Выбрать главу

Jeśli wierzyć Phamowi Nuwenowi, tylko ślepy traf ocalił załogę statku, która go zabrała, przed losem, jaki stał się udziałem wielu członków jego rodziny. W ciągu następnych lat mały dzikus zdołał się przystosować i nauczył się żyć jak cywilizowani ludzie. Dzięki temu, że trzymano go w ryzach, mógł później zostać znakomitym kapitanem statku floty Queng Ho. I był nim przez wiele lat. W skład Queng Ho wchodziło kilka innych ras i wiele światów skolonizowanych przez ludzi. Podróżując z prędkością równą trzem dziesiątym prędkości światła, Pham spędzał całe dekady w chłodni hibernacyjnej, przemieszczając się od gwiazdy do gwiazdy, a potem żył rok czy dwa w każdym z portów, starając się ubić jakiś interes, oferując produkty i informacje, które po długiej podróży mogły okazać się absolutnie nieprzydatne bądź nieaktualne. Reputacja Queng Ho stanowiła pewną ochronę. „Politycy przychodzą i odchodzą, ale Chciwość jest wieczna”, brzmiało motto całej floty, która przetrwała dłużej niż większość jej klientów. Nawet fanatycy religijni studzili swe zapały, kiedy pomyśleli o ewentualnej zemście Queng Ho. Ale znacznie częściej wszystko zależało od umiejętności i sprytu kapitana. A niewielu spośród nich mogło dorównać Phamowi, w którym wciąż było coś z rezolutnego, barbarzyńskiego chłopca.

— Jako kapitan byłem niemal geniuszem. Niemal. Zawsze interesowało mnie, co znajduje się poza tymi obszarami, o których mieliśmy sprawdzone informacje. Za każdym razem, kiedy się wzbogacałem, i to na tyle, że mogłem sobie pozwolić na stworzenie własnej subfloty, wdawałem się w szalone awantury, z których na ogół wychodziłem kompletnie spłukany. Wśród członków Floty nazywano mnie „jo-jo”. Raz byłem kapitanem całej eskadry złożonej z pięciu potężnych krążowników, to znów zaledwie programistą-konserwatorem na jakimś zaplutym liniowcu. Biorąc pod uwagę wolne tempo handlu w strefie, gdzie prędkość światła jest nieosiągalna, można mówić o całych pokoleniach, dla których byłem legendarnym geniuszem, i innych, dla których moje imię stanowiło synonim nieudacznika.

Przerwał, a jego oczy nagle się rozszerzyły, jakby coś sprawiło mu miłą niespodziankę.

— Ha! Wreszcie sobie przypomniałem, co robiłem na statku, na którym mnie znaleziono. To był właśnie jeden z tych etapów mojej kariery, któremu zawdzięczałem opinię „nieudacznika”, ale to i tak nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Kapitanem statku była… Była? Nie, to niemożliwe. W życiu nie zgodziłbym się służyć pod rozkazami kobiety. — Wydawało się, że dyskutuje sam ze sobą. — W każdym razie ten kapitan miał dwadzieścia lat i był jeszcze bardziej szalony niż ja. Na przykład potrafił się założyć o wszystko, co miał, tam gdzie normalny człowiek założyłby się co najwyżej o flaszkę piwa. Swój statek nazwał… hm, w tłumaczeniu to brzmiałoby chyba jak „dzikie, bezmyślne ptaszysko”. Już sama nazwa mówi wiele o jego dowódcy. Był przekonany, że gdzieś we wszechświecie istnieją cywilizacje o wysokim stopniu zaawansowania technologicznego. Należało je tylko odnaleźć. Na swój sposób odgadł prawdę o istnieniu Stref. Niestety gość okazał się za mało szalony, w jednym się po prostu pomylił. Pewnie już wiesz w czym.

Ravna kiwnęła głową. Biorąc pod uwagę miejsce, gdzie został odnaleziony wrak Phama, odpowiedź wydawała się oczywista.

— Tak. Myślę, że ta idea jest starsza niż loty kosmiczne: „starsze rasy” muszą zamieszkiwać w pobliżu jądra galaktyki, gdzie odległości między gwiazdami są mniejsze i można wykorzystać czarne dziury jako źródła energii. Kapitan zabrał na tę wyprawę całą swoją flotę, złożoną z dwudziestu statków. Mieliśmy lecieć, nie zbaczając z trasy aż do czasu, gdy kogoś napotkamy albo będziemy musieli się zatrzymać i skolonizować jakąś planetę. Sukces wyprawy nie mógł zostać osiągnięty za naszego życia. Ale dzięki właściwemu zaplanowaniu całego przedsięwzięcia mogliśmy dotrzeć do jakiegoś gęsto zagwieżdżonego regionu, gdzie łatwo można było założyć nową Queng Ho, a ta poleciałaby dalej.

