych posiadających złoża metali i równie korzystnie położonych, tak więc należało się liczyć z konkurencją. Ale tam gdzie inne cywilizacje bądź przestały się interesować taką działalnością, bądź zakładały kolonie w Transcendencji, bądź też ginęły w apokaliptycznych katastrofach, Organizacji Vrinimi udało się przetrwać. Po pięćdziesięciu tysiącach lat z oryginalnych członków organizacji pozostało już niewiele ras. Żadna z nich nie zajmowała już czołowej pozycji, ale wytyczony na początku kierunek rozwoju oraz zasady działania pozostawały nie zmienione. Głównymi atutami była silna pozycja i trwałość. Przekaźnik był obecnie najważniejszym pośrednikiem w kontaktach ze światami Obłoków Magellana oraz jednym z niewielu miejsc, które dysponowało połączeniem z Przestworzami w galaktyce Rzeźbiarza.

Na Sjandrze Kei Przekaźnik cieszył się ogromnym poważaniem. W ciągu dwóch lat stażu Ravna zdążyła się przekonać, że prawda przewyższała tę znakomitą reputację. Przekaźnik znajdował się w Środkowych Przestworzach, a jedynym towarem eksportowym były usługi komunikacyjne oraz dostęp do lokalnego archiwum. Importowano natomiast najnowsze osiągnięcia biologii oraz urządzenia do przetwarzania danych pochodzące z Wysokich Przestworzy. Doki Przekaźnika były ekstrawagancją, na którą mogli sobie pozwolić tylko bogacze. Rozciągały się na terenie tysięcy kilometrów: ogromne nawy, hale naprawcze, centra przeładunkowe, parki i place zabaw. Co prawda, w systemie Sjandry Kei można było znaleźć większe osiedla, ale Doki nie znajdowały się na orbicie. Szybowały tysiąc kilometrów nad Podłożem na największej ramie z antygrawu, jaką Ravna kiedykolwiek miała okazję widzieć. Na Sjandrze Kei roczne dochody profesora akademickiego mogły wystarczyć na zakup jednego metra kwadratowego tkaniny antygrawu, co wystarczyłoby najwyżej na rok. Tutaj widziała antygrawy rozciągające się na obszarze milionów hektarów, podtrzymujące miliardy ton. Sama wymiana zużytych fragmentów tkaniny wymagała takich obrotów handlowych z Górnymi Przestworzami, że ich skala dla większości zwykłych skupisk gwiezdnych była wprost niewyobrażalna.

A ja mam tutaj własne biuro. Praca bezpośrednio dla Grondra ‘Kalira miała swoje plusy. Ravna opadła na oparcie krzesła i spojrzała w stronę centralnego morza. Na wysokości Doków grawitacja wynosiła trzy czwarte standardowej jednostki ciążenia. Dzięki zastosowaniu powietrznych fontann w środkowej części platformy istniała umożliwiająca oddychanie atmosfera. Poprzedniego dnia łodzią żaglową wybrała się na przejażdżkę po morzu o przezroczystym dnie. To nadzwyczajne doświadczenie: pod kilem planetarne obłoki, a nad głową gwiazdy na niebie koloru indygo.

Tego dnia przyspieszyła falowanie. To bardzo proste: wystarczyło odpowiednio powyginać antygraw stanowiący dno akwenu. Bałwany z regularnym hukiem rozbijały się o brzeg plaży. Nawet z odległości trzydziestu metrów od wody w powietrzu czuło się zapach soli. Rzędy białych grzyw znikały w dali.

Zauważyła sylwetkę kogoś, kto wolno sunął w jej stronę.

Jeszcze kilka tygodni temu taka sytuacja nawet by się jej nie przyśniła. Jeszcze kilka tygodni temu tkwiła w archiwum pochłonięta aktualizacją danych, szczęśliwa, że ma dostęp do jednej z największych baz danych Znanej Sieci. Teraz… wydawało się jej, że życie zatoczyło pełny krąg i znów znalazła się w czasach swego dzieciństwa wypełnionego marzeniami o wielkiej przygodzie. Jedyny problem polegał na tym, że czasami czuła się jak jeden z nikczemnych zbójców, często występujących w opowieściach przygodowych. Pham Nuwen był żywym człowiekiem, nie przedmiotem, który można wystawić na sprzedaż.

Wstała i wyszła na powitanie rudowłosego gościa.

Nie miał już w rękach miecza ani fuzji, w jakie zaopatrzył go Grondr podczas zabawnej animacji. Ale jego ubiór stanowiły rzeczy wykonane z plecionej tkaniny, przywodzące na myśl pradawnych awanturników, a postawa wyrażała ostentacyjną pewność siebie. Od swego spotkania z Grondrem przyswoiła sobie kilka danych antropologicznych dotyczących Starej Ziemi. Zarówno rude włosy, jak i fałdy oczne były tam znane, aczkolwiek rzadko występowały u jednej osoby. Na pewno jego ciemnoszara skóra zwróciłaby uwagę przeciętnego Ziemianina. Ten facet był produktem postziemskiej ewolucji, podobnie jak Ravna.

Zatrzymał się w odległości wyciągniętego ramienia i przesłał jej krzywy uśmiech.

— Wyglądasz całkiem jak człowiek. To ty jesteś Ravna Bergsndot?

Uśmiechnęła się i kiwnęła głową w jego stronę.

— Pan Pham Nuwen?

— W rzeczy samej. Widzę, że oboje dysponujemy niezwykłą intuicją… — Wśliznął się obok niej do chłodnego wnętrza. Co za typek!

Ruszyła za nim, niepewna, jak ma się zachować. Wydawałoby się, że kontakt z drugim człowiekiem nie powinien nastręczać większych problemów.

Rozmowa rzeczywiście toczyła się gładko. Minęło nie więcej niż trzydzieści dni od dnia, kiedy Pham Nuwen został ożywiony. Większość tego czasu spędził na wyjątkowo intensywnych kursach językowych. Facet musiał być cholernie bystry — posługiwał się już triskwelińskim z niebywałą łatwością. Ale widać było, że się popisuje. Ravna opuściła Sjandrę Kei już dwa lata temu, a przed nią był jeszcze rok stażu. Radziła sobie całkiem nieźle. Miała wielu bliskich przyjaciół, Egravana, Saralego. Ale właśnie podczas pogawędki z tym śmiesznym typkiem zdała sobie sprawę, jak bardzo jest osamotniona. Z jednej strony, co dziwne, Pham Nuwen wydał się jej najbardziej dziwacznym stworzeniem, jakie spotkała na Przekaźniku… z drugiej zaś miała wielką ochotę uściskać go i scałować mu z twarzy ten jego bezczelny uśmieszek.

Grondr Vrinimikalir miał absolutną rację. Facet ze szczerym entuzjazmem podchodził do planów, jakie organizacja wiązała z jego osobą! Teoretycznie oznaczało to, że może wykonać zadanie z czystym sumieniem. W rzeczywistości jednak…