W każdym razie miałem szczęście, że udało mi się dostać na pokład jednego ze statków, chociaż w charakterze zwykłego konserwatora. Moja zła sława znana była kapitanowi małej floty.

Ekspedycja trwała tysiąc lat i dotarła do obszarów położonych pięćdziesiąt lat świetlnych w głębi galaktyki. Ta część floty Queng Ho doleciała do miejsca znajdującego się bliżej dolnej granicy Strefy Powolnego Ruchu niż Stara Ziemia, a stamtąd udali się jeszcze dalej. Pomimo to, tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że natknęli się na skraj Głębi zaledwie po przebyciu dwustu pięćdziesięciu lat świetlnych. Statki po kolei traciły łączność z Dzikim, Bezmyślnym Ptaszyskiem. Czasem następowało to bez żadnego ostrzeżenia, innym razem były wyraźne oznaki awarii systemu komputerowego lub rażących zaniedbań. Ci, co przeżyli, zorientowali się, że zaczynają zawodzić całkiem zwyczajne podzespoły. Rzecz jasna nikt nie kojarzył usterek z właściwościami regionu, w jakim się znajdowali.

Wyłączyliśmy napędy strumieniowe, znaleźliśmy system słoneczny, w którym znajdowała się planeta jako tako nadająca się do zamieszkania. Straciliśmy kontakt z wszystkimi pozostałymi jednostkami… Już nie bardzo wiem, co tam robiliśmy i po co. — Zaśmiał się sucho. — Musieliśmy dotrzeć do samego skraju. Iloraz inteligencji spadł nam do 60. Pamiętam, jak zacząłem się zabawiać systemem podtrzymywania życia. To chyba musiało nas wykończyć. — Przez chwilę wyglądał na smutnego i zakłopotanego. Wzruszył ramionami. — A potem obudziłem się w czułych szponach Organizacji Vrinimi, tu gdzie można podróżować szybciej niż światło… i na własne oczy widzę sam skraj Niebios.

Przez chwilę Ravna nic nie mówiła. Patrzyła ponad plażą na falujące morze. Rozmawiali już dość długo. Promienie słońca ukradkiem prześlizgiwały się między płatkami kwiatów i wnikały do jej biura. Czy Grondr zdawał sobie sprawę, jaki okaz trzymał u siebie? Niemal wszystko, co pochodziło ze Strefy Powolnego Ruchu, miało ogromną wartość kolekcjonerską. Żywe stworzenia przybywające z Powolności były jeszcze cenniejsze. Ale Pham Nuwen to skarb wprost bezcenny. Jego osobiste doświadczenia biły na głowę doświadczenia całych cywilizacji, a na dodatek brał udział w wyprawie do najdalszych krańców Głębi. Teraz dobrze rozumiała, dlaczego podnosił wzrok ku Transcendencji i mówił o „Niebiosach”. Nie była to oznaka naiwności ani też świadectwo luk w programie edukacyjnym organizacji. Pham Nuwen przeszedł już dwa eksperymenty transformacyjne: przemianę z przedtechnologicznego barbarzyńcy w gwiezdnego podróżnika i z gwiezdnego podróżnika w mieszkańca Przestworzy. Każda z tych przemian musiała być skokiem przekraczającym możliwości wyobraźni. Teraz dowiedział się, że istnieje możliwość zrobienia dalszego kroku i bardzo pragnął go zrobić.

Dlaczego więc miałabym ryzykować dobrą pracę, by go przekonać? Ale jej usta wydawały się żyć osobnym życiem.

— Może lepiej odłożyć tę podróż do Transcendencji, Phamie? Daj sobie chwilę czasu, by zrozumieć, co dzieje się tutaj, w Przestworzach. Będziesz mile widziany niemal przez każdą cywilizację. A na planetach zamieszkanych przez ludzi mógłbyś stać się sensacją epoki. — Przedstawiciel nienyjorańskiej gałęzi ludzkości! W grupach dyskusyjnych na Sjandrze Kei mówiło się, że Ravnę musi zżerać ambicja, skoro zdecydowała się na staż w miejscu oddalonym o dwadzieścia tysięcy lat świetlnych. Kiedy stąd wróci, będzie mogła zostać Pełnoprawnym Wykładowcą Akademickim na dowolnie wybranej planecie. Ale nic z tego nie mogło się równać z Phamem Nuwenem. Wiedziała, że istnieje wielu bogaczy, którzy gotowi byliby ofiarować mu całą planetę na własność, byleby tylko chciał zostać. — Możesz podać swoją cenę